Kto je ukradł?
fot. liam scott DA67OEQ / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Jedne z trzech największych na świecie relikwii Krzyża Świętego, skradziono z bazyliki dominikanów w Lublinie. Choć od tamtego feralnego dnia minęło już 25 lat, niektórzy wciąż wierzą, że relikwie się odnajdą?

Najpierw musimy się udać do Rzymu. Albo nie. Może zacznijmy od Jerozolimy. To tu zaczyna się ta historia. Jest popołudnie. Ludzie wracają do swoich domów. Niektórzy pewnie rozmawiają o tym, co się wydarzyło w ostatnich godzinach. Kobiety żałują Maryi, która stoi jeszcze pod krzyżem i opłakuje swojego syna. Jest z nią na szczęście Jan. Wszyscy się spieszą, bo za chwilę zacznie się szabat. Żołnierze chcą już zakończyć służbę, więc na wszelki wypadek łamią golenie dwóm złoczyńcom, których ukrzyżowano obok Jezusa. Jemu przebijają bok włócznią, widzą, że już nie żyje. Zbliża się święto, ciała nie mogą zostać na krzyżu. Józef z Arymatei idzie do Piłata i prosi, by mógł zabrać ciało Jezusa. Piłat się zgadza. Do Józefa dołącza Nikodem, który przynosi mirrę zmieszaną z aloesem. We dwóch zawijają ciało swego Pana w białe płótno i zanoszą do grobu wykutego w skale, w pobliskim ogrodzie… Na Golgocie zostają trzy krzyże. Ten, na którym umarł Jezus, był z czarnej sosny.

Sprawa krzyża

Rzym. Trzysta lat później. Cesarz Konstantyn Wielki właśnie się ochrzcił, a wraz z nim jego rodzina. Od biskupa Jerozolimy Makariusza, który przybył do Nicei na synod, słyszy o tym, że krzyż Jezusa został zasypany gruzem i ziemią podczas zniszczenia Jerozolimy w 70 roku. Konstantynowi natychmiast świta w głowie pomysł, by się udać do Ziemi Świętej i odnaleźć krzyż. Sam nie może jechać, więc wysyła tam swoją matkę Helenę. To ona, mimo że ma blisko 80 lat, nadzoruje prace wykopaliskowe w pobliżu Golgoty, podczas których robotnicy znajdują w ziemi cysternę. Są w niej… trzy krzyże. Helena jest prawie pewna, że na jednym z nich umarł Jezus, a na dwóch pozostałych złoczyńcy, których ukrzyżowano razem z Nim. Ale skąd mieć pewność, na którym krzyżu umierał Jezus?

Tradycja mówi, że wszystkich trzech dotknęła nieuleczalnie chora kobieta. Kiedy dotknęła pierwszego i drugiego, nic się nie wydarzyło. Gdy dotknęła trzeciego, zdarzył się cud. Została uzdrowiona. Jest też inny zapis, zgodnie z którym o autentyczności krzyża miał świadczyć titulus – niewielka tabliczka, którą Piłat kazał zrobić i umieścić na krzyżu, z napisem „Jezus Nazarejczyk Król Żydowski”. Helena dzieli znaleziony krzyż na trzy części: jedną zostawia w Jerozolimie, drugą zabiera ze sobą do Rzymu, trzecia ma trafić do Konstantynopola, gdzie jej syn Konstantyn buduje właśnie nową stolicę.

Krzyż Chrystusa odnaleziono w 326 roku. W miejscu, gdzie został odnaleziony, biskup Jerozolimy Makariusz na polecenie cesarza Konstantyna wybudował bazylikę.

Wieść o odnalezieniu krzyża Pana roznosi się lotem błyskawicy – każdy chce mieć choćby najmniejszy fragment, nawet tylko drzazgę. Relikwie krzyża trafiają do kościołów i do osób prywatnych. Otaczane są największą czcią.

Helena wraca do Rzymu. Część pałacu, w którym mieszka, przeznacza na kaplicę. Przechowuje w niej przywiezione z Ziemi Świętej drzewo krzyża, jeden z trzech gwoździ, którymi przebito ciało Jezusa, i prawą połowę titulusa (lewą zostawiła w Jerozolimie). Prosi też o przywiezienie ziemi z Golgoty i rozsypuje ją w kaplicy. Po śmierci cesarzowej Heleny Konstantyn przekazuje pałac biskupowi Rzymu, który przebudowuje go i wznosi Bazylikę Świętego Krzyża z Jerozolimy.

Włamanie

Lublin. Niedzielny poranek 1991 roku. Kilka minut przed szóstą. Zakrystian brat Iwo jak co dnia założył habit i szedł do kościoła, by otworzyć drzwi wiernym, którzy przyjdą na pierwszą niedzielną mszę świętą. Był luty. Na dworze jeszcze ciemno. Padał śnieg. Brat Iwo wszedł od strony dziedzińca łączącego klasztor z bazyliką. Zapalił światło. Do drzwi wejściowych, znajdujących się pod chórem na końcu świątyni, miał jakieś kilkadziesiąt kroków. Zdążył zrobić zaledwie kilka, gdy nagle zauważył, że w kościele są już ludzie. Zdziwiony podszedł do drzwi. Były otwarte. Mimo swojego podeszłego już wieku ruszył czym prędzej w stronę prawej nawy, gdzie w kaplicy Firlejów zostały na noc relikwie. Krata od kaplicy była zamknięta. Uspokoił się, otworzył kratę, podszedł do ołtarza. Dużego relikwiarza nie było. Zginął też drugi, mniejszy…

Tu mają zostać

Oglądam zdjęcia. Dziś już nikt takich nie robi. Czarno-białe, amatorskie. Zostały wykonane wiele lat temu, gdy na zlecenie biskupa relikwiarz poddawano renowacji. Odłamała się wtedy maleńka drzazga. Schowano ją do osobnego relikwiarza. Patrzę na dwa kawałki drewna. Wyobraźnia pracuje. To nie jest zwykłe drewno i to nie jest zwykły krzyż. To jest drzewo Krzyża Świętego. Dotykało go ciało Chrystusa. Próbuję sobie wyobrazić, że właśnie w tym miejscu były plecy Chrystusa, a może Jego głowa. Musi być w tym drewnie Jego pot, a może także Jego krew. Drzewo, na którym umierał Bóg. Trudno w ogóle o tym myśleć…

Skąd drzewo Krzyża znalazło się w Polsce? I w jaki sposób dominikanie stali się strażnikami tak cennej relikwii? Zabłądzimy teraz gdzieś, między prawdą a legendą.

Najpierw legenda.

Przechowywaną w Konstantynopolu relikwię Krzyża Świętego miała otrzymać w 988 roku jako wiano księżniczka Anna, siostra cesarzy Bazylego i Konstantyna. Kiedy wychodziła za mąż za księcia kijowskiego Włodzimierza Wielkiego, zabrała relikwie ze sobą. Leżały w książęcym skarbcu do chwili, kiedy to książę kijowski Iwan w 1420 roku ofiarował drzewo Krzyża dominikaninowi biskupowi Andrzejowi. Biskup chciał je zawieźć do klasztoru w Krakowie, ale po drodze zatrzymał się w Lublinie. Kiedy wyruszał w dalszą podróż, konie podobno stanęły jak wryte i nie chciały ruszyć z miejsca. Potraktowano to jako znak, że drzewo Krzyża ma pozostać w Lublinie. Ale to nie koniec legendy. Jest jeszcze historia o tym, jak proboszcz lubelskiej fary ubłagał biskupa Andrzeja, by oddzielił cząstkę drzewa, którą chciał przechowywać w swojej świątyni. Biskup wziął dłuto do ręki, by odłupać fragment. Skaleczył się, a dłuto utkwiło w ranie. Udało się je wyciągnąć dopiero wtedy, gdy biskup wycofał się z pomysłu podziału relikwii. Legenda przemawiała do wiernych. Trwa do dziś na obrazach i rycinach. Ile w niej prawdy?

Jest jeszcze inna wersja opisana przez kronikarza Jana Długosza, który twierdził, że relikwie Krzyża Świętego przywiózł do Lublina około 1333 roku książę Rusi i Kijowa Grzegorz, który uciekał przed zamieszkami i poprosił Kazimierza Wielkiego, by mógł przez jakiś czas pozostać w Polsce. Relikwie miał pozostawić jako dar dla klasztoru dominikanów w Lublinie.

Dla sprawowanego kultu nie ma to większego znaczenia. Bez względu na to, czy damy wiarę legendzie, czy też Długoszowi, pewne jest, że przez kilkaset lat bazylika lubelskich dominikanów, w której przechowywano największy na świecie fragment drzewa krzyża świętego, była miejscem nieustannych pielgrzymek. Liczba wiernych modlących się przed relikwiami krzyża była porównywalna z liczbą wiernych przybywających na Jasną Górę przed obraz Czarnej Madonny.

Rysa na klasztorze

Mimo wczesnej pory cały klasztor stanął na nogi. Przeor, ojciec Juliusz Żelazko, zawiadomił policję. – Spotkałem na korytarzu ojca Ignacego Górę. „Relikwiarz ukradli”, powiedział do mnie mocno zdenerwowany. Myślałem, że się przesłyszałem, albo że coś źle zrozumiałem – wspomina ojciec Waldemar Kapeć, jedyny z mieszkających obecnie w lubelskim klasztorze zakonników, który pamięta tamten lutowy dzień. Opowiada powoli, jakby próbował sobie przypomnieć minutę po minucie. W sobotę wieczorem był w kościele, następnego dnia miał zastępować organistę, który zachorował. Chciał przećwiczyć sobie kilka utworów. – Zostałbym pewnie dłużej, ale przyjechała moja rodzina i chciałem z nimi spędzić czas – opowiada dzisiaj. Może gdyby został, coś by zwróciło jego uwagę? Może by kogoś dostrzegł?

Ojciec Waldemar tyle razy trzymał relikwiarz w ręku. Był ciężki. Ważył 17 kg. Miał ponad metr wysokości. Dwa kawałki drewna ułożone w kształt krzyża. Każdy miał 30 cm długości i 3–4 cm grubości. W każdy piątek i niedzielę wystawiano go w ołtarzu głównym. Przez cały rok, w każdy piątek, odprawiana była droga krzyżowa. Wierni dostawali relikwie do ucałowania. Dwa razy do roku – 3 maja, w święto znalezienia krzyża, i 14 września, w święto podwyższenia krzyża – w bazylice był uroczysty odpust. – Kiedy trzymałem relikwiarz, miałem poczucie, że trzymam coś najcenniejszego na świecie. Że Pan Jezus się mną posługuje, by uzewnętrznić swoją Osobę – mówi ojciec Waldemar. I chociaż od tamtego feralnego dnia minęło 25 lat, nie potrafi o tym zapomnieć. – To wciąż do mnie wraca, w snach, w myślach. Nie mieści mi się w głowie, jak ktoś dla korzyści materialnej mógł ukraść taką świętość.

Kult związany z drzewem Krzyża Świętego znany był już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Najstarszy opis można znaleźć w Dzienniku Egerii – pątniczki, która w IV wieku udała się do Ziemi Świętej. Spędziła tam m.in. Triduum Paschalne i szczegółowo opisała obrzędy Wielkiego Piątku:

„Biskup zasiada na katedrze; stawiają przed nim stół przykryty lnianą materią. Wokół stają diakoni; przynoszą srebrną pozłacaną skrzynkę, w której jest święte drzewo krzyża; otwierają, wyjmują jej zawartość; tak drzewo krzyża, jak i tytuł (tabliczka z napisem INRI) kładą na stole (…).

Biskup, siedząc, bierze mocno w ręce oba końce świętego drzewa, a diakoni, stojący wokoło, pilnują. Dlatego tak się pilnuje, bo jest zwyczajem, że każdy – tak wierni, jak i katechumeni – przystępują pojedynczo, nachylają się nad stołem, całują święte drzewo i odchodzą. Ponieważ niegdyś, nie wiem kiedy, jak mówią, ktoś odgryzł i ukradł cząstkę świętego drzewa, dlatego teraz diakoni, stojąc wokoło, pilnują, aby ktoś z przystępujących nie odważył się uczynić znowu tego samego.

I tak cały lud przychodzi, jeden po drugim; wszyscy się nachylają, dotykają krzyża najpierw czołem, potem oczami; całują krzyż i tytuł i przechodzą; nikt jednak rękami krzyża nie dotyka… ”.

Ojciec Waldemar Kapeć nie potrafi się pogodzić z kradzieżą. – Relikwie przetrwały zabory, dwie wojny i komunizm. Zginęły w wolnej Polsce. To jest rysa na klasztorze, na dominikanach, nasza klęska. Bardzo mnie to boli – mówi dzisiaj.

Nazajutrz

Informacja o kradzieży relikwii trafia do głównych serwisów radia oraz telewizji i na pierwsze strony gazet. Tytuły krzyczą: „Świętokradztwo”, „Kult zraniony świętokradztwem”, „Gdzie są relikwie Krzyża Świętego?”, „Kto skradł bezcenne relikwie?”.

Do Lublina przyjeżdżają dziennikarze z całej Polski, przylatują też korespondenci zagraniczni. Takiej kradzieży i takiego przestępstwa jeszcze nie było. Wartość samego relikwiarza była niewielka, można powiedzieć, że prawie żadna. Wartość relikwii – fragmentu drzewa Krzyża Świętego – nieporównywalna z niczym.

Gazety drukują apel do mieszkańców Lublina: „W związku z tą bulwersującą sprawą ojcowie dominikanie zwracają się z prośbą do wiernych o pomoc w rozwikłaniu tej sprawy, a policja apeluje do wszystkich osób, które mogły coś tajemniczego zauważyć w tym rejonie. Nawet pozornie błahe fakty mogą mieć znaczenie dla prowadzonego śledztwa”. Do jednej z gazet zgłasza się proszący o anonimowość mężczyzna i wyznacza nagrodę – 50 mln zł [to czasy przed denominacją złotego, odpowiednik dzisiejszych 5 tys. zł – przyp. red.] – dla osoby, która pomoże w ujęciu sprawcy. Przez kilka tygodni dziennikarze relacjonują na bieżąco prace prokuratury i policji, koczują pod klasztorem – każda informacja wydaje się na wagę złota. O skradzionych relikwiach pisze „Washington Post”.

Policja nie ma wątpliwości, że to kradzież stulecia. Sprawdzają krok po kroku lubelski półświatek, przeczesują meliny, piwnice, podejrzane mieszkania. Zdjęcie relikwiarza trafia na posterunki graniczne, bo istnieje niebezpieczeństwo, że złodziej wywiezie bezcenne relikwie z kraju. Na miejscu w świątyni policjanci zabezpieczają wszelkie ślady, biorą odciski palców, przesłuchują zakonników, pracowników klasztoru, sprawdzają informacje, z którymi dzwonią zbulwersowani kradzieżą mieszkańcy Lublina. – Robimy wszystko, co w naszej mocy, by nie dopuścić do utraty tego bezcennego dla nas skarbu – deklaruje na łamach „Kuriera Lubelskiego” szef lubelskiej policji nadinspektor Arnold Superczyński. – Jesteśmy zdeterminowani, by odzyskać skradzione relikwie. Apeluję do sumień i uczuć – moralne i religijne wartości, jakie przedstawiają relikwie Krzyża Świętego, muszą za wszelką cenę pozostać nienaruszone – mówi nadinspektor. Przybici kradzieżą dominikanie chwytają się wszelkich sposobów – z pomocą przychodzą radiesteci i jasnowidze. Wskazane przez nich miejsca bada policja. Przeszukują podziemia kościoła, krypty, zakamarki. Niestety. Każdy kolejny trop okazuje się fałszywy.

Już w pierwszych dniach śledztwa było wiadomo, że w grę wchodzą dwa scenariusze. Pierwszy zakładał, że kradzieży dokonali zwykli rabusie, którzy połasili się na srebrny relikwiarz. Ta hipoteza wydawała się jednak mało prawdopodobna, gdyż w kaplicy, z której skradziono relikwie, przechowywane były liczne wota, ofiarowane przez wiernych jako podziękowanie za otrzymane łaski. Żadne nie zginęło, choć ich wartość materialna była o wiele większa niż relikwiarza. Oczywiście, mogło być i tak, że ktoś spłoszył złodziei i dlatego nie zdążyli zabrać więcej kosztowności.

Scenariusz drugi, o wiele bardziej prawdopodobny, zakładał, że była to kradzież na zamówienie, dobrze przygotowana i przeprowadzona przez fachowców. Pewne było to, że złodzieje musieli dzień wcześniej ukryć się w kościele. Niezauważeni przez nikogo, w nocy, gdy kościół był pusty, otworzyli dorobionymi kluczami lub wytrychem kratę w prawej nawie kościoła, prowadzącą do kaplicy Firlejów, w której przechowywane były relikwie. Zabrali duży relikwiarz oraz mniejszy pacyfikał, który podczas cotygodniowych nabożeństw i odpustów podawany był wiernym do ucałowania. Kraty za sobą zamknęli. Otworzyli od wewnątrz zamykane na zasuwę drzwi świątyni i uciekli. Dokąd?

Janie Pawle, pomóż

Bazylika dominikanów stoi przy ulicy Złotej na Starym Mieście. Kiedyś, kilka wieków temu była to ulica Dominikańska. Można tu dojść Krakowskim Przedmieściem, przechodząc na przykład przez Bramę Krakowską i Rynek Główny. Można też iść przez Podwale, od strony Zamku. Do kościoła dominikanów zaglądał często Karol Wojtyła, który przyjeżdżał na wykłady z Krakowa. Idąc z dworca kolejowego, zatrzymywał się w bazylice i modlił przed relikwiami Krzyża Świętego. Czasami odprawiał mszę świętą, kilka razy nocował w klasztorze. Relikwie były jak magnes – przyciągały wiernych. Po kradzieży ojcowie robili wszystko, aby trwający blisko 600 lat kult ocalić. Ale brak dużego relikwiarza mocno dawał się we znaki.

31 grudnia 1991 roku kronikarz lubelskiego klasztoru napisał z goryczą: „Ostatni dzień 1991 roku, a więc okazja do refleksji, czas podsumowań, rozliczeń. Rok ten był dla naszego konwentu bardzo ciężki. Spotkało nas bardzo ciężkie doświadczenie, bardzo ciężki cios – kradzież relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Bez przesady był to dla nas najcięższy cios. Straciliśmy skarb bezcenny. Krzyż Święty nadawał sens naszemu klasztorowi od długich wieków – to była nasza specyfika, wprost sens naszego w Lublinie bytowania. Nie jest dalekim od rzeczywistości twierdzenie, że dominikanie nie mają co robić w Lublinie. Jeśli Krzyż Święty się nie znajdzie – a po ludzku sądząc, nie ma żadnej nadziei, by się znalazł, to tak się rzeczywiście stanie. Odczuwamy to najbardziej w kościele. Coraz częściej odprawiamy mszę świętą w pustym kościele, szczególnie rano o 6.30 i 8. Zdarzyło się to nawet w drugi dzień świąt na św. Szczepana, celebrans rozpoczął mszę świętą bez udziału przedstawicieli ludu Bożego. Dopiero w trakcie mszy przyszedł jeden mężczyzna”.

Miejsce skradzionego dużego relikwiarza i mniejszego pacyfikału zajął relikwiarz z drzewem Krzyża Świętego pożyczony z krakowskiego klasztoru dominikanów. Dwa lata później lubelscy dominikanie otrzymali niespodziewanie relikwie Krzyża Świętego z odpowiednimi atestami i dokumentami potwierdzającymi ich autentyczność od prywatnej osoby z Holandii. Klasztorny kronikarz tak je opisywał: „Jest to nieduży, płaski kawałek brązowego drewna zamknięty w srebrnym relikwiarzu wielkości dłoni”. Dziś właśnie te relikwie wystawiane są podczas wszystkich uroczystości. Nauczeni doświadczeniem bracia pilnują ich jak oka w głowie – nigdy nie zostawia się ich na noc w kościele, przechowywane są w sejfie.

Dzięki staraniom ojców dominikanów kult przetrwał. Wierni jak dawniej modlą się i otaczają czcią drzewo Krzyża Świętego, gromadzą się na odpustach, przychodzą na drogę krzyżową i wypraszają dla siebie łaski. – Złodzieje nie mogą spać spokojnie, my stale pamiętamy o tym, co się stało – mówi jeden z ojców.

Poszukajmy jeszcze raz

Śledztwo trwało kilkanaście miesięcy. Przesłuchano kilkaset osób, przeprowadzono ponad 100 rewizji, przeszukano 255 obiektów i pomieszczeń, pobrano odciski palców od 160 osób i porównano je z tymi, które zabezpieczono w bazylice. I nic. Śledztwo umorzono. Niektórzy ojcowie mieli żal do policji i prokuratury, że pracowały zbyt opieszale, że nie zabezpieczono wszystkich śladów, nie przesłuchano niektórych osób.

W 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej” w Lublinie opublikowano artykuł Jacka Brzuszkiewicza. – Pojawiła się szansa na rozwiązanie zagadki największego świętokradztwa w dziejach Lublina. Na tropie złodziei, którzy wykradli relikwie, jest Bogdan Wagner, nauczyciel z zawodu, dziennikarz z zamiłowania – donosił Brzuszkiewicz, a niektórym mocniej zabiło serce. – Domyślam się, kto okradł bazylikę z relikwii – mówił Wagner. – To przedstawiciele tzw. półświatka ze Starego Miasta. Jednak oni kradzieży nie zaplanowali. Mieli zleceniodawców. Jestem na ich tropie. Dotarcie do nich to kwestia czasu. Kiedy mi się to uda, odzyskanie relikwii naprawdę może stać się faktem. W tej chwili nic więcej powiedzieć nie mogę, bo zmarnuję swoją ciężką, półtoraroczną pracę.

Dzwonię do Bogdana Wagnera. – Trop zaprowadził mnie na Ukrainę do Mukaczewa. Niestety ciężko zachorowałem i musiałem przerwać swoje śledztwo. Kontynuuje je młody dziennikarz i mam nadzieję, że on doprowadzi sprawę do końca – mówi Wagner.

W styczniu tego roku obecny przeor lubelskiego klasztoru ojciec Grzegorz Kluz wystąpił do prokuratury o wznowienie poszukiwań. – Po dwudziestu pięciu latach sprawy się przedawniają. Nie chciałem, żeby śledztwo w sprawie relikwii utknęło już na zawsze – tłumaczy. – Są przecież nowe techniki, nowe bazy danych. Może pojawi się jakiś trop, który pozwoli na odnalezienie drzewa Krzyża Świętego – mówi ojciec Grzegorz. Sam podejrzewa, że relikwie zostały wywiezione gdzieś na Wschód. – Przyjechały do nas z Kijowa, może komuś bardzo zależało na tym, by tam wróciły? – zastanawia się.

Sprawę oddał też w ręce Pana Boga i św. Jana Pawła II, który wielokrotnie modlił się przed relikwiami. Na obrazku ze skradzionym relikwiarzem napisał słowa modlitwy: „Prosimy Cię, udziel nam za wstawiennictwem św. Jana Pawła II, zgodnie z Twoją wolą, łaski odnalezienia i odzyskania skradzionych relikwii Drzewa Krzyża Świętego; a tym, którzy się do kradzieży przyczynili, udziel swojego miłosierdzia…”. Amen.

Podczas pisania tekstu korzystałam z książki Grzegorza Górnego i Janusza Rosikonia Świadkowie tajemnicy. Śledztwo w sprawie relikwii Chrystusowych oraz broszury Józefa Wzorka Drzewo Krzyża Świętego.

Kto je ukradł?
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze