Encyklika kłopotliwa dla liberałów
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Czytając „Laborem exercens”, miałem wrażenie, że data ukazania się tej encykliki — 1981 rok — wskazuje na jej polską inspirację. Czy to, co się działo w Polsce po sierpniu 1980 roku, mogło wpłynąć na Papieża, na kształt tej encykliki?

Bohdan Cywiński: Nie siedzę w Papieżu. Nie wiem. Mogę za to powiedzieć, że program „Solidarności” i encyklika Laborem exercens ukazały się w tym samym tygodniu, więc żaden dokument nie mógł być inspirowany przez ten drugi. Były one jednak tak do siebie tak podobne duchem, że jako zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Solidarność” miałem kłopot, bo w jednym numerze trzeba było skomentować oba dokumenty. Po napisaniu okazało się, że to był ten sam komentarz.

Papież interesował się „Solidarnością” i bardzo prawdopodobne, że wydarzenia w Polsce były dla niego inspiracją. Na pewno dla nas, ludzi, którzy wtedy próbowali werbalizować to, co nam w duszy grało, encyklika była inspiracją niesłychaną.

Był początek pontyfikatu i chyba żadnej encykliki nie odebrałem tak jak tej. Miałem wrażenie, że to jest list Papieża do katolików dotyczący kwestii świeckich, związanych ze światem. Wcześniej od Laborem exercens było Redemptor hominis, w której Jan Paweł II napisał, że człowiek jest drogą Kościoła. Tu ten człowiek został przedstawiony w kontekście pracy. W pierwszym momencie mogło się to wydawać bardzo nieatrakcyjne, ponieważ praca, w odróżnieniu od rozrywki, kojarzy się z ciężarem życia, z tym wszystkim, czego nie lubimy. Ale w rzeczywistości jest tak, że praca ma w życiu wartość podstawową, ponieważ umożliwia wszystko inne; jest ważna, bo człowiek jest przez nią twórcą, w jej trakcie konstytuuje się poprzez czyn.

Uderzyło mnie to, że w Laborem exercens świat jest widziany bardzo serio, podczas gdy cała współczesna kultura postrzega świat jako zabawny. Troszkę nawet przerażające jest to poważne podejście. W pewnym momencie jednak odchodzi ochota na chichot. Wtedy to, co jest serio, staje się potrzebne, jak zimna, czysta woda.

Kiedy pętałem się po świecie, uświadomiłem sobie, że wskazówki z encykliki zachowały swoją aktualność na dłużej, ujawniły się w innym kontekście. Poza aktualnością w Polsce Anno Domini 1981 jest jeszcze aktualność latynoska czy afrykańska. To są aktualności różne od tamtej solidarnościowej.

Niezależnie od kontekstu Papież staje wyraźnie po stronie świata pracy.

Tak, pojęcie „człowieka pracy”, które do 1980 roku było pojęciem języka komunistycznego, a które w Polsce „Solidarność” odwojowywała od komuchów, poprzez tę encyklikę zostało ujawnione w szerszym aspekcie: uniwersalistycznym i kościelnym. Pracujący człowiek, człowiek pracy, jego prawa, jego godność, okazały się bardzo ważne. W 1981 roku wydawało się nam, że to jest aktualne na tamte tygodnie, na tamte miesiące. Po 22 latach okazuje się, że ta aktualność encykliki nie zginęła, bo w sytuacji neokapitalizmu widzimy inne zagrożenia praw człowieka pracy. Ta tematyka więc na nowo fascynuje.

Papież wskazuje pracę jako źródło godności człowieka. Z czego to wypływa? Jak można dostrzec w powołaniu do pracy, w realizowaniu pracy, godność człowieka?

Człowiek ukazany jest w świecie jako jego współtwórca i użytkownik. Realizuje się przez pracę, a nie przez rozrywkę. Praca jest zaproszeniem do uczestnictwa w dziele stworzenia. To jest pozwolenie, które człowiek słyszy od Boga: „Rób, twórz, ta ziemia to jest warsztat dla Ciebie”. To jest ogromna rzecz dla godności człowieka. Jest też możliwe inne podejście. Osoba wyraża się przez czyn. Praca zawiera w sobie ten aspekt czynu, twórczości. Tu można, w związku z personalistyczną teorią człowieka, mówić o godności osoby. Jednak do mnie bardziej przemawia to zaproszenie do twórczości, do współstwarzania.

Praca twórcza kojarzy się z działalnością artystyczną albo tworzeniem jakiegoś oryginalnego przedsięwzięcia. Czy można mówić o twórczości w wypadku pracy mechanicznej? Czy stawiając człowieka przy taśmie produkcyjnej, nie skazujemy go na odczłowieczenie?

Każda praca jest częściowo twórczością, a częściowo mechanicznym, ogłupiającym trudem. Jeżeli jakaś praca jest pozbawiona jednego albo drugiego, to jest niepełna… Praca, która ogranicza się do dawania pomysłów też umniejsza człowieka. Trzeba się narobić, żeby to była prawdziwa praca. Z kolei praca pozbawiona świadomości własnego celu byłaby i ogłupiająca, i jak się mówiło u marksistów, alienująca. Nie powinno być pracy zupełnie pozbawionej elementu duchowego.

Stąd pewnie Papież mówi, że każdy, który pracuje, włącza się w jakieś dzieło wspólne, dobro wspólne oraz że nie pracuje dla siebie, ale dla kogoś…

Dlatego przy pracach pozornie najgłupszych najbardziej widać, że są dla kogoś. Jak piszę wiersze, to mogę je pisać dla siebie, ale jak zamiatam ulicę, to na pewno nie dla siebie, tylko dla wszystkich przechodzących. Ważny jest moment intencji, służby, powołania do służby komuś. Służba jest koniecznym aspektem pracy. Jeżeli nawet podejmuję pracę, by zarobić pieniądze, to zawsze jest ona służbą dla kogoś, bo pracując na siebie, jednocześnie wykonuję coś, co będzie służyło innym. Można powiedzieć, że służba jest to imię pracy, które zwraca uwagę na jej nakierowanie na innych. Z tego bierze się moralna wartość pracy, bo przecież nie chodzi o to, żebym naobierał pełne wiadro ziemniaków, ale żeby potem kto inny te ziemniaki zjadł.

Wspomniał Pan o trudzie pracy. Papież pisze, że trud nadaje specyficzną wartość pracy, a my spontanicznie chcielibyśmy od trudu uciekać.

Zawsze się staramy uciekać od trudu, od ofiary, od wszystkiego, co kosztuje. Jednak życie pozbawione elementu trudu i ofiary jest uboższe. Dopiero dzięki przykrym momentom możemy coś zdobyć, możemy się wznieść o poziom wyżej. Moim ulubionym przykładem jest tu wchodzenie pod górkę. Nie lubię wchodzić pod górkę, ale lubię patrzeć z wysoka. Podobnie jest z pracą: gdyby sobie wymyślić pracę bez trudu, to byłoby to wjeżdżanie windą na górę, a nie wchodzenie. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Jak wchodzisz, to pomyśl, jak będziesz schodził. Schodząc, pamiętaj jednak, ile trudu będzie Cię kosztowało wejście z powrotem na górę”. Ta filozofia utrwaliła mi się jako rozsądne podejście do życia. Było dla mnie szokiem, gdy mój starszy syn powiedział ileś lat temu, że kiedy organizuje obozy narciarskie, to podstawową rzeczą, na którą zwraca uwagę, jest wyciąg. Bo istnienie wyciągu przekreśla całą symbolikę, całą tę filozofię wchodzenia na górkę.

W encyklice pojawia się jednak pochwała techniki, która ułatwia pracę, czyli trzymając się Pana obrazu, pochwała istnienia wind i wyciągów.

Jeśli mamy sobie czynić ziemię poddaną, powinniśmy dążyć do zdobycia i wykorzystania możliwie najlepszych narzędzi pracy. Idzie w końcu o efekt pracy: o wytworzenie możliwie dużo dobra dla ludzi. Z uwagi na tę wydajność w tworzeniu dobra potrzebne są coraz lepsze instrumenty pracy. Znamienne, że właśnie do tych instrumentów pracy Papież zalicza kapitał. Tak określa jego rolę: instrument, za pomocą którego człowiek ma czynić sobie ziemię poddaną.

Dlaczego traktowanie pracy jako towaru jest złe?

W pracy jest zawarte coś z człowieka, a człowieka nie można kupować… Praca jest naszym owocem, nosi odblask ludzkiej godności. Rezultatem każdej pracy są dobra materialne i duchowe. Dobra materialne można i należy sprzedawać, natomiast te duchowe — czyli włożony w pracę trud — nie. Nie można sprzedawać pracy wraz z robotnikiem. Co to jest praca w rozmaitych ustrojach? Czy to jest towar, czy to jest twórczość? W encyklice czytamy hasło papieskie, które pokazuje, jak bardzo Jan Paweł II jest „zarażony socjalizmem”, gdy głosi pierwszeństwo pracy przed kapitałem, gdy mówi, że praca nie jest towarem, ale twórczością ludzką. Niezależnie, jakie są powiązania między kapitałem i pracą, to praca jest ważniejsza od kapitału. Z tego dopiero wynikają prawa człowieka pracy.

Czy to nie jest jednak sztuczny, teoretyczny podział? Jakie ta zasada ma konsekwencje praktyczne?

Cała historia ludzkiej cywilizacji jest łańcuchem tych konsekwencji. Antynomia pracy i kapitału, o której pisze Papież, zrodziła wiele rewolucji socjalnych w ciągu ostatnich dwustu lat. Proponowana w encyklice zasada, że prawo osobistego posiadania jest podporządkowane prawu powszechnego używania — uniwersalnemu przeznaczeniu dóbr, dość wyraźnie określa pozycję Papieża w sporze historycznym między liberalizmem a socjalizmem.

Mówi Pan o naznaczeniu Papieża socjalizmem…

Oczywiście żartuję, ale coś w tym jest. Program „Solidarności” z 1981 roku szukał dobra człowieka pracy. Kapitalizm, który nastał teraz w Polsce, interesuje się o wiele bardziej dobrem człowieka interesu niż człowieka pracy. To są dwie różne koncepcje człowieka. Wydaje się, że całe nauczanie społeczne Papieża jest dużo bardziej związane z człowiekiem pracy niż z człowiekiem interesu. Być może tak to odczytuję, bo sam jestem bardziej socjalizujący niż liberalizujący i próbuję coś przypisać Papieżowi. Myślę jednak, że na Laborem exercens łatwiej jest się powoływać ludziom skłonnym do socjalizowania. Ta encyklika jest za to bardzo kłopotliwa dla liberałów.

Czy marksizm jest już rozdziałem zupełnie zamkniętym? Bo w „Laborem exercens” jest passus krytyczny wobec tego systemu.

Marksizm z punktu widzenia socjalizmu, który lubiłby Papież, jest materializmem, jest ekonomizmem, którego błąd polegał na pominięciu duchowego wymiaru pracy. Mówiliśmy już o tym.

Przeciwstawił Pan dwie kategorie ludzi: robotnika — człowieka pracy i przedsiębiorcę — kapitalistę. Mnie w encyklice zabrakło trzeciej kategorii: ludzi, którzy mają jednoosobowe albo rodzinne firmy, którzy pracują bardzo ciężko i trudno ich nazwać ludźmi interesu, a trudno też powiedzieć, że ktoś ich wyzyskuje, że mogą się czegoś od kogoś domagać, bo pracują u siebie.

Na pewno autorowi encykliki brakuje doświadczenia spotkania z drobnym przedsiębiorcą. Nie widziałem tego, gdy pierwszy raz czytałem encyklikę. Też nie miałem tego doświadczenia. Widziałem prywatnych przedsiębiorców w Europie Zachodniej, widziałem w Trzecim Świecie ludzi wyzyskiwanych, nie zauważałem drobnych przedsiębiorców. Papież też ich chyba nie bierze pod uwagę. Trudno znaleźć w encyklice miejsce, w którym moglibyśmy tych ludzi podczepić. Nie są oni nie tylko nazwani po imieniu, ale nie widzę dla nich szczególnego miejsca w przesłaniu encykliki.

Praca jest środowiskiem rodzenia się solidarności. Dlaczego trud pracy zbliża ludzi do siebie?

W pracy zachodzi taka sytuacja, że jeśli ty pracujesz i ja pracuję, to im więcej wypracujemy, tym będziemy mieli lepszy efekt. Mnie będzie zależeć, żebyś ty pracował dobrze, tobie będzie zależeć, żebym ja pracował dobrze. Natomiast w konsumpcji chodzi o to, żebym ja jadł szybciej niż ty. Solidarność jest cechą człowieka pracującego, a nie konsumującego. W tym schemacie nie ma jednak miejsca na taką pracę, jak handel. Handel jest pracą, ale jest też konkurencją i nie ma w nim miejsca na solidarność. Solidarność jest cechą pracowników najemnych. Czy to znaczy, że pracownicy nienajemni nie mogą się zdobyć na solidarność? Może i mogą, jeśli mają inną dodatkową motywację. Ale zasadniczo jest to cecha szeregowych żołnierzy i szeregowych pracowników.

Jakie problemy powinniśmy dzisiaj dostrzegać w Polsce, na co uwrażliwia nas dzisiaj „Laborem exercens”?

Ta encyklika wpisuje się w rozmowę o bezrobociu, mówi o nieszczęściu, o tym, jak człowiek pozbawiony pracy jest bardzo w swojej godności okaleczony. Również o bezrobociu zawinionym, to znaczy o sytuacji, w której człowiek nie szuka pracy, nie chce szukać, chce żyć bez pracy na cudzy rachunek. To już jest znakiem jego moralnej degradacji. W Polsce są dwa bezrobocia: to, które jest krzywdą, i to, które jest cwaniactwem, a zarazem degradacją.

Drugi punkt, w który encyklika bardzo wiele wnosi, nawiązuje do faktu, że nie ma w naszej świadomości pragnienia, żebyśmy byli wszyscy trochę bogatsi. Istnieje tęsknota, żebym ja był dużo, dużo bogatszy od wszystkich naokoło. Z tego faktu rodzi się rzecz zdumiewająca: w kraju, w którym są wszelkie ku temu warunki, nie powstał w ciągu ostatnich dwunastu lat system spółdzielczy. Widzimy wokół, że nie ma u nas kapitału początkowego, żeby ludzie rozwinęli własne przedsiębiorstwa. Niezwykle jednak rzadko się zdarza, żeby pięciu ludzi scaliło kapitał i utworzyło jeden warsztat spółdzielczy. Tymczasem w polskich warunkach wiejskich warsztat taki miałby szanse zaistnieć. Maleńkie spółdzielnie mogłyby przywozić na wsi dużo tańszy węgiel, tańsze materiały budowlane. To byłby ogromny zysk dla ludności, ale takie przedsięwzięcia nie powstają…

U nas nie ma nędzy, z powodu której ktoś umiera z głodu. To jest margines. Dla normalnego człowieka nie ma problemu głodu ani nawet jakości ubrania. Cała wieś, mimo że strasznie się skarży na swoje warunki, jest na nowo zbudowana. Jeżdżę często na Suwalszczyznę, nie widzę tam prawie starych chat, które by się przez ostatnich piętnaście lat nie zmieniły, nie zostały przebudowane. Istnieje straszny pęd, żeby zarobić więcej niż inni, a tego spółdzielczość nie zapewni i do tego nie służy. Spółdzielczość jest dla tych, którzy wiedzą, że nie będą milionerami i że nie będą bardzo biedni. Ona zapewnia minimum. To Polaków nie pociąga. I jest to cechą naszej mentalności, na pewno odległej w tym względzie od myśli Papieża.

Opisana przez Pana postawa jest zaprzeczeniem solidarności…

Oczywiście. Nie tylko mamy zaprzeczenie polityczne idei solidarności ze względu na działalność klasy politycznej, ale okazało się, że w nas samych solidarność była potrzebna tylko jako kij na komuchów. Papież próbował nas nauczyć, że to jest delikatna roślinka i nie należy jej używać jako kija. Niestety nie przyjęliśmy tego do wiadomości i roślinka nam się zmarnowała, a właściwie sami ją zniszczyliśmy.

W nauczaniu Papieża pojawiają się również zasady dotyczące relacji pomiędzy pracodawcą a pracownikiem, wysokości płacy…

Tak, ale w moim przekonaniu mówienie o wysokości płacy wystarczającej na godziwe utrzymanie rodziny jest pewną teorią, którą trudno zastosować w praktyce. Jak by tu siedziało dziesięciu robotników i każdy by powiedział, jaka jest godziwa suma na jednego członka rodziny, to moglibyśmy usłyszeć bardzo różne opinie. To, co dla jednego byłoby koniecznością, dla innego byłoby luksusem. To, co Papież mówi, jest sympatyczne, ale wyciągnięcie z tego konkretnych wniosków jest bardzo trudne. Rozpatrując rzecz w samej tylko Polsce, trzeba by uwzględnić różnicę pomiędzy biedną wsią małorolną a stołeczną Warszawą. A jeśli naszą refleksję rozciągniemy poza Polskę i włączymy w to na przykład okręg Magadanu, to okaże się, że to, co dla nas jest poniżej minimum, tam będzie luksusem. A spodziewam się, że Papież jest w tym wypadku uniwersalistą i myśli o całym świecie.

Papież mówi o solidarności międzynarodowej, o dysproporcjach pomiędzy krajami bogatymi i biednymi. Na ile powinniśmy poczuwać się do solidarności z Magadanem?

Trzeba być w mądry sposób solidarnym z Magadanem, z Boliwią, z Nigerią. Co to znaczy? Pokazać im drogę inną, niż pokazał Osama bin Laden. Całą akcja z 11 września była obliczona na poruszenie wyobraźni biednego świata, żeby powiedzieć: „My, islamiści, wypowiedzieliśmy się w imieniu wszystkich biednych”, oraz sprawienie, by świat bogaty zaczął się bać. Coraz więcej ludzi się zastanawia, czy naprawdę mamy walczyć w obronie Centrali Handlu Światowego, która została zniszczona przez dziwnych islamistów, którzy tak głupio wierzą w swojego Boga, w naszego wspólnego Boga, że im wychodzi, iż należy używać terroru. Gdyby Jan Paweł II albo ktokolwiek inny miał pomysł, co trzeba zrobić, żeby efektywnie zmniejszyć stopień wyzysku Północy nad Południem, to Południe poszłoby za nami, a nie za wojującym islamem.

My w Polsce z naszym ostro zarysowanym katolicyzmem mamy doskonałe warunki, żeby powiedzieć jednemu odłamowi Trzeciego Świata, to znaczy Latynosom: „My jesteśmy z wami, bo katolicyzm, chrześcijaństwo jest po stronie ludzi pracy i wyzyskiwanych”. Ale my tego nie zrobimy, bo za bardzo czujemy się Zachodem i Europą. Nie potrafimy głośno powiedzieć, że można być Europą inaczej, że można być Europą, która nie jest obciążona ciężarem kolonializmu. Mamy idealne warunki, ale trzeba by znaleźć do tego trzydziestu szaleńców z tytułami, którzy zgodziliby się napisać taki tekst i opublikować w sześciu językach na sześciu kontynentach. Rzecz, która wymagałaby trochę fantazji i zaangażowania się ludzi przeciwko zachodniej poprawności politycznej.

Encyklika wzywa do takiej solidarności…

Wzywa i podejrzewam, że będziemy rozliczani za zdradę solidarności i przesłania tej encykliki, nie tylko przez ludzi i historię, ale przede wszystkim przez Boga.

Gdy czytałem w encyklice fragmenty o związkach zawodowych, to czyniłem to z dużo mniejszym zaangażowaniem niż dwadzieścia lat temu, gdy żywy był Niezależny Samorządny Związek Zawodowy.

Wiele lat po pierwszym przeczytaniu encykliki nasunęła mi się refleksja, że wyjątkową siłę ideową związków zawodowych — póki nie są zdegenerowane — stanowi fakt, iż są one środowiskiem ludzi solidarnych. O wartości związków zawodowych przekonałem się w Trzecim Świecie, bo tam są one prawdziwsze. Zwłaszcza gdy byłem kilka razy w Ameryce Łacińskiej, widziałem środowiska związkowe jako pierwszorzędne środowiska ludzkie. Zawsze kojarzyły mi się one z humanistycznym i chrześcijańskim przesłaniem Laborem exercens. Boję się, że będę przypisywał encyklice własne pomysły, ale odczytuję ją jako inspirację do oczyszczenia ruchu ludzi wyzyskiwanych, oczyszczenia z zapędów robienia rewolucji siłą. Na mój odbiór encykliki nakłada się to, co widziałem w Rzymie na początku lat osiemdziesiątych, a potem w Kościele południowoamerykańskim. W Rzymie dostrzegłem lęk przed teologią wyzwolenia i niechęć do niej, ale jednocześnie słuchałem złośliwych uwag tamtejszych Latynosów, że „Solidarność” jest teologią wyzwolenia po polsku. Laborem exercens uczy Latynosów, że ich teologia wyzwolenia nie jest dobrą drogą. Nas uczy, żebyśmy umieli ich zrozumieć i wyjść im naprzeciw. W Ameryce Łacińskiej zrozumiałem bowiem, że teologię wyzwolenia, tę najostrzejszą, produkowano w Paryżu, Brukseli i Strasburgu. Ci, którzy byli w Ameryce Łacińskiej, biegali bez karabinów i robili dobrą robotę uświadamiającą.

Jako przykład pozytywnego teologa wyzwolenia staje mi przed oczyma polski ksiądz z Paragwaju, który miał na imię Zdzisiek. Nazwiska nie pamiętam, lat trzydzieści parę, czarna broda do pasa. Spotkałem go w dżungli, obsługiwał trzy wsie oddalone od siebie o 60 km, w jednej kościół, w drugiej szkoła, w trzeciej gmina. Zdzisiek poruszał się samochodem terenowym. Był proboszczem. Jego dwaj poprzednicy po kilku latach uciekli. We wsiach mieszkały kobiety, których mężowie pracowali w dżungli jako drwale. Byli pozbawieni wszelkich praw, pensji, dostawali tylko suszone mięso do żarcia, pracowali w takich warunkach, że co rusz kogoś przywalało drzewo. Warunki pracy straszne. Ksiądz Zdzisiek raz na jakiś czas organizował robotnikom spotkania u niego pod kościołem, żeby mogli sobie pomóc, podyskutować, co w życiu zrobić. Właściciel leśnego przedsiębiorstwa oskarżył go, że uprawia teologię wyzwolenia, że jest komunistą. Przedsiębiorca mógł zresztą robić, co chciał, bo dochody jego firmy stanowiły jedną czwartą budżetu rocznego Paragwaju. Był ponad prawem. Do biskupa poszło na Zdziśka oskarżenie. Biskup już chciał go odwołać, ale w ostatniej chwili pomyślał, że przecież Zdzisiek jest z archidiecezji krakowskiej i nie może być komunistą. I nie odwołał go. Taka jest rzeczywistość Ameryki Łacińskiej. Z jednej strony są ci, którzy by chętnie robili rewolucję. Oni zabijają tu i ówdzie misjonarzy pomagających mieszkańcom, poprawiających im warunki życia. Natomiast z drugiej strony, jeżeli się powie, że pracownik jest człowiekiem, to jest się oskarżonym o bycie komunistą. Byłem w Ameryce Łacińskiej trzy razy między 1985 a 1990 rokiem. Miałem wrażenie, że jestem w XIX wieku, gdzieś w okolicach Pana Balcera w Brazylii i Konopnickiej… Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że dziś gdziekolwiek może być taki wyzysk człowieka i taka dla niego pogarda. Tam właśnie zostałem socjalistą…

Tam widać właśnie ten wymiar uniwersalny…

Tam nie ma wątpliwości co do aktualności Laborem exercens. Najmniej oczywista jest ona w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych.

Papież kończy encyklikę fragmentem o chrześcijańskiej duchowości pracy. Czy mógłby Pan wyjaśnić, na czym ona polega?

Nie jestem teologiem i wolę nie podejmować się żadnych wyjaśnień w tej dziedzinie. Przytoczę za to z encykliki zdanie, które przemawia do mnie szczególnie mocno: „Znosząc trud pracy w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym za nas, człowiek współpracuje w pewien sposób z Synem Bożym w odkupieniu ludzkości. Okazuje się prawdziwym uczniem Jezusa, kiedy na każdy dzień bierze krzyż działalności, do której został powołany”.

Encyklika kłopotliwa dla liberałów
Bohdan Cywiński

urodzony 19 lipca 1939 r. w Milanówku – publicysta, historyk, działacz katolicki i społeczny, w czasach PRL związany ze środowiskiem opozycji demokratycznej, jeden z redaktorów posierpniowego „Tygodnika Solidarność”, lata 1981-1990 spędził na emigracji....

Encyklika kłopotliwa dla liberałów
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze