Grzech usprawiedliwionego
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Poniższy tekst jest fragmentem wykładu profesora Ottona Hermana Pescha wygłoszonego 13 stycznia 1998 roku w Akademii Karola Rahnera w Kolonii. W wykładzie tym, zatytułowanym „Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. Jej powstanie, treść, znaczenie i konsekwencje”, autor poruszył między innymi kwestię kontrowersji i wątpliwości, które Deklaracja wywołała po jej ogłoszeniu wśród duchownych i teologów zarówno katolickich, jak i ewangelickich.

Właśnie czwartą część swego wykładu profesor Pesch poświęcił tym wątpliwościom. Korzystając z wzorców zaczerpniętych z tradycji patrystycznej i scholastycznej, nadał tekstowi formę fikcyjnego dialogu między katolikiem a luteraninem obejmującego pięć bloków tematycznych: 1. Wspólne rozumienie usprawiedliwienia; 2. Grzech usprawiedliwionego; 3. Prawo i Ewangelia; 4. Dobre uczynki pojęte jako „zasługi”; 5. Niektóre pozostałe kwestie szczegółowe. Niniejsze tłumaczenie obejmuje drugi z wyżej wymienionych punktów.

Katolik: Zgoda! Wiem przecież, że również dlatego 1 trzeba było ponownie zwołać trudną trzecią rundę rozmów poświęconą rewizji problematyki usprawiedliwienia w styczniu 1997 roku. Widocznie dla niektórych z was, będąc usprawiedliwionymi, nie byliśmy jeszcze wystarczająco grzeszni! Mówisz jednak, że właśnie tutaj nie ma powodu, aby podchodzić do tego problemu, odwołując się do koncepcji dwóch różnych sposobów wyrażania się. Czy naprawdę chcesz, aby zgoda co do tej kwestii została cofnięta?

Luteranin: Oczywiście, że nie — ale mam z tym poważny kłopot. Ta problematyka jest niejako sercem luteranizmu! Luter już na początku swojej teologicznej działalności, jeszcze zanim wybuchł spór wokół odpustów, powiedział o usprawiedliwionych, że są „jednocześnie sprawiedliwi i grzeszni”. My, luteranie, uważamy, że owo simul iustus et peccator stanowi bardzo trafny opis — nawet z pośrednimi cytatami pochodzącymi od Lutra, które specjaliści natychmiast rozpoznają.

Pozwól mi zacytować:

Luteranie rozumieją opisaną sytuację w tym sensie, że chrześcijanin jest zarazem „sprawiedliwym i grzesznikiem”. Jest w pełni sprawiedliwy, ponieważ Bóg przez Słowo i sakrament przebacza mu grzechy oraz przyznaje sprawiedliwość Chrystusa, która w wierze staje się jego własnością i czyni go w Chrystusie sprawiedliwym przed Bogiem. Natomiast dzięki zakonowi poznaje, że nadal pozostaje grzesznikiem i że grzech jeszcze w nim mieszka (1 J 1,8; Rz 7,17.20); nieustannie darzy zaufaniem fałszywych bogów i nie miłuje Boga tą niepodzielną miłością, której domaga się On od niego jako jego Stwórca (Pwt 6,5; Mt 22,36–40). Takie sprzeciwianie się Bogu jest w swej istocie grzechem. Jednakże zniewalająca moc grzechu jest złamana na podstawie zasługi Chrystusa: nie jest już ona grzechem „zniewalającym” chrześcijanina, gdyż jest „opanowana” przez Chrystusa, z którym usprawiedliwiony jest związany w wierze; dzięki temu chrześcijanin, jak długo żyje na ziemi, może prowadzić po części życie w sprawiedliwości. Mimo grzechu chrześcijanin nie jest już oddzielony od Boga, gdyż jemu jako narodzonemu na nowo przez chrzest i Ducha Świętego w codziennym powrocie do chrztu zostaje odpuszczony grzech, tak, że jego grzech już go nie potępia i nie grozi mu wieczną śmiercią. Gdy więc luteranie powiadają, że usprawiedliwiony jest także grzesznikiem i jego sprzeciwianie się Bogu jest prawdziwie grzechem, to nie zaprzeczają, że mimo grzechu jest w Chrystusie złączony z Bogiem, a jego grzech jest grzechem poskromionym. W ostatniej sprawie, mimo różnic w rozumieniu grzechu człowieka usprawiedliwionego, stanowisko luterańskie jest zgodne z rzymskokatolickim (nr 29) 2.

My, luteranie, przywiązujemy wielką wagę do tego, aby tu rzeczywiście pojawiło się słowo „grzech”, dlatego dziwi nas opis katolickiego ujęcia czy też wyrażając się dokładniej, stawiamy sobie pytanie, dlaczego wy, katolicy, uważacie, że takim sposobem przedstawienia problemu nie przeczycie ujęciu reformacyjnemu. Już tam, gdzie mowa jest o „wspólnym” wyznaniu, podejrzewamy przesłaniające coś sformułowania. Co oznacza:

Również on [usprawiedliwiony] nie jest jeszcze wolny od napierającej mocyingerencji grzechu (por. Rz 6,12–14); nie omija go też trwająca przez całe życie walka z egoistycznym pożądaniem starego człowieka, wymierzonym przeciw Bogu (por. Ga 5,6; Rz 7,7.10). Również usprawiedliwiony, jak o tym świadczy Modlitwa Pańska, musi prosić Boga codziennie o przebaczenie (Mt 6,12; 1 J 1,9), jest nieustannie wzywany do nawrócenia i pokuty, ciągle też otrzymuje gwarancję przebaczenia (nr 28)?

Czy sposób wyrażania się jest tak pokrętny ze względu na, jakkolwiek by było, jasny opis katolickiego ujęcia tego problemu, które podkreśla, że po chrzcie

mimo to pozostaje w człowieku pewna skłonność (konkupiscencja), która wywodzi się z grzechu i ku niemu zmierza. Według katolickiego przekonania dojście do skutku ludzkich grzechów wymaga elementu personalnego, toteż przy jego braku nie można uważać za grzech we właściwym sensie skłonności przeciwstawiania się Bogu. Głosząc taki pogląd, katolicy nie negują, że taka skłonność nie jest zgodna z pierwotnym planem Boga wobec człowieka, ani też, że z obiektywnego punktu widzenia jest ona sprzeciwianiem się Bogu i przedmiotem trwającej przez całe życie walki; wdzięczni za zbawienie przez Chrystusa pragną podkreślić, że skłonność do sprzeciwiania się Bogu nie zasługuje na karę wiecznej śmierci i nie oddziela usprawiedliwionego od Boga (nr 30).

Po tym następuje jeszcze uwaga o konieczności sakramentu pokuty w przypadku ponownego grzechu.

Wy, katolicy, usiłujecie zatem pojęcie „grzechu” ograniczyć do grzechu uczynkowego, sprowadzając je w ten sposób do ludzkiego błędu o charakterze moralnym, który został popełniony w wyniku wolnej decyzji człowieka. Jeśli w tym wypadku chodzi jedynie o uzus językowy, można o tym dyskutować. W odpowiedzi zapytajmy jednak, czym jest w takim razie owa „skłonność”, która „nie odpowiada pierwotnemu planowi Bożemu” i właśnie przez to „obiektywnie sprzeciwia się Bogu”. Czy człowiek, który nie odpowiada planowi, jaki Bóg ma w stosunku do niego, nie żyje w fundamentalnej, wszystko przenikającej sprzeczności z Bogiem? Czy „sprzeciwianie się Bogu” nie jest istotowym określeniem grzechu? Albo zatem nazywacie to „sprzeciwianie się Bogu” jednym słowem, które wagę całego problemu wyraża w taki sam sposób, jak czynimy to my, mówiąc o nieusuwalnym grzechu, który tylko ze względu na Chrystusa nie dzieli nas już od Boga, wtedy oczywiście trudno pojąć, dlaczego wyrażacie się w tak pokrętny sposób, zamiast nam po prostu przyznać rację. Albo — i to raczej wyrażają wasze słowa — traktujecie owo sprzeciwianie się Bogu jedynie jako nieszkodliwe zjawisko na marginesie waszej relacji z Bogiem, które dopiero za sprawą wolnego przyzwolenia staje się rzeczywistym sprzeciwem wobec Boga — wtedy jednak nie możecie już twierdzić, że wasze ujęcie problemu da się pogodzić z naszym, nie mówiąc już o zgodności.

Katolik: Teraz rozumiem: to jest serce luteranizmu! We fragmencie oznaczonym numerem 29 wasi zwierzchnicy jednak tak naprawdę przeforsowali wcale nie mniej pokrętne sformułowanie niż my we fragmencie oznaczonym numerem 30! Muszę jednak, całkowicie na chłodno, wyjaśnić niektóre sprawy.

Najpierw: w ferworze walki zupełnie mimochodem zdarza ci się stawiać tekstowi dokumentu zbyt wysokie wymagania, co zresztą coraz częściej daje się zauważyć w całej tej burzliwej debacie po stronie luterańskiej na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat i co zresztą równie często dało się odczuć podczas żmudnej pracy nad powstającym tekstem. To mianowicie, że w odniesieniu do nowej jedności Kościoła w większym stopniu eksponowana jest zgodność co do pewnych kwestii (w nauczaniu i po części również w praktyce), niż się to dzieje w obrębie własnej wspólnoty wyznaniowej. Według tej miary ocenia się później wypracowane już dokumenty — łatwo przychodzi wtedy wydawanie negatywnych ocen i demaskowanie „pokrętnych” sformułowań. Również tobie wymknęło się słowo „zgodność”, ale nie może przecież o to chodzić. Raczej tylko o to, czy rozmaite interpretacje tego, co wspólnie wyznajemy i co wspólnie zostało sformułowane, nie kwestionują samego pojęcia tego, co wspólne, a w tym względzie moje stanowisko jest bardziej zdecydowane, niż byś się po mnie tego spodziewał! Albowiem masz, co prawda, rację pod względem logicznym, mówiąc, że „sprzeciwianie się Bogu” stanowi definicję grzechu. Jeśli jednak — idąc po linii soboru trydenckiego — mimo to owej „pożądliwości” (konkupiscencji) nie chcemy nazywać „grzechem”, to właśnie z tego względu, że chcemy zaznaczyć, iż stan ten, który nazywacie „grzechem”, nie oddziela nas od Boga. Tego bowiem, co nie oddziela od Boga — nie oddziela od Boga inaczej jak tylko dzięki Jego łasce! — nie można więcej nazywać „grzechem” w pełnym tego słowa znaczeniu, jakie przypisujemy temu określeniu. W ten sposób świadomie odwracam twoją argumentację!

Luteranin (wpadając mu w słowo): Stop! Wiesz równie dobrze jak ja, że Luter argumentuje dokładnie odwrotnie. W swoim polemicznym piśmie z 1521 roku przeciwko teologowi Latomusowi z Lowanium w Belgii, które w skrócie nazywamy Antilatomusem, zadaje swemu przeciwnikowi pytanie, które i ja muszę ci natychmiast zadać. Jakim prawem nie nazywam pożądliwości grzechem, skoro Paweł jednoznacznie nazywa ją grzechem? Czy Pismo nie powinno być tutaj najwyższą normą? Nie bylibyśmy tak stanowczy, gdybyśmy nie byli zmuszeni przedkładać tutaj Pawła nad wszelką tradycję Ojców Kościoła, nie mówiąc już o przedkładaniu jej nad nasze „mądre” pomysły. Czy nie powinniśmy, kierując się Lutrem, raczej poszukiwać drogi łagodzącej panujące napięcie — którego nie kwestionuję — nie uciekając się do zmiany sposobu mówienia Apostoła?

Katolik: Właśnie chciałem się odnieść do tego problemu. Jeśli rzeczywiście, jak zresztą chciał tego Luter, moglibyśmy używać tylko języka Pisma jako języka teologii, wtedy stłamsilibyśmy teologię. Zmusilibyśmy ją, aby na pytania odpowiadała w języku Pisma, które posiłkuje się własnym sposobem myślenia. Pytania te jednak nie zostały w Piśmie tak sformułowane. Oczywiście, że postulat Lutra był reakcją na późnośredniowieczną scholastykę, która jeśli chodzi o dystans, dzielący ją od sposobu myślenia i mówienia w Piśmie, na zbyt wiele sobie pozwalała. Bogu dziękować, sam Luter nie trzymał się swego własnego postulatu — a i późniejsza teologia luterańska również. Usiłowano, jak zresztą przyznają to wasi najwięksi konserwatyści w Getyndze i gdzie indziej również, „ograniczyć” Pawłowe prawo, dostosowując je do problemów i potrzeb Kościoła swego czasu.

Na to, że tak jest, mam najlepszych koronnych świadków pośród was samych. Czy Paul Althaus nie jest wiarygodnym teologiem luterańskim? Czy jego następca Wilfried Joest pozostawia jakiekolwiek wątpliwości co do swojej wierności Lutrowi? Oboje już przed laty udowodnili, że Rz 7,14– –8,1 — ów słynny tekst dotyczący rozdarcia człowieka między dobrem a złem — właśnie nie stanowi biblijnego potwierdzenia tezy simul iustus et peccator. Paweł mówi tutaj nie o chrześcijaninie, ale ujmuje rzecz retrospektywnie, odnosząc się do swojej przeszłości jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa. Joest nawet bezspornie udowodnił, że Paweł nie zna żadnego ochrzczonego, który byłby peccator in re, a więc „faktycznym grzesznikiem”. W ten sposób owo simul okazuje się — uzasadnioną! — konsekwencją Pawłowego świadectwa w nowej sytuacji teologicznej i duszpasterskiej. Jednak, jeżeli zasada „tylko Pismo” (sola scriptura) coś dla was znaczy, wtedy nie rozumiem, jak w takiej sytuacji właśnie odnośnie do tej kwestii chcecie narzucić nam owo luterańskie „ograniczenie” jako jedynie słuszną prawdę wiary. Przyznaliśmy wam rację — stąd owo nieco pokrętne sformułowanie wspólnego wyznania we fragmencie oznaczonym numerem 28. Powinniście jednak nieco ciszej formułować wasze zarzuty, my zostaliśmy tutaj nieco w tyle za wspólnym świadectwem. W tej kwestii jeszcze jedna uwaga merytoryczna.

Mówicie o „poskromionym” grzechu, który w Chrystusie, to znaczy dzięki przebaczeniu, nie oddziela nas już od Boga. Różnica między grzechem panującym a poskromionym ma rzeczywiście fundamentalny charakter. Czy rzeczywiście jest wtedy rzeczą niewłaściwą, że ten nowy stan nie jest wyrażany tym samym słowem? Znam taki piękny obraz, którym Luter posługuje się w Antilatomusie: rozbójnik pozostaje rozbójnikiem również w więzieniu — z tą tylko różnicą, że tutaj nie może już więcej szkodzić. W takim wypadku rezygnacja z określenia „rozbójnik” na rzecz określenia „więzień” nie może przecież być czymś błędnym! Nie odwołując się do obrazu: wasz sposób wyrażania się o nieusuwalnym grzechu pobrzmiewa w uszach katolika ciągle jeszcze zbytnio w kategoriach „teologii — jak gdyby” 3 : Bóg ze względu na Chrystusa zachowuje się tak, jak gdyby usprawiedliwiony nie miał już grzechu — ale tak naprawdę to nic się nie zmieniło! Nasz sposób wyrażania się potwierdza, że rzeczywiście coś się zmieniło. Grzech, który pozostaje, nie zasługuje już więcej na miano grzechu. I nie trzeba tego wcale tłumaczyć nową „jakością” duszy, którą się nabywa, a która nazywana jest „łaską stworzoną” lub „nadprzyrodzoną” („wlaną”) mocą — jak często niewłaściwie rozumiecie naszych scholastyków z ich tezą o łasce jako pewnego rodzaju qualitas w duszy ludzkiej. Pomyśl tylko, podążając tropem Lutra, czy jest możliwe, aby ktoś wierzył i jednocześnie pozwolił sobie na obojętność w stosunku do grzechu! Nie, wydaje się, że Joest właściwiej interpretuje Lutra, kiedy wyraża się w następujący sposób: wiara sama z siebie sprawia, że powstaje swego rodzaju „sprzeciw” wobec grzechu, który jednocześnie ułatwia podjęcie z nim walki. Odnowienie w wierze jest zatem również według waszej tradycji uchwytne w sensie psychologicznym. Luter nie wahał się w swoich kazaniach oraz interpretacjach dekalogu upominać ludzi, zachęcając ich do tejże walki z grzechem i do starania się o pełnienie prawdziwie dobrych uczynków, nie wahał się nalegać, a nawet stanowczo odwoływać się do ludzkiego sumienia. Jednak kiedy my, katolicy, to czynimy i obstajemy przy tym, aby o tym mówić, wtedy natychmiast podnosicie głos i mówicie o „usprawiedliwieniu pochodzącym z pełnienia dobrych uczynków”, „roszczeniach w stosunku do Boga”, „budowaniu na samym sobie w obliczu Boga” itd.!

Luteranin: To miło, że tak nam przypominasz naszą tradycję! Mogę ci się zrewanżować! Jeśli chodzi o problem nieusuwalnego grzechu, wy również, powodowani ciągłą troską o zachowanie własnej odrębności, nie traktujecie poważnie swojej tradycji — tak samo zresztą jak Ojcowie soboru trydenckiego. Wymienię tylko: Augustyna, Tomasza z Akwinu — a w naszych czasach Karla Rahnera (czy czytałeś kiedyś jego artykuł o pojęciu konkupiscencji?). Nie chcę cię jednak teraz męczyć szczegółami fachowymi! Właśnie dlatego podejrzewam, że właściwego kontekstu sporu o nieusuwalny grzech jeszcze w ogóle nie zrozumieliście. Myślę tutaj o rozróżnieniu: Zakon a Ewangelia (nr 4.5).

tłum. Andrzej Marniok

1 W poprzednim bloku tematycznym rozmówcy odnieśli się między innymi do kontrowersji związanych z różnymi sposobami wyrażania tych samych treści teologicznych. Chodzi tutaj również o problem języka, którym posługiwano się w XVI wieku. Luteranin zwraca uwagę w poprzednim akapicie, że dobór słów przy wyrażaniu pewnych treści teologicznych wcale nie jest bez znaczenia.
2 Numeracja odnosi się do kolejnych punktów Wspólnej Deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu.
3 W języku niemieckim: Als – ob – Theologie. Określenie to nawiązuje do filozofii I. Kanta. W teorii fikcji naukowych H. Vaihingera als ob odnosi się do fikcyjnego sądu, który ma jedynie znaczenie subiektywne.

Grzech usprawiedliwionego
Otto Hermann Pesch

(ur. 8 października 1931 w Kolonii – zm. 8 września 2014) – niemiecki były dominikanin, profesor teologii, studiował teologię i filozofię w Wyższej Szkole Dominikańskiej w Walberberg koło Bonn, doktoryzował się w Monachium na podstawie pracy o teologii usprawiedliwienia u Ma...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze