Uroczysta procesja z relikwiami błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki po mszy świętej beatyfikacyjnej 6 czerwca 2010 w Warszawie
fot. Nikodem Bończa-Tomaszewski / Narodowe Archiwum Cyfrowe
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Znamienne pozostaną na zawsze słowa zanotowane przez ks. Jerzego po spotkaniu z prymasem Glempem: „Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniach szanowała mnie bardziej”.

W latach stanu wojennego nie lubiłem ks. Jerzego Popiełuszki i nimbu, który go otaczał. Irytował mnie i zawsze miałem do niego dystans. Właściwie nie do niego samego, bo go nigdy nie spotkałem, ale do bogoojczyźnianej atmosfery, z jaką kojarzył mi się kościół na warszawskim Żoliborzu. Kilkakrotnie mogłem pojechać na msze za ojczyznę, które ks. Jerzy odprawiał w kościele św. Stanisława, ale nie chciałem tego uczynić. Wolałem się trzymać od nich z daleka. Zajrzałem tam tylko raz podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1983 roku – nie dlatego, by dotknąć przestrzeni Popiełuszki, a jedynie by przejść z przyjaciółmi śladami zamordowanego Grzegorza Przemyka. Nie znaczy to, że nie utożsamiałem się z wartościami, które głosił ks. Jerzy, bo uczestniczyłem w działaniach konspiracyjnych i szczerze pragnąłem pokonania komuny. Jednak miałem odczucie jakiejś przesady, zbyt wielkiej kondensacji.

Wszystko zmieniło się po zamordowaniu ks. Jerzego przez funkcjonariuszy SB. Z niepokojem słuchałem wieści, które docierały po jego porwaniu, choć nie zdziwił mnie fakt, że został zabity. Śledziłem potem proces toruński, a gdy zaczęły się ukazywać zbiory jego kazań, książki ukazujące jego postać i życie, starałem się je na bieżąco czytać.

Ksiądz Jerzy prawdziwie bliski stał mi się dopiero wtedy, gdy sam przyjąłem świecenia kapłańskie, gdy poznałem smak posługi duszpasterskiej. Okazało się, że szukając wzorców dla mojego kapłaństwa, mogę z powodzeniem się odwoływać do kapelana Solidarności. Doskonałym momentem do podsumowania mojej relacji z księdzem Jerzym Popiełuszką stał się film Wieczyńskich Popiełuszko. Wolność jest w nas. Kondensował on w kilku obrazach to, kim był ten kapłan. W którejś recenzji przeczytałem, że reżyserowi nie udało się przerzucić pomostu między historią a współczesnością, że film nie jest inspirujący dla dzisiejszych Polaków, że nie stawia pytań o współczesność. Nie wiem jak współcześni Polacy, ale my, duszpasterze, mimo upływu ćwierćwiecza i zmiany kontekstu historycznego, wiele możemy się nauczyć od kapelana Solidarności. Był to bowiem kapłan…

…który był obecny.

To musiał być fenomen. Popiełuszko ze strajkującymi hutnikami, z żonami internowanych, z manifestantami na Placu Zamkowym, w rozmowach z pojedynczymi ludźmi. W jego mieszkaniu stale kłębił się tłum ludzi, ciągłe dzwonki do drzwi, nieustanne telefony, tysiące ludzkich bied, próśb o nadzieję i buty, praca, po której pada się na łóżko, nie zdążając nawet zdjąć ubrania. Jak to jest trudne na dłuższą metę, wie każdy duszpasterz, któremu chce się robić. Ze wspomnień tych, którzy byli z ks. Jerzym wtedy blisko, wiem, że to była jego codzienna postawa. Zazdroszczę mu jej i zastanawiam się, skąd brał siły, bo przecież tak łatwo sobie powiedzieć, że mam prawo do chwili odpoczynku, do momentu ciszy i samotności. Bez żadnych wyrzutów sumienia można zadbać o poobiednią drzemkę, wyjście do kina i inne drobne przyjemności. Jednocześnie chciałbym się go zapytać, czy potrafił przygarnąć wszystkich, czy nie miał poczucia, że ciągle o kimś zapomina, że nie starcza mu dla kogoś czasu.

…który był wierzący.

Niby odpowiedź na pytanie, skąd brał siły do posługi duszpasterskiej, jest prosta – świętość wypływała z jego obcowania z Bogiem. „Ty jesteś wierzący ksiądz” – powiedział w filmie Wieczyńskich do Popiełuszki współwięzień w celi. Wierzył w sposób prosty i bezpośredni, niepodlegający dyskusji. Taką wiarę wyniósł z domu. Pewnie dlatego zarażał nią innych ludzi. Jednocześnie świadkowie życia ks. Jerzego twierdzili, że zadziwiał ich swoim dojrzewaniem. Rósł z każdym tygodniem duchowo i intelektualnie, tak że mógł coraz lepiej sprostać wyzwaniom, które stawiało przed nim życie. Podobno bardzo starannie przygotowywał się do każdego kazania, wiele czytając i modląc się. Skąd brał na to czas? Jak dojrzewał do takiej wiary? Czy można taką łaskę sobie wyprosić? Czy zatem grzechem duszpasterza nie jest brak rozwoju, pogłębienia wiary, fakt, że kilka lat po święceniach zaczyna powtarzać swoje kazania?

…który potrafił słuchać.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko potrafił słuchać ludzi w taki sposób, że chcieli się u niego spowiadać, powierzać mu swoje losy. Przed jego konfesjonałem stały najdłuższe kolejki. Mimo że miał na głowie wiele spraw i zajmował się wielkim rzeczami, to w rozgardiaszu historii potrafił skupić się na jednym, konkretnym człowieku i jego sprawach. Patrząc na tę jego zdolność, zadaję sobie kolejne pytania: jak potrafił wyłączyć myśli o ubekach i podsłuchach, o mszach za ojczyznę, o aresztowanych przyjaciołach, o zamordowanym Przemyku i skupić się na konkretnej osobie? Jak wyłączał siebie, gdy spotykał się z cudzym życiem?

Jednocześnie słuchał i reagował na rzeczywistość. Bardzo podoba mi się scena w filmie, gdy na plebanię dzwoni kurialista z wiadomością, że strajkujący hutnicy proszą o odprawienie mszy św. Proboszcz ma chrzest, jeden wikary ma mszę i różaniec, drugi jakieś inne zajęcia. Ksiądz Jerzy mówi – „to może ja” i jedzie do huty. Każdy mieszkaniec plebanii i klasztoru wie, jak ta scena jest prawdziwa. Duszpasterze są zajęci, mają wypełniony harmonogram i reagowanie na coś niespodziewanego jest bardzo trudne. Ten słuch kazał ks. Jerzemu usłyszeć, co noszą w sobie ludzie, i wyrazić ich ból i nadzieję w taki sposób, że uczestnicy celebrowanych przez niego mszy wiedzieli, że przemawia do ich serca.

Pisząc swoje kazania, cytował teksty Jana Pawła II czy prymasa Wyszyńskiego. Potrafił je tak usłyszeć i dobierać, że zaczynały dla słuchaczy Popiełuszki żyć nowym życiem.
Jak zatem nauczyć się słuchać, gdy bez przerwy trzeba przemawiać?

…który był niezrozumiany.

Postawy ks. Popiełuszki, jego głoszenia Ewangelii, opowiadania się za Prawdą, sprzeciwu wobec nienawiści, nie rozumieli do końca ani przyjaciele, ani przełożeni. Pierwsi próbowali go radykalizować, namawiać, by imiennie zaatakował Jaruzelskiego, Kiszczaka czy Urbana, by na podłość komunistów zareagował siłą słowa. „Walczę ze złem, a nie z tymi, którzy mu służą” – odpowiadał ks. Jerzy. Gdy prowokacje SB się nasiliły, wychodził z herbatą do zmarzniętych tajniaków pilnujących jego mieszkania.

Dla przełożonych był bardzo niewygodny. Dziś Episkopat firmuje film o Popiełuszce, a wielu księży chętnie podpisuje się pod jego dziełem. Zapewne na beatyfikację ks. Jerzego przybędą setki duszpasterzy, którzy przyznają się do dziedzictwa kapelana Solidarności. W pierwszej połowie lat 80. przez wielu współbraci w kapłaństwie był traktowany jako ekstremista burzący porządek, człowiek szukający swojej chwały, ktoś, komu zazdrości się powodzenia i jednocześnie ogranicza się jego wybryki. Znamienne pozostaną na zawsze słowa zanotowane przez ks. Jerzego po spotkaniu z prymasem Glempem: „Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniach szanowała mnie bardziej”. Świętość ks. Jerzego odnajduję w następującym po tym zdaniu dopisku: „Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Boga prowadzącą do lepszego oczyszczenia się”.

Mimo niezrozumienia i samotności pozostał wierny ideałom, które głosił i czynił. Jego postawa jest wcieleniem słów św. Piotra i apostołów: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Słuchał Boga bardziej niż przyjaciół i przełożonych, a przy tym nie tracił pokory. Zadziwiające.

…dorastającym do całkowitej ofiary.

Oglądając film o męczenniku, nie miałem wrażenia, że mam do czynienia z herosem. Widziałem ks. Jerzego, który się boi, który nie ma siły, który płacze, który otoczony tłumami czuje się samotny wśród przyjaciół. Wybite okna, spreparowane zarzuty prokuratury, nagonka medialna, anonimowe pogróżki w słuchawce telefonicznej i w listach, wreszcie próba zamachu sprawiły, że narastała w nim świadomość, iż zbliża się męczeństwo. Bał się, chciał, by ktoś był przy jego śmierci, miał możliwość ucieczki na zagraniczne studia, ale wiedział, że byłaby to zdrada ludzi. Został w kraju, by oddać swoje życie.

Myślę w tym kontekście o przykrościach i ofiarach, które muszą udźwignąć dzisiejsi duszpasterze. I o tym, jak bardzo staliśmy się wygodni.

Duszpasterz
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze