Echa dyskusji na temat Deklaracji „Dominus Iesus”
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Kościoły siostrzane

O. Salij w swojej wypowiedzi dziwi się, że krytycy deklaracji Dominus Iesus poruszają problem wyrażenia „Kościoły siostrzane”, którego kard. Ratzinger nie porusza. Otóż problem ten pojawia się w wydanej przez kard. Ratzingera Nocie nt. wyrażenia „Kościoły siostrzane”, która dotarła do opinii publicznej równolegle z DI (mimo że wydana pod koniec czerwca). Ona to wzbudziła najwięcej kontrowersji i była odczytywana łącznie z DI (przynajmniej jeśli chodzi o ten rozdział DI, który traktuje o relacji Kościoła rzymskokatolickiego do innych Kościołów i wspólnot niekatolickich). O ile w DI nie ma treści nowych, to Nota nt. wyrażenia „Kościoły siostrzane” w swym duchu i treści jednoznacznie jest zaprzeczeniem wielu dotychczasowych deklaracji Kościoła rzymskokatolickiego.

Nie jest prawdą, że wyrażenie „Kościoły siostrzane” było używane jedynie w relacjach do Kościołów prawosławnych. Nie dziwi oburzenie ks. abp. Careya z Kościoła anglikańskiego, bo to właśnie w stosunku do Kościoła anglikańskiego po raz pierwszy użył tego zwrotu papież Paweł VI w 1970 roku (25 października podczas kanonizacji angielskich męczenników). Jeszcze 14 lipca tego roku (a więc po wydaniu Noty) anglikański bp M. Joynt i katolicki kard. Piovanalli z Florencji jako przedstawiciele międzykościelnej oficjalnej komisji ds. dialogu podpisali kolejny dokument, deklarując uroczyście w imieniu swoich Kościołów: „Kościoły Wspólnoty Anglikańskiej i Kościół rzymskokatolicki jako Kościoły–siostry są zdolne razem (we wspólnej misji) do niesienia światu wspólnie otrzymanych darów” („The Churches of the Anglican Communion and the Roman Catholic church are able as sister churches to bring shared gifts to their joint mission to the world”). Trudno się więc dziwić oskarżeniom o dwulicowość katolików. Jeżeli ktoś co innego mówi we własnym gronie, a co innego na zewnątrz, nie może się dziwić, że padną pytania o wiarygodność i sens dialogu.

Szczególnie oburzonych jest też wiele Kościołów prawosławnych otwartych do tej pory na dialog z katolikami, bo wyrażenie „Kościoły–siostry” było do tej pory kluczowe dla tego dialogu, używane powszechnie w dokumentach wspólnie przez Kościół rzymskokatolicki podpisywanych (por. dokument z Balamand z 1993 r.). Mimo że część Kościołów prawosławnych odrzuca ideę, że mogłyby być „siostrami jakiegokolwiek innego Kościoła (poza instytucjonalnymi ramami prawosławia nie ma łaski ani zbawienia inaczej jak dzięki ekonomii, ale nawet tej odmawiają Kościołowi rzymskokatolickiemu), to jednak znaczna część jest zaangażowana w ruch ekumeniczny. Wyrażenie „Kościoły siostrzane” było używane dotychczas w zupełnie innym kontekście niż ten opisany w Nocie.

Trzeba też zwrócić uwagę, że relacje z innymi Kościołami są opisane w duchu całkiem innej niż w DI eklezjologii. O ile DI odwołuje się do II Soboru Watykańskiego i eklezjologii pierwszych wieków niepodzielonego chrześcijaństwa (przynajmniej tak ją można interpretować), to Nota wraca wprost do przedsoborowego nauczania wyrosłego ze średniowiecznych koncepcji. Kościół rzymskokatolicki jako całość (uniwersalny Kościół) jest Kościołem Chrystusa — matką dla wszystkich innych Kościołów. Kościoły prawosławne są wyrodnymi i marnotrawnymi córkami, a Kościoły protestanckie i anglikańskie to właściwie nie wiadomo co, przybłędy jakieś. Mogą mieszkać w suterenie, byleby na pokoje nie wchodziły, bo pobrudzą — taki jest jednoznaczny duch Noty, niestety. W tym kontekście przypominanie w DI o szacunku katolików do innych chrześcijan itd. jest odczytywane jako szyderstwo lub polityczna poprawność jedynie. Jako gest, który w gruncie rzeczy do niczego nie zobowiązuje ani nic nie oznacza…

Oliwy do ognia dolewają wypowiedzi kard. Ratzingera („Kościół luterański jest całkowicie przypadkowym tworem historycznym”). W komentarzu–wywiadzie w „Süddeutsche Zeitung” kard. Ratzinger, używając autorytarnej terminologii („Es ist ohne Zweifel zu glauben…”), wskazał na to, że Dokument ma zlikwidować rzekomą dezorientację katolickiego Ludu Bożego. Dodał, iż rzymski katolik, według nauki swego Kościoła, nie może nazwać Kościołów ewangelickich „siostrzanymi” bądź „braterskimi”. Co więcej, nie ma prawa przyznawać im eklezjalności, są one tylko społecznościami chrześcijańskimi, które nie pozostają w jedności z Rzymem. Cerkiew prawosławną zakwalifikował do kategorii półbraci, którzy skażeni są tym, że nie uznają papieża za zastępcę Chrystusa (Stellvertreter Christi, Vicarius Dei) na Ziemi…

W dyskusji dwukrotnie poruszono sprawę języka. Najpierw chwaląc język DI za „kościelność” i unikanie „demoliberalizmu”, pod koniec dyskusji zauważono jednak, że język ten jest niekomunikatywny. Komunikatywność jest zasadniczą cechą języka: ma on przekazywać, wyrażać coś lub kogoś. Jeżeli w środku Warszawy zacznę mówić po chińsku, po prostu nie zostanę zrozumiany, będzie to czynność bezużyteczna i zbędna, niezależnie jak ważne, szlachetne i słuszne byłyby motywy używania akurat chińskiego. Nie wiem, czy język DI był „kościelny” czy „demoliberalny”, po reakcjach wiadomo, że był niezrozumiały. A za zrozumienie przekazu odpowiedzialny jest nadawca, a nie adresat. Dlatego zamiast lamentować nad poziomem umysłowym wiernych i niewiernych, trzeba poważnie zastanowić się, w jaki sposób mówić zrozumiale.

I jeszcze jedno. DI został krytycznie przyjęty nie tylko przez Kościoły niekatolickie, lecz też przez katolików. Oprócz zrozumiałej akceptacji wielu, swą krytykę wyrazili biskupi i duchowni azjatyccy, uczestnicy Synodu Kościoła rzymskokatolickiego dla Azji. Według nich DI pomija rzeczywiste problemy i punkty zapalne. Nie daje żadnej odpowiedzi na to, jak głosić ewangelię w kontekście azjatyckim, a zajmuje się tym, co nie jest poważnym problemem — a więc tym, co głosić. Według uczestników Synodu autorzy DI nie rozumieją po prostu tego, o czym rozmawia się w Kościołach Azji, deklaracja pisana jest z europocentrycznego punktu widzenia oraz nie była w żaden sposób konsultowana (wbrew twierdzeniom Watykanu) z azjatyckimi episkopatami. Warto byłoby poruszyć ten temat w dyskusji. Krytycznie wypowiedział się też kard. Cassidy oraz prymas Irlandii i inni. Nie jest więc to takie proste i jasne, jak dyskutanci usiłują przedstawić. Trudno też przyjąć, że DI w jakikolwiek sposób wpłynęła na zmniejszenie „dezorientacji” wiernych. Raczej odwrotnie.

Pozdrawiam

Piotr Thieme
Wesoła k. Warszawy, 19 października 2000 roku

Szanowny Panie!

Redakcja „W drodze” przesłała mi Pański list na temat Kościołów siostrzanych. Proszę sobie wyobrazić, że dopiero dzisiaj (10 listopada) zapoznałem się z tym dokumentem, a o jego istnieniu dowiedziałem się dopiero po owej dyskusji z miesięcznika „W drodze”. Natomiast przed ową dyskusją uczestniczyłem w dyskusji telewizyjnej, w której ktoś z uczestników twierdził, deklaracja DI zakazuje używania terminu „Kościoły siostrzane” — później sprawdziłem dokładnie deklarację i tego nie znalazłem, zatem sądziłem, że sprawa jest zamknięta. Jak Pan widzi, nie mam temperamentu dziennikarskiego i tego rodzaju fakty szczegółowe dochodzą do mnie z opóźnieniem.

Ufam, że Redakcja pozwoli mi skomentować termin „Kościoły siostrzane” w jednym z najbliższym numerów „W drodze”, a już idealnie by było, gdyby przedrukowała również sam tekst owej noty na temat Kościołów siostrzanych.

Jacek Salij OP

Równość religii a pokój światowy

W ramach dyskusji o ważności Dominus Iesus chciałabym dodać jeszcze jedną rzecz. Otóż pod koniec sierpnia tego roku w Nowym Jorku, pod auspicjami Narodów Zjednoczonych, odbyła się konferencja liderów religijnych „Millennium World Peace Summit”. Na spotkaniu tym obecny był kardynał Francis Arinze, reprezentujący Watykan. Przedstawiciele wszystkich religii (nie podano dokładnie kto, a było około tysiąca (!) osób) podpisali dokument mówiący, ŻE WSZYSTKIE RELIGIE SĄ RÓWNE (!). Tylko jedna osoba tego nie uczyniła — nie muszę chyba mówić, że był nią katolicki kardynał. Było to piątego września (cóż za zbieżność dat!).

Informacja ta może wielu nic nie mówić, ale słowa takie jak New Age, One– –World Order na pewno tak. Otóż postępująca globalizacja wszelkich możliwych poziomów życia: od polityki, poprzez gospodarkę, szkolnictwo, religię itd. chce mieć władzę nieograniczoną nad wszystkim, „co się rusza”. Komuś może się wydawać, że Polski to nie dotyczy — cóż, nic bardziej mylnego: proszę spojrzeć na euro. Cudowna przykrywka — podpisany dokument nosi tytuł „Commitment to Global Peace”! — może sprawiać wrażenie, że wszyscy myślą tylko o dobru ludzkości (czy ktoś gdzieś już tego nie powiedział?). Pewne jest, że dla twórców „Pokoju Światowego” Kościół katolicki jest solą w oku. Najbardziej widać to tutaj, na kontynencie amerykańskim, gdzie różne „postępowe” organizacje (jak te popierające aborcję, feminizm, homoseksualizm itp.) gorąco starają się, aby Watykan utracił prawo obserwatora przy ONZ. Prowadzący nowojorskie spotkanie Ted Turner, znany jako zaprzysięgły antykatolik, nie szczędził przedstawicielom Kościoła szyderstw, ośmieszeń i różnych przykrości. W „nowym” świecie nie ma miejsca dla uczniów Jezusa, co do tego nie można mieć złudzeń, wiedząc, kto tym światem steruje. One–World Order to temat rzeka, niestety rzeka nie wody, synonimu życia, a postępujących ciemności grzechu i zakłamania, którym wszyscy przyklaskują. Przy okazji dyskusji o Dominus Iesus pomyślałam sobie, że dobrze będzie wspomnieć, o czym pisze się za oceanem, a co jest niewątpliwie mało znane w Polsce. Zainteresowanych odsyłam do internetowej gazety „Daily Catholic” (www.dailycatholic.org), świetnego źródła informacji o Kościele i życiu wiarą (oczywiście w języku angielskim). „Im większe ciemności, tym bardziej rozlewa się łaska”. Tylko Jezus może być naszym ratunkiem. Nie wątpię w to ani przez chwilę.

Ania Żabińska
Toronto, 18 października 2000 roku

Uczmy się wrażliwości

Czytając wypowiedzi rozmówców na temat dokumentu Dominus Iesus, przypomniałem sobie znany dowcip o tym, jak ktoś (nie wiem kto, może ty, może ja) trafia do Nieba i jest oprowadzany przez św. Piotra. Święty Klucznik pokazuje: tu są buddyści, tam muzułmanie, dalej żydzi, potem protestanci, niewierzący gdzieś po opłotkach itd. I, cicho, sza, powiada Piotr, tu są katolicy — wydaje się im, że są sami…

Dawno nie czytałem tekstów wypowiedzi Osób (skądinąd bardzo przeze mnie lubianych) tak zadowolonych z siebie. Taki mini– (a może maksi–!) triumfalizm.

Na wszelki wypadek: W PEŁNI ZGADZAM SIĘ ze wszystkim, co dokument zawiera. Ale, BŁAGAM, uczmy się trochę wrażliwości, wsłuchując się w ból Braci–niekatolików. Rozumienie ich problemów nie oznacza zgody na nie: tego mnie uczył Władysław Bartoszewski jeszcze wówczas, kiedy — poza o. prof. dr. hab. Jackiem Salijem OP — inni Dyskutanci chodzili w krótkich spodniach, a p. prof. Władysław nie myślał, że będzie ministrem spraw zagranicznych RP.

Wówczas szło o trudną polityczną inność. Tu — ufam, o łatwiejszą, bo wśród wierzących w tego samego Pana. Tym więc bardziej…

Pozdrawiam w św. Dominiku

Józef Puciłowski OP
Budapeszt, 20 października 2000 roku

Echa dyskusji na temat Deklaracji „Dominus Iesus”
Piotr Thieme

czytelnik....

Echa dyskusji na temat Deklaracji „Dominus Iesus”
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Echa dyskusji na temat Deklaracji „Dominus Iesus”
Anna Żabińska

czytelniczka....

Echa dyskusji na temat Deklaracji „Dominus Iesus”
Józef Puciłowski OP

urodzony 27 listopada 1939 r. w Paks, Węgry – dominikanin, dr historii, duszpasterz, kaznodzieja, historyk Kościoła, opozycjonista w czasach PRL, publicysta. Do zakonu wstąpił w 1981 roku. W latach 1996-2004 pełnił funkcję...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze