Pierwszy List do Koryntian
Erratum, reż. Marek Lechki, wyst. Tomasz Kot, Ryszard Kotys, Polska 2010
Krynica złotych myśli, czyli Inżynier Mamoń z Rejsu suchej nitki nie zostawił na polskich filmach, w których według niego „w ogóle brak akcji jest”. A ja lubię, kiedy niby nic się nie dzieje, i cieszę się, że w polskim kinie jeszcze zdarzają się takie produkcje. Erratum to pełnometrażowy debiut reżyserski Marka Lechkiego, zbierający nagrody nie tylko w Polsce – m.in. dwie statuetki na zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni – ale i na świecie. Odtwórca głównej roli miał twardy orzech do zgryzienia, ponieważ reżyser się uparł, by zrobić film ascetyczny, odarty z rozbuchanych środków wyrazu, pokazujący „jedynie” zmiany zachodzące w duszy bohatera. Tomasz Kot (filmowy Michał Bogusz) bardzo dobrze poradził sobie z tym wyzwaniem, po raz kolejny udowadniając, że jest świetnym aktorem dramatycznym.
Stop-klatka
Michał Bogusz ma żonę, dziewięcioletniego syna i pracę, za którą nie przepada. Chce wziąć wolne, bo zbliża się Pierwsza Komunia dziecka, ale szef stawia mu ultimatum: najpierw przywieź mi ze Szczecina auto sprowadzone ze Stanów, potem dam ci urlop. Szczecin – rodzinne miasto Michała – nie jest krainą sielankowych wspomnień cudownego dzieciństwa i szalonej młodości. To synonim porażki i niezałatwionych spraw, dlatego główny bohater nie zamierza spędzić w nim wiele czasu, żeby nie obudzić demonów przeszłości. Chce odebrać samochód szefa i jak najszybciej wracać do swojego pozornie poukładanego życia. Nie planuje spotkań ze starymi kumplami, żadnych sentymentalnych wycieczek. Odwiedzi jedynie ojca (Ryszard Kotys), ale zajmie mu to tylko chwilę.
Pech chce, że Michał – prawdopodobnie wyjeżdżając ze Szczecina – powoduje wypadek. To wydarzenie na kilka dni „uwięzi” go w tym przeklętym miejscu. Taka niezaplanowana stop-klatka, kiedy nie mamy żadnego wpływu na okoliczności zewnętrzne, nie jesteśmy w stanie przyspieszyć akcji, możemy tylko czekać, zdani na łaskę losu i innych ludzi. Wtedy rozpoczyna się akcja wewnętrzna: najczęściej pojawia się bunt, złość, bezradność, ale do głosu zaczynają dochodzić również myśli, które wcześniej wypieraliśmy albo na które zwyczajnie nie mieliśmy czasu. Tak właśnie się dzieje z Michałem. Przedłużający się pobyt w Szczecinie jest mu wybitnie nie na rękę, a mechanik co rusz zmienia termin naprawy samochodu. Godziny ciągną się niemiłosiernie, mężczyzna próbuje bezskutecznie zabić czas, lecz jego nadmiar i okoliczności, w których Bogusz się znalazł, zmuszają go, by zajrzał w głąb siebie.
Errata
Marek Lechki kapitalnie pokazuje przemianę Michała. Gdybyśmy jej etapy mieli opisać językiem religijnym, brzmiałoby to mniej więcej tak: stanięcie w prawdzie, uznanie własnej winy, zadośćuczynienie. Jednak reżyser unika jakichkolwiek odniesień do wiary czy Boga, dzięki czemu widz nie ogląda moralitetu, lecz jest świadkiem fascynującego procesu. W pierwszych minutach fabuły kilka razy przyłapujemy Michała na kłamstwie użytym po to, by lepiej wypaść w oczach innych. I swoich pewnie też. W końcu Bogusz powoli sobie uświadamia, że wcale nie jest takim porządnym i poukładanym facetem, za jakiego się uważał, a świat, z którego uciekł i o którym chciał zapomnieć, wcale nie jest taki straszny. Zaczyna mozolnie pisać niewidzialną erratę do swojego życia, ale sporządzenie listy błędów to za mało, trzeba je jeszcze skorygować.
To trudny proces, więc dobrze, że reżyser nie poszedł na skróty. Bogusz bije się z myślami, miota się, na przemian broni i kapituluje. Dobrze znają ten stan wszyscy, którzy kiedykolwiek próbowali na serio cokolwiek zmienić czy naprawić we własnym życiu. Jeśli ktoś amputował sobie wiele lat temu kawałek osobistej historii, wyrzucając z niej ojca, przyjaciół, młodzieńcze marzenia, i nagle ta amputowana część życiorysu upomina się o uwagę, o rozrachunek, nie da się przejść przez tę konfrontację bezboleśnie. Nie należy też się spodziewać od razu spektakularnych sukcesów, trzeba się cieszyć małymi, czasem ledwo widocznymi zwycięstwami. Pojednanie z drugim człowiekiem nie zawsze zaczyna się od szczerej rozmowy, podczas której wymiatamy ze wszystkich kątów zaszłości i urazy, a na koniec serdecznie rzucamy się sobie w ramiona. Pojednanie może się zacząć od poprawienia kołdry schorowanemu ojcu czy odetkania mu spływu w wannie.
Lustro
Istotnym katalizatorem przemiany Michała stają się spotkania z ludźmi. Zwyczajna dobroć i życzliwość szefa policji, mechanika, koczowników z opuszczonego domu sprawiają, że mężczyzna zaczyna się wyzwalać z gorsetu uśpienia i obojętności. Reżyser zastosował w Erratum ciekawy fortel: ludzie, z którymi Bogusz się spotyka, nie wygrażają mu, nie oceniają go, nie potępiają. Pozornie stwarzają mu doskonałe warunki do samousprawiedliwienia i zagłuszenia własnego sumienia. Tymczasem dzieje się coś zupełnie innego: Michał, rozmiękczony ich dobrocią, sam zaczyna siebie osądzać. Przeglądając się w ich życiu, dostrzega, jak bardzo zaplątał się w swoim własnym. W końcu spotyka człowieka bardzo podobnego do siebie – żyjącego w żalu, gniewie, nieprzebaczeniu. To także jest syn niedoskonałego ojca, tyle tylko, że ten mężczyzna nie zdąży już naprawić rodzinnych relacji. Dzięki niemu Bogusz odkrywa, jak bardzo jest zacietrzewiony, a jednocześnie uświadamia sobie, że być może ma niewiele czasu na załatwienie spraw z ojcem. Te przemyślenia skłaniają go do zdecydowanego działania, ale to wcale nie oznacza, że staniemy się świadkami nagłego przyspieszenia akcji i zaskakujących zwrotów w fabule. Wszystko dzieje się powoli, mozolnie, zmiany następują prawie niepostrzeżenie, tak jak to bywa w życiu.
Czy to nie jest dziwne
W scenariuszu tak dopracowanym i konsekwentnym jak Erratum nie ma miejsca na żadne przypadkowe zdanie, więc i okoliczności całej historii nie są przypadkowe. Osobliwa i nieplanowana przygoda Michała ma miejsce na kilka dni przed Pierwszą Komunią jego syna. Na początku filmu słyszymy rozmowę Bogusza z żoną, która namawia go, by zaprosił ojca na tę uroczystość. „Nie” – odpowiada zdecydowanie mężczyzna. Ale żona nie odpuszcza i pyta: „Czy to nie jest dziwne, że wyjazd do Szczecina wypada akurat przed Komunią Krzysia?”.
Nie ma tu ani słowa o Bogu czy Opatrzności, a jednak dialog wyraźnie wskazuje na Kogoś, kto może być „prowodyrem” całej tej sytuacji. Komunia to nie tylko święto dziecka, to także wydarzenie religijne dla rodziców, którzy często są do niego dużo słabiej przygotowani niż ich pociechy. Katecheci ciągle powtarzają drugoklasistom, jak ważne jest czyste serce, do którego lada moment przyjdzie Bóg. Czy czyste serce to „wymóg” dotyczący wyłącznie dzieci?
Pytanie „czy to nie jest dziwne?” pojawia się jeszcze raz w tym filmie, ale tym razem w głowie widza. Od początku niezwykle „podejrzaną” postacią jest mechanik Nawrocki (Jerzy Rogalski), który ma naprawić samochód po wypadku spowodowanym przez Michała. Nawrocki to człowiek nieocenionej dobroci, widać jego autentyczną troskę o Bogusza. Czy więc przypadek sprawił, że ciągle ma kłopot ze zdobyciem części do poobijanego auta, przez co Michał musi przedłużyć swój pobyt w Szczecinie? Już sam wygląd mechanika przywodzi na myśl dobrych czarodziejów z bajek. Ale jego tajemniczy uśmiech przy pożegnaniu z Boguszem, kiedy wreszcie udało się naprawić samochód, każe nam nieśmiało zapytać: a może to był anioł, który specjalnie go tu na kilka dni „uziemił”?
Znieczulenie
Bohater Erratum nie jest wybitnym draniem. Ot, przeciętny facet z historią podobną do tysięcy innych – niespełnione młodzieńcze plany, mało satysfakcjonująca praca, rodzinne kłopoty. Skutecznym sposobem na znoszenie życiowych porażek staje się dla niego „znieczulenie”. Jednak sęk w tym, że duszy nie można znieczulić częściowo. Zagłuszanie bolesnych wspomnień przesłania radość z tego, co się ma. Przemiana Michała, która dokonuje się na oczach widza, niesie w sobie wielki ładunek nadziei, co więcej, zmienia się nie tylko on, ale także jego ojciec. I dzięki temu Erratum Marka Lechkiego to poruszająca opowieść o tym, że na „poprawienie” życia nigdy nie jest ani za wcześnie, ani za późno.
Oceń