Pierwszy List do Koryntian
wielki post to dla większości z nas deklaracje poprawy, umartwienia i wyrzeczenia związane z nadzieją na zmianę życia. Z ich realizacją bywa różnie. Paradoksalnie to chyba dobrze. Bo to znaczy, że mimo kłopotów z dotrzymaniem postanowień wciąż silne jest w nas przekonanie, że post jest po coś. Że w tych czterdziestu dniach zmagania chodzi o szerszą perspektywę, która nie kończy się wraz ze świętami wielkanocnymi. Co z tego, że poskromimy w poście nasze ego i zrewidujemy wybujałe potrzeby, skoro po świętach nadrobimy wszystko z nadwyżką? Co nam po tym, że zrobimy krok w kierunku Boga, skoro potem wykonamy trzy wstecz?
Chrześcijaństwo nie polega oczywiście na zdobywaniu duchowych punktów i kolekcjonowaniu sprawności „mistrza umartwienia” czy „giganta poszczenia”, ale może jest tak, że gdy myślimy o wielkim poście w każdym z jego ewangelicznych wymiarów, zbyt często robimy ciche przedzałożenie, które sprowadza się do tego, że umartwienia tak, ale… I tu następuje seria określeń, które skutecznie post demontują i przykrawają go do naszych asekuranckich możliwości.
Zapraszam do lektury marcowego „W drodze” i do przeglądania się w świadectwach naszych autorów: Tessy Capponi-Borawskiej, Michała Lorenca i ks. Jacka Stryczka. Choć do tajemnicy wielkiego postu dochodzą różnymi drogami, w jednym wszyscy są zgodni: post nie ma dziś dobrej prasy, bo przypomina o tym, że wolność w życiu duchowym kosztuje. I nie tyle chodzi o zdrowie lub życie, ale o rezygnację z egoizmu, pychy i lenistwa, nie dla zasady, ale po to, by być wiarygodnym świadkiem Ewangelii.
Oceń