Dziennik na życie
fot. victor garcia / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Tak sobie myślę…, Jerzy Stuhr, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s. 272

Jest październik 2011 roku. Lekarze diagnozują u Jerzego Stuhra nowotwór przełyku. Rokowania są złe: cztery miesiące życia. Rozpoczyna się trudna, najtrudniejsza walka. „Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa” – napisze na pierwszej stronie Dziennika czasu choroby, który kilka tygodni temu pojawił się w księgarniach.

Rak zaatakował – jak zwykle – niespodziewanie. Po raz pierwszy z tą samą diagnozą rodzina Jerzego Stuhra musiała się zmierzyć kilka lat wcześniej: wtedy zachorowała córka aktora, Marianna. Te same szpitale, te same trudne rozmowy z lekarzami, ten sam strach…

Wspomina o tym w swojej książce kilkakrotnie: „Kiedyś, przemierzając wraz z moją Marianną ponure, pełne boleści korytarze gmachu Centrum Onkologii, modliłem się: Boże, daj, żeby ta choroba przeszła na mnie, ja już sobie pożyłem, świat zobaczyłem, sukcesy odniosłem, a przed nią wszystko stoi otworem, do zdobycia. I sprawdziło się! Wysłuchano! Ona jest zdrowa, spodziewa się dziecka, a ja przemierzam korytarze w Gliwicach”.

Marianna wygrała z chorobą, teraz mocno wspiera ojca w jego walce. Daje mu na ten czas dwa prezenty: zeszyt, w którym może zapisywać swoje myśli (z niego później powstanie książka), i wiadomość o tym, że spodziewa się dziecka.

Myśl o wnuczce, która ma się urodzić w kwietniu, wiele razy w ciągu tych trudnych miesięcy doda aktorowi skrzydeł.

Dziś znamy oczywiście finał tej historii. Rokowania są dobre: „Zło ze mnie znikło. Jestem czysty” – napisze pod koniec książki. Na ostatnich kartkach widzimy też zdjęcie szczęśliwego dziadka z maleńką wnuczką Heleną. „Zobaczyłem Lenkę! Zobaczyłem, jak śpi, budzi się, przeciąga, otwiera oczka – niebieskie, kwili, robi kupkę, ssie mleczko mamy – żyje! Żyje życiem, którego w części, gdyby nie ja, to by nie było” – autor zanotuje w dzienniku pod datą 27 kwietnia 2012.

Znamy też – a jakże! – ciąg dalszy dziennika. Ten jeszcze nienapisany.

5 lipca 2012 roku, Warszawa: Jerzy Stuhr wrócił na scenę. Na deskach teatru Polonia widzowie zobaczyli go w „32 omdleniach”. „Wrócił. Jest. Gra. Ma siłę. Sprawia Mu to radość. Wczorajszy wieczór w teatrze Polonia był jednym z najważniejszych w moim życiu. I czuję wielką wdzięczność do publiczności, że tak Go przywitała” – napisała po spektaklu na stronie teatru jego dyrektor Krystyna Janda.

W internecie można znaleźć mnóstwo recenzji książki Stuhra. To jeden z literackich bestsellerów ostatnich miesięcy, dziennik znika z półek. Dyskutują o nim czytelnicy na forach, recenzje piszą największe gazety. Spotkania, wywiady, promocje… Tyle się wokół niego dzieje.

I dobrze, bo ta książka to kawał życia Jerzego Stuhra. Wielobarwnego, dobrego i mądrego życia. I swego rodzaju podsumowanie, bo nie dało się go uniknąć, kiedy śmiertelna choroba stała się pretekstem do jej napisania. To ona też skłania do uporządkowania myśli, ułożenia spraw, książek na półce i płyt w szufladzie. Dokończenia rzeczy niedokończonych. Jerzy Stuhr wszystko to robi na kartkach swojego dziennika, delikatnie nazywając ten czas „przygotowaniem do starości”: „Profesor Bardini kiedyś, w wywiadzie, na pytanie: »Co pan robił przez ostatnie dziesięć lat?«, odpowiedział: »Przygotowywałem się do starości«. Podoba mi się. Jestem w fazie przygotowywania. Zbieram książki, których nie zdążyłem przeczytać, filmy nieobejrzane, rozmowy z najbliższymi nieprzeprowadzone, wyznania miłości nigdy z braku czasu, nastroju, skupienia niewypowiedziane. Jest co robić” – przyzna na samym początku.

W pierwszej kolejności porządkuje wspomnienia: wspomina swoje role – te docenione i niezauważone, wyreżyserowane filmy, spektakle, festiwale, ale i rodziców, rodzinne wakacje, harcerstwo… Próbuje też uporządkować codzienność – komentuje na bieżąco wydarzenia z pierwszych stron gazet i z najbliższego otoczenia: uczelnia, teatr, dom.

Jest w tej kronice i rozgoryczenie, i zwyczajna, ludzka irytacja na codzienność (niekoniecznie szpitalną). Przede wszystkim:

– na rozgrywki głównych aktorów polskiej sceny politycznej,
– na ignorancję krytyków teatralnych i filmowych,
– na poziom polskiej i nie tylko polskiej kinematografii,
– na zakaz publikacji dla księdza Bonieckiego,
– na młode pokolenie z całą jego brawurą i nonszalancją itd.

Przez kontekst bieżących wydarzeń Stuhr pisze o polskich wadach i kompleksach. Częściej mu wstyd, choć czasem jest dumny:

– z pięknego lądowania kapitana Wrony na Okęciu,
– z utalentowanych młodych skrzypków, którzy wystartowali w Konkursie im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu,
– z filmu Erratum w reżyserii Marka Lechkiego itd.

Zapytany w jednym z wywiadów w czasie choroby, czy świat nadal wydaje mu się interesujący, odpowiedział bez wahania: „Zauważyłem, że co chwila zastrzegam się, iż nie chcę o polityce i… po chwili muszę to weryfikować. Jak nie napisać o ogólnokrajowej aferze aptecznej, która dotyczy połowy Polski?”. Czasem padają mocne słowa, ale równie sporo jest anegdot, z których czytelnik śmieje się do łez: „…i nagle na środku Plant jakaś pani ciągnie w moją stronę małą dziewczynkę: »No chodź! Nie rób komedii! Chodźże. No, przypatrz się, no już … nie poznajesz? Przecież to Osiołek ze Shreka«. To à propos głosu, którego użyczył bohaterowi słynnej kreskówki.

Albo: „No i jeszcze »Ciemność widzę, ciemność!«. Tak, z tym przejdę do historii. Holoubek z »Wielką Improwizacją«, Radziwiłowicz ze »Zbrodnią i karą«, a ja z »O, nasi tu byli«” – wspomni rolę w kultowej Seksmisji.

Książkę zamyka wywiad, którego udzielił jednemu z portali medycznych. Kilka stron wcześniej w punktach robi podsumowanie czasu choroby. To wyjątkowo odważny i zaskakujący gest, bo co może dać człowiekowi rak? A jednak: „ta choroba sprawiła, że schudłem ponad dwadzieścia pięć kilo, o czym marzą miliony ludzi na świecie (…)” – pisze z charakterystycznym dla siebie dystansem i poczuciem humoru:

– „ta choroba nauczyła mnie bez dyskusji wykonywać polecenia”,
– „przede wszystkim nauczyła mnie cierpliwości w cierpieniu”

i na koniec:

– „ta choroba sprawia, że jednym z najpiękniejszych słów w moim słowniku jest teraz słowo nadzieja!”.

Z niektórymi poglądami autora można się nie zgodzić. Można. Ale może zamiast polemizować – warto po prostu zaczerpnąć z jego doświadczeń? Wczytać się w nie jeszcze raz i jeszcze. Jak w mądry, życiowy poradnik, którego nie „wyguglasz” w internecie, nie znajdziesz na żadnym telewizyjnym kanale. A naprawdę szkoda byłoby go przegapić.

Dziennik na życie
Sylwia Klimek

dziennikarka, ukończyła kulturoznawstwo na UAM. Przez 11 lat pracowała w poznańskim oddziale „Gazety Wyborczej”. Pisała o sztuce, teatrze, filmach, książkach, architekturze. Współpracuje z redakcją poznańskiego IKS-a i por...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze