Duże miasto daje wybór
fot. cristian castillo / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

Bardzo lubimy porównywać, która parafia jest lepsza, która stwarza więcej możliwości. Myślę, że parafia jest jak klub piłkarski – tak naprawdę nie jest ważne, czy jesteś w Arsenale Londyn, w Legii Warszawa, czy w podwórkowym składzie – istotą jest gra w piłkę

W największych polskich miastach aż jedna czwarta katolików przenosi swoje praktyki religijne poza własną parafię. Zjawisko wyboru innej – lub innych – parafii nazywane churchingiem przez analogię do angielskiego clubbingu, czyli wieczornego wędrowania po klubach, dotyczy głównie osób o tzw. wysokim kapitale kulturowym – młodych, mobilnych, dobrze wykształconych. Motywacje migracji z rodzinnej parafii bywają różne. Misza Tomaszewski, redaktor naczelny kwartalnika „Kontakt”, pisze: „Socjologowie religii powiadają, że wspólnoty losu ustąpiły dziś miejsca wspólnotom wyboru, do których trafiają katolicy pragnący świadomie zaspokajać swoje potrzeby religijne. Dodatkowym czynnikiem motywującym wiernych o wyższym kapitale kulturowym do porzucania »skostniałych struktur« jest stopień klerykalizacji życia parafialnego, który – w powiązaniu z rzeczywistym bądź wyobrażonym stopniem jego »uradiomaryjnienia« – skutecznie wypycha liberalnych inteligentów poza obręb dawnych wspólnot terytorialnych”1.

Ocean i kałuża

Adam, 50-letni dziennikarz, już jako nastolatek z ambicjami intelektualnymi, którym nie mogła sprostać jego lokalna wspólnota, zaczął szukać innego kościoła. – Gdy masz szczęście do parafii, to się w niej odnajdujesz i cześć – opowiada. – Ale bywa i tak, że zaczynasz się w niej czuć niewyraźnie, zachowanie księży czy przyjęty tryb postępowania wobec wiernych jest nie do zaakceptowania i wtedy zaczynasz sprawdzać, czy gdzieś jest inaczej.

Po wielu latach, już z żoną, wznowił wędrówki po warszawskich kościołach: – Ponieważ jesteśmy małżeństwem niesakramentalnym, wyjątkowo ważnym elementem mszy jest dla nas homilia. Powiem brutalnie, szukaliśmy kościoła, w którym człowiek by się nie gorszył w czasie kazań. Kościoła, który daje komfort, że w najgorszym wypadku kazanie będzie nijakie, a na ogół jest budujące, rozwijające duchowo i intelektualnie. Wędrowałem po różnych kościołach, ale nie mogłem zdzierżyć. Gdy tak raz czy dwa wyszedłem z kościoła, zauważyłem, że żona się już przed kazaniem denerwuje, co ten ksiądz powie i czy mąż znowu zachowa się skandalicznie (śmiech).

Dziś Adam regularnie odwiedza dwa kościoły. Z rozsądku. Żona go przekonała, że na miejsce stałych praktyk nie warto wybierać parafii z dala od domu, bo czasem odległość może być przeszkodą. – Gdyby to ode mnie zależało, to moją parafią z wyboru byłyby Wspólnoty Jerozolimskie w Warszawie. Dla jasności, moja obecna parafia jest dobra, nie muszę wychodzić w trakcie kazania, ale Wspólnoty to wybór lepszego, a nie poszukiwanie dobrego.

Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie braci i sióstr przyszły do Polski z Francji przed kilkoma laty. Msza święta na pierwszy rzut oka różni się od tradycyjnych celebracji w polskich kościołach. Co zachwyciło w nich Adama? – Niewiarygodnie staranna liturgia, która za każdym razem jest dziełem sztuki. A do tego ekumenizm stosowany, czyli czerpanie z bogactwa chrześcijaństwa wschodniego tak daleko, jak tylko się da. Ważny jest też dla mnie akcent żydowski w postaci menory w prezbiterium. W ogóle zachwyca mnie estetyczna asceza i ascetyczna estetyka wnętrza ich świątyni. To pozwala jeszcze bardziej skupić się na modlitwie. Nie bez znaczenia jest to, że w tym kościele nikt się nie spieszy – jest czas na przechodzenie od jednego elementu liturgii do drugiego. Są momenty ciszy, żeby wierni mogli się zastanowić nad tym, co się właśnie dzieje. Nikt nie ponagla, nie chrząka znacząco, bo chciałby lecieć dalej.

Adam śmieje się, że wybór dwóch kościołów to żaden churching, raczej „współnabożnictwo”. Do uprawiania churchingu nie poczuwa się także teolog i publicysta Konrad Sawicki, choć wraz z żoną Hanią kilka lat temu przestał praktykować we własnej parafii: – Nie szukaliśmy konkretnego, idealnego kościoła. Wybraliśmy duchowość dominikańską, ich duszpasterstwo akademickie, gdziekolwiek w Polsce by się znajdowało. W Warszawie są dwa kościoły dominikanów i w zależności od technicznych możliwości bywamy w jednym albo drugim.

Zdaniem Sawickiego, ich wędrówki nie są kwestią wyboru. – Z poprzedniej parafii zostałem po prostu wypchnięty. Dla ludzi takich jak moja żona i ja nie było tam żadnej oferty. I nie chodzi mi o dodatkowe atrakcje, ale o samą Eucharystię. Niedzielna liturgia jest centralnym elementem naszego życia, więc mamy duże wymagania wobec jej przygotowania, głoszonego słowa, oprawy liturgiczno-muzycznej. Nie wyobrażam sobie niedzieli z Eucharystią, która jest tylko po to, żeby ją odbębnić. To jest dla mnie stracona niedziela. Jako teolog wiem trochę więcej o liturgii, więc podchodzę bardziej krytycznie do tego, co i jak się do mnie mówi. Moja żona jako miłośniczka śpiewu liturgicznego i uczestniczka warsztatów muzycznych także ma bardzo duże wymagania. Śpiew liturgiczny ma być modlitwą. Jeśli nie jest, to nie miejsce dla mnie. Ja chcę się modlić każdym elementem liturgii – od wejścia do kościoła do wyjścia, przez cały czas.

Doświadczenie uczy, że nie w każdym kościele jest to możliwe. Jeden z katolickich publicystów, zestawiając mszę w swojej parafii z Eucharystią w jednej z dominikańskich świątyń, porównał je do kałuży i oceanu: – Jedno i drugie jest mokre, ale różnica w poziomie głębi jest kolosalna. Jestem i będę głęboko związany ze swoją parafią, chętnie uczestniczę w innych wydarzeniach z jej życia, ale niedzielna Eucharystia w praktyce jest tam lekceważona. Niby wszystko jest tak, jak ma być, ale nie ma ducha… Dla mnie ta parafialna msza nie jest „szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego” (tak mówi o liturgii II Sobór Watykański), lecz doświadczeniem pod wieloma względami trudnym. Znów zacząłem więc zadawać sobie pytanie: Jeżeli mogę co niedzielę wypływać na ocean, to dlaczego miałbym się taplać w kałuży?

Sawicki podziela tę intuicję: – Niedzielne spotkanie z Panem Bogiem, moje wyjątkowe spotkanie z Nim, musi być odpowiednio przeżyte. Eucharystia musi dawać mi siłę na kolejny tydzień, jest jak paliwo. Jeśli go nie dostanę, ewidentnie źle się czuję w ciągu tygodnia – mam mniej sił, mniej zapału, mniej motywacji. Możliwe, że są ludzie, którzy tego nie potrzebują, są sami z siebie silni. Ja jestem słaby, potrzebuję miejsca, w którym bliskością Pana Boga zostanę w odpowiednio sprawowanej liturgii tak przemieniony i tak napełniony, że później mam siłę przyzwoicie żyć.

Wszędzie jest dom

Typowym churchingowcem jest student, który raz wykorzeniony z parafii, po przyjeździe do obcego miasta szuka dla siebie nowego miejsca, często mając bardzo sprecyzowane oczekiwania. Taką drogę przeszła Aneta: – Po parafiach wędrowałam od małego. Chrzest miałam w swojej parafii rodzinnej, komunię w innej, bo nam zbudowali nowy kościół, a bierzmowanie jeszcze gdzie indziej. Ciągle zmieniałam wspólnoty i tak mi już zostało. Jeśli w którymś kościele coś mi nie pasuje, to już więcej tam nie idę. Najdłużej, bo cztery lata, spędziłam u jezuitów na Rakowieckiej. W liceum należałam do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i po przyjeździe na studia też szukałam dla siebie wspólnoty. U jezuitów były fajne kazania, msze akademickie i dużo młodzieży. Do dziś mieszkam z dziewczynami, które tam właśnie poznałam.

Przywiązanie do jednego kościoła nie oznacza wyłączności. W tygodniu Aneta wybiera sobie na mieście takie msze, które uda jej się wkomponować w grafik. – Zazwyczaj zaglądam do kościołów na Starówce, bo tam łatwo się z kimś umówić i są msze o różnych porach. W przeciętnym kościele msza jest rano i wieczorem, a na Starówce możesz iść o 12, 15, 17 i zawsze coś znajdziesz – tego nie ma w żadnym innym miejscu w Warszawie.

Jednak przy doborze kościoła nie liczą się tylko pory celebracji: – Przyciąga mnie to, w jaki sposób liturgia jest odprawiana. W niektórych kościołach msza trwa 20 minut – ledwie zrobię znak krzyża, a tu już błogosławieństwo! Lubię wybierać kościoły, w których w zwykły dzień jest kazanie, ale zwracam uwagę na to, jak jest mówione. Czy zaglądam do parafialnego kościoła? Czasem. Ale ksiądz przynudza, więc nie za często.

Do swojego kościoła parafialnego przestała też uczęszczać przed laty Maria, dziś doktorantka filologii polskiej. – Duże miasto daje wybór – tłumaczy. – Oczywiście, wszędzie jest ten sam Pan Jezus i Eucharystia jest równie ważna w każdym kościele, ale istotne jest także to, czy po wyjściu z kościoła myślisz o Ewangelii, czy wkurzasz się na księdza, że gada głupoty lub nawet nie umie porządnie przeczytać tekstu pobranego z internetu. Chciałam słuchać Dobrej Nowiny, dlatego zmieniłam parafię. Przez osiem lat chodziłam do sąsiedniej, gdzie spotykała się wspólnota neokatechumenalna. Tam doświadczyłam, że słowo Boże dociera do każdego. Bardzo konkretnie odnosi się do życia. I warto na słuchanie Słowa poświęcać czas. O tym, co nas poruszało, rozmawialiśmy, niezależnie od wieku, wykształcenia, powołania… – rzadka rzecz w Kościele. Wspólnie przygotowywaliśmy liturgię, Eucharystię (od lektury Pisma po sprzątanie sali).

Po odejściu ze wspólnoty Maria długo szukała swojego miejsca w Kościele. Dziś wspomina, że ten czas dał jej doświadczenie powszechności Kościoła: – Kościół to wspólnota ludzi, nie ma w nim magii miejsca. Eucharystia jest taka sama wszędzie. Gdziekolwiek wchodzisz do kościoła, wszędzie jest twój dom.

Bo liczy się gra

Cytowany tu już Misza Tomaszewski zwraca w swoim tekście uwagę na niebezpieczeństwa churchingu: „Formując swoją wiarę niemal wyłącznie wśród ludzi nam podobnych, tracimy wrażliwość na obecność w Kościele »innych«, wśród nich również i tych, których pogardliwie przezywamy »moherowymi beretami«. Proces ich stereotypizowania […] nie różni się znacząco od procesu kreowania »barbarzyńców« w minionych epokach”2. Z tą opinią nie zgadza się Konrad Sawicki: – Od czasu do czasu bywamy w naszym parafialnym kościele – choćby z sympatii dla nowego proboszcza. Z parafii odchodzą ludzie, którzy w jakiś sposób zetknęli się głębiej z myślą Kościoła i zapragnęli więcej. Jest to raczej niezamierzony owoc zbliżenia z liturgią Kościoła, a nie żaden elitaryzm. Ja się identyfikuję ze swoją parafią, czuję się za nią odpowiedzialny. Z przyjemnością przyjmujemy proboszcza na kolędzie, interesujemy się planami budowy kościoła, dajemy pieniądze itd. Leży mi na sercu dobro tej parafii. Poza tym – na płaszczyźnie mistycznej – przebywając na jej terenie, codziennie się tam modlę. To jest mój wkład w scalanie tej parafii, utrzymywanie jej relacji z Panem Bogiem. Co więcej, nie żywię do niej absolutnie żadnej urazy, bo wiem, że wielu ludziom ten rodzaj duszpasterstwa odpowiada. Ja jestem inny, więc wybieram inną drogę.

Może zatem churching to przejaw różnorodności Kościoła? Maria: – Joseph Ratzinger w jednym z wywiadów powiedział – i ja się tego trzymam – że tyle jest dróg do Boga, ilu ludzi. Mamy w Kościele niesamowite bogactwo – od liturgii łacińskiej, przez różnego rodzaju ruchy, po wspólnotę parafialną. W dużym mieście masz możliwość doświadczenia różnorodności Kościoła i widzisz, że tych dróg jest bardzo wiele. I dobrze, bo chodzi o to, żeby człowiek znalazł swoją własną.

Postawę tę podziela biskup Andrzej Czaja, który w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim na łamach „Więzi” mówił: „Jeśli motywem tych poszukiwań wiernych nie jest ułatwianie sobie życia, lecz doświadczane w macierzystej parafii rzeczywiste zacieśnianie przez księdza wizji Kościoła, to czemu tu się dziwić? Jeśli dotyczy to większej liczby osób, może to być jakaś droga służąca oczyszczeniu. Być może, gdy ksiądz zorientuje się, że jego sąsiad proboszcz ma na mszy swoich i nieswoich, bo przyszli posłuchać, jak dzieli się Słowem Bożym, a on uprawia propagandę polityczną – da mu to do myślenia i zweryfikuje swoją postawę?”3.

Maria: Bardzo lubimy porównywać, która parafia jest lepsza, która stwarza więcej możliwości itd. Ale myślę, że parafia jest jak klub piłkarski – tak naprawdę nie jest ważne, czy jesteś w Arsenale Londyn, w Legii Warszawa, czy w podwórkowym składzie – istotą jest gra w piłkę. To jak w tym starym dowcipie: Na mecz protestantów z katolikami zaproszono Jezusa i wszyscy byli oburzeni, bo Chrystus wstawał i cieszył się z każdej bramki. W końcu zawodnicy nie wytrzymali i mówią: „Jezusie, są dwie drużyny, nie możesz się opowiedzieć po którejś ze stron?”. „Po co? – zdziwił się Chrystus. – Przecież to taki dobry mecz”.

Imiona niektórych bohaterek zmieniłam.

1 M. Tomaszewski, Sklejanie Kościoła, magazyn „Kontakt”, magazynkontakt.pl/sklejaniekosciola.html
2 Tamże.
3 Kościół nie jest sam dla siebie, z bp. Andrzejem Czają rozmawia Zbigniew Nosowski, „Więź” 2010 nr 10, http://laboratorium.wiez.pl/teksty.php?kosciol_nie_jest_sam_dla_siebie

Duże miasto daje wybór
Ewa Buczek

urodzona w 1983 r. – sekretarz redakcji kwartalnika „Więź”, gdzie odpowiada za reporterski dział „Czytanie świata”; członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Pod panieńskim nazwiskiem Ewa Karabin publikowała w „Więzi”, „Tyg...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze