Pisanie lipcowego felietonu przypada na czas sesji egzaminacyjnej. Końcówka roku akademickiego skłania do podsumowań. Proszę się nie lękać – nie będę utyskiwał na stan przygotowania czy kultury studentów. Taką pokusę od kilku dni usiłuję oddalić, przeglądając w pamięci anegdotyczne sytuacje z ubiegłego roku. Zdecydowana większość miała jednorazowy, niepowtarzalny charakter. Ale jedna wyłamuje się z tej reguły. Nie tylko zdarza się cyklicznie, ale wręcz daje się przewidzieć, a nawet do pewnego stopnia sprowokować. Chodzi mianowicie o moment, w którym student teologii odkrywa, że coś, do czego był równie silnie jak bezrefleksyjnie przekonany, okazuje się ni mniej, ni więcej, tylko herezją. I to wyraźnie, uroczyście przez Kościół potępioną. Mina delikwenta: bezcenna.
Uczę dogmatyki już jakiś czas, więc z doświadczenia wiem, przy jakich zagadnieniach przeciętny polski katolik może dryfować ku heretyckim przekonaniom. I muszę się przyznać, że na zajęciach czasami z tej wiedzy korzystam, prowokując sytuacje kryzysowe. Przykład? Kwestia tego, ile wól należy
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń