Honorowi dawcy krwi
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Najprostszym i najtańszym zabezpieczeniem się przed zakażeniem krwi jest grupowe wykluczenie homoseksualistów z grona potencjalnych krwiodawców. Wydawać by się mogło, że jest to uzasadnienie na tyle racjonalne, że powinno być przekonujące. Nic z tego.

Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że nie każdy może być krwiodawcą. Chodzi o to, aby uniknąć zakażenia podczas ewentualnej transfuzji. Nie może nim zostać osoba cierpiąca na rozmaite choroby. Nie przyjmuje się krwi od osób, które przeszły żółtaczkę lub choroby tropikalne. Wykluczone są prostytutki. Również ludzie z rażącą niedowagą nie mogą oddawać krwi, albowiem może ona oznaczać, że cierpią na jakieś poważniejsze problemy ze zdrowiem. Nie pobiera się krwi od osób cierpiących na hemofilię, jak również od ludzi, którzy w ciągu ostatniego czasu podróżowali do krajów tropikalnych. Po wybuchu epidemii AIDS zakazem objęto również homoseksualistów.

Choroba homoseksualistów

Powody, dla których epidemia AIDS zebrała ogromne żniwo wśród tej grupy społecznej, są niezwykle prozaiczne. W końcu lat 70., w miarę rozluźniania obyczajów, doszło do kolosalnego wzrostu aktywności seksualnej. Nie należeli do rzadkości ludzie mający po kilkuset partnerów seksualnych rocznie. Niektórzy z przywódców środowiska homoseksualnego zaczęli dorabiać do takiego stylu życia uzasadnienia ideologiczne: społeczeństwo nas nie akceptuje, gdyż tkwi w zaskorupiałej, tradycyjnej moralności. Należy więc tę archaiczną moralność zniszczyć, co można uczynić, angażując się w orgie, jakich nie znał dotychczasowy świat.

Skutki nie dały na siebie czekać — epidemia AIDS przyszła nagle i środowisko homoseksualistów zostało w krótkim czasie zdziesiątkowane. Można to było przewidzieć. Człowiek, który ma kilkaset stosunków seksualnych rocznie z kilkuset różnymi partnerami, obojętne, czy używa prezerwatywy czy nie, musi zapaść na jakąś chorobę zakaźną. Nie jest to kwestia moralności czy kary boskiej, ale elementarnego zdrowego rozsądku i zwyczajnej higieny.

Rola lekkiego stylu życia amerykańskich homoseksualistów w przededniu wybuchu AIDS stanowi dzisiaj temat, którego nie wolno publicznie poruszać pod groźbą bycia zakrzyczanym. W obecnych czasach media bardzo się starają, aby od tego odwrócić uwagę. Praktycznie każdy program telewizyjny lub artykuł w prasie zaczyna się od stwierdzenia: „AIDS przestał już być chorobą homoseksualistów. Dzisiaj każdy jest narażony”.

Otóż nieprawda. Nie każdy. Jeżeli przyjrzeć się bliżej statystykom, to sprawy wyglądają jasno: w dalszym ciągu ogromną większość zarażonych stanowią homoseksualiści lub ludzie dość luźno podchodzący do szóstego przykazania: prostytutki i ich klienci oraz osoby prowadzące bujne życie seksualne z kim popadnie. Resztę statystyki wypełniają narkomani.

Jeżeli nie liczyć — niewielkiej liczebnie — grupy ludzi zarażonych na skutek transfuzji krwi lub w podobnych nieszczęśliwych przypadkach, to okaże się, że chorzy na AIDS są w ogromnej większości sami sobie winni. Kto się stosuje do nudnych wezwań biskupów: „nie zdradzaj żony, męża, nie chodź na panienki/panów” — ten w zasadzie nie musi się AIDS przejmować.

Dawcy wirusa

Niestety, aktywiści środowisk homoseksualnych udają, że nie rozumieją, w czym rzecz, i zakrzykują: „Możesz spać z kobietą, mężczyzną lub kozą, bylebyś tylko używał prezerwatywy”. No cóż — chodzi o odwrócenie uwagi od tego, co naprawdę jest przyczyną epidemii.

O ile jednak agresywna kampania promująca dalsze używanie życia, tyle że w prezerwatywie, jest dość irytująca, o tyle ostatnio środowisko homoseksualne posunęło się o krok dalej. Do tej pory chodziło o odwrócenie uwagi opinii publicznej od tego, że epidemia atakuje ludzi luźno stosujących się do szóstego przykazania, i wywołanie w społeczeństwie wrażenia, że wszyscy są jednakowo zagrożeni. Niestety, niczym niewygodny wyrzut sumienia tkwił tutaj przepis regulujący, kto może być krwiodawcą, który stwierdzał, że ludzie należący do grup podwyższonego ryzyka — w tym homoseksualiści — nie mogą być dawcami krwi.

I homoseksualne lobby postanowiło to zmienić. Najpierw podniesiono krzyk, że przepis stanowi dyskryminację. Dlaczego wyklucza się arbitralnie jedną grupę społeczną? To staroświeckie i nieżyciowe przepisy! Środowisko lekarskie próbowało się bronić, argumentując, że homoseksualiści — ze statystycznego punktu widzenia — są częściej nosicielami wirusa HIV niż reszta społeczeństwa. Niestety, lekarze nie rozumieli, że działaczom lobby homoseksualnego właśnie o to chodzi, aby o tym niewygodnym fakcie nie przypominać.

Amerykańskie organizacje homoseksualistów są dobrze zorganizowane, dobrze finansowane i mają duże wpływy polityczne, zwłaszcza w partii demokratycznej. Ponieważ właśnie był — piszę te słowa we wrześniu 2000 — rok wyborów, więc bez specjalnych trudności udało im się nakłonić administrację do zajęcia się sprawą krwiodawstwa. Pod naciskiem lobby homoseksualistów, którzy nagle zaczęli odczuwać straszną potrzebę bycia krwiodawcami, Federal Drug Administration (FDA), czyli agencja rządowa zajmująca się dopuszczaniem leków do sprzedaży, zaczęła rozważać, czy nie złagodzić obowiązującej obecnie polityki i pozwolić homoseksualistom na oddawanie krwi.

Powołano komisję, która miała zająć się tą sprawą. Z pozoru wszystko wydaje się jasne: wystarczy oszacować liczbę homoseksualistów, którzy mogą się stawić w punktach krwiodawstwa, pomnożyć ją przez to, ile (średnio) razy w roku każdy z nich odda krew, to pomnożyć przez odsetek homoseksualistów zarażonych HIV, a w końcu pomnożyć to przez prawdopodobieństwo, że testy na obecność wirusa nie wykryją go w próbce zarażonej. Ostatecznie nie ma testów stuprocentowo pewnych. Okazało się, że — jak to ujęto — 1,7 zarażonych zestawów krwi trafi rocznie do szpitali. Zaznaczono jednak, że są to liczby szacunkowe, które mogą być mniejsze lub większe, w zależności od tego, jak krew będzie składowana i rozlewana. Mówiąc wprost — istnieje całkiem realne prawdopodobieństwo, że na skutek dopuszczenia krwi pochodzącej od homoseksualistów przynajmniej kilka (a może dużo więcej) osób rocznie zostanie zarażonych.

Rzecz jasna prawdopodobieństwo przedostania się zarażonej krwi do szpitali można zmniejszyć, wprowadzając wielokrotne testowanie tej samej próbki połączone z wymogiem, że aby krew została dopuszczona do użytku, żaden z testów nie może wykryć obecności wirusa. Niestety, każdy test na obecność HIV kosztuje. Zwiększenie liczby testów po pomnożeniu przez liczby testowanych osób oraz cenę jednego testu czyni rzecz nieopłacalną. Okazuje się, że najprostszym i najtańszym zabezpieczeniem się przed zakażeniem krwi jest grupowe wykluczenie homoseksualistów z grona potencjalnych krwiodawców. Wydawać by się mogło, że jest to uzasadnienie na tyle racjonalne, że powinno być przekonujące. Nie należy podejmować niepotrzebnego ryzyka, a wykluczenie z grona krwiodawców nie stanowi aż takiej uciążliwości, aby nie dało się z tym żyć. Ogromna większość populacji nigdy nie odwiedza punktów krwiodawstwa, więc homoseksualiści będą w stanie jakoś to odcierpieć…

Wyniki batalii

Nic z tego. Okazało się, że środowisko homoseksualistów odczuwa absolutnie nieodpartą potrzebę oddawania krwi — teraz, zaraz, natychmiast. Gdy zaś personel odmawiał jej przyjmowania — rozpoczęto akcję prawną mającą zmusić Czerwony Krzyż do jej odbierania. Argumentowano, że przepis wykluczający homoseksualistów stanowi dyskryminację — gdyż na przykład mężczyźni będący klientami prostytutek są wykluczeni tylko przez rok od ostatniego stosunku z prostytutką. Przyznam się, że nie wiem, dlaczego klienci prostytutek są traktowani łagodniej, ale argument jest chybiony: oznacza on bowiem, że należy zaostrzyć kryteria i nie pobierać krwi od mężczyzn korzystających z usług prostytutek, a nie łagodzić kryteriów wobec homoseksualistów. Sprawa, jak wspominałem, trafiła do Federal Drug Administration. Agencja ta powołała komisję ekspertów, prosząc ich o opinię. Opinia była negatywna: zakaz pobierania krwi od homoseksualistów powinien zostać utrzymany w mocy.

Opinia komisji ekspertów nie jest dla FDA wiążąca i agencja ta może, lecz nie musi się do niej zastosować. W praktyce jednak opinię powołanych przez siebie ekspertów respektuje, co oznacza, że tym razem lobby homoseksualistów nie udało się dopiąć swego i dopuścić potencjalnie zarażonej krwi do szpitali. To jest dobra wiadomość.

Jest też zła wiadomość. Komisja ekspertów podjęła decyzję przez głosowanie. Za utrzymaniem dotychczasowej polityki było 7 lekarzy, przeciwko 6. Oznacza to, że złagodzenie zabezpieczeń mających chronić pacjentów przed zakażeniem nie przeszło tylko jednym głosem.

W dawnych czasach lekarze uważali, że ich pierwszym obowiązkiem jest nie szkodzić. Wydawać by się mogło, że zasada ta obowiązuje do dzisiaj i że z tego powodu eksperci nie będą mieli wątpliwości co do tego, że obecną politykę należy utrzymać ze względu na potencjalne ryzyko, z jakim wiązałoby się jej zmienienie. Niestety, sześciu na trzynastu lekarzy, których poproszono o opinię, uznało, że zaspokojenie żądań lobby homoseksualnego jest ważniejsze od bezpieczeństwa pacjentów, nawet jeżeli w próbach narzucenia społeczeństwu swojej wizji moralności lobby to nie liczy się z nikim i niczym i gotowe jest iść — dosłownie — po trupach.

Honorowi dawcy krwi
Tomasz Włodek

urodzony w 1965 r. – pracownik naukowy, przebywa w USA, publikował w miesięczniku „W drodze” oraz w polskiej prasie wydawanej poza granicami kraju. Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze