fot. Hans Memling Muzeum Narodowe w Gdańsku/wikipedia.org

Koniec świata codziennie jest bliżej

Był w moim dzieciństwie taki czas, gdy panicznie bałam się końca świata. Zapewne wcześniej usłyszałam od kogoś, że takie wydarzenie nastąpi, że jego termin jest nieznany oraz że poprzedzone będzie rozmaitymi niepokojącymi znakami. To wystarczyło, by wzbudzić we mnie prawdziwą obsesję. Do dziś pamiętam, jak w trakcie zabawy zamierałam nagle sparaliżowana strachem, bo właśnie przypomniałam sobie o nieuchronnym kresie wszystkiego, co znam. Nieraz zrywałam się i pędziłam do okna, by spojrzeć z niepokojem na niebo i na ziemię, czy przypadkiem widać już jakieś nadzwyczajne zjawiska świadczące o tym, że oto zaczyna się wielki finał.

Paradoksalnie ten strach przed końcem świata nierozłącznie wiązał się w moim umyśle ze strachem przed… nieskończonością. Odnosił się on do tej nieskończoności, która miała nastąpić po kresie wszystkiego, co doczesne. Była ona dla mnie czymś, czego zupełnie nie mogłam sobie wyobrazić, a co wydawało mi się bezkresne, puste, sterylne i abstrakcyjne. Instynktownie wyczuwałam zaś, że każda bliska mi rzecz jest skończona, niepełna, skomplikowana i chropawa – i że zniknie przy końcu świata.

Oczywiście z perspektywy czasu już na pierwszy rzut oka widać, jaki był główny mankament moich dziecięcych wyobrażeń: otóż nie uwzględniałam w nich osoby kochającego Boga. Owszem, zdawałam sobie sprawę, że ktoś taki istnieje i że to On zarządzi, kiedy ma się dokonać kres doczesnego świata. Nie dostrzegałam jednak, że ów koniec nie będzie jakąś arbitralną decyzją obojętnego albo wręcz wrogiego nam bóstwa, lecz aktem dokonanym przez kogoś, kto najlepiej nas zna i najmocniej kocha. A już zupełnie nie dopuszczałam do siebie myśli, że świat wieczny może być niezrównanie lepszy od świata doczesnego, oraz że to, co obecnie kocham, stanowi tylko odbicie i zapowiedź tego, co czeka na nas w niebie.

Z biegiem czasu ten paniczny lęk przed końcem świata uległ osłabieniu i rozmyciu – pewnie dlatego, że mimo mej czujności i ciągłego wypatrywania znaków ów kres jakoś nie nadchodził. Dziś mogłabym się uśmiechnąć z politowaniem na to wspomnienie, mówiąc, że tylko ktoś o nikłej wiedzy religijnej mógł mieć tak bardzo wypaczone wyobrażenie świata wiekuistego. Lecz taka postawa byłaby krzywdząca i niesprawiedliwa. Bo choć moje oczekiwanie końca świata przybrało zniekształconą i obsesyjną formę, było jednak wyrazem świadomości, że takie wydarzenie nastąpi, o czym zdecydowanie zbyt rzadko pamiętam w dorosłym życiu. Ponadto kryjące się za tą postawą obawy nie dotyczą tylko osób niedojrzałych i niewyrobionych teologicznie – są one czymś głęboko ludzkim, z czym Kościół i jego wierni przez wieki musieli się mierzyć. To normalne, że niepokoją nas nieznane rzeczy, w dodatku takie, których zupełnie nie jesteśmy w stanie objąć roz

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Wykup dostęp do archiwum

  • Dostęp do ponad 7000 artykułów
  • Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
  • Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Wyczyść

Zaloguj się

Koniec świata codziennie jest bliżej
Eliza Litak

doktor socjologii, sekretarka, redaktor i tłumacz. Pracuje w Instytucie Tomistycznym. Mieszka w Krakowie i Warszawie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze