Dotknęliśmy świętego
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Cieszmy się i umiejmy wykorzystać fakt, że mamy błogosławionego, którego wielu z nas osobiście dotknęło. Tylu z nas może powiedzieć: widziałem go, słyszałem go, uścisnąłem mu rękę, byłem na audiencji, mam z nim zdjęcie.

Katarzyna Kolska: Wizyta w Poznaniu to chwila oddechu po beatyfikacji czy jakieś dłuższe wakacje?

Hanna Suchocka: Chciałam, żeby to były krótkie wakacje przed rozpoczęciem naszej prezydencji w Unii Europejskiej. Niestety, moje przyjazdy do Polski mają zazwyczaj podobny scenariusz: jestem w ciągłych rozjazdach, a na spokojny odpoczynek w domu zostaje mi zaledwie kilka dni.

Do tego jeszcze prawdziwa włoska pogoda, rzadko spotykana w Polsce1. Zdążyła się już pani przyzwyczaić do upałów?

Nie lubię zbyt wysokich temperatur. Kiedy dzwonię do znajomych w Polsce, zawsze narzekają, że jest zimno. A ja, ilekroć jestem w kraju, zawsze trafiam na nieprawdopodobne upały.

Podczas przygotowań do beatyfikacji też z pewnością było gorąco, i to nie tylko za sprawą pogody.

O tak. Z chwilą ogłoszenia daty uroczystości beatyfikacyjnych, czyli 14 stycznia 2011 roku, dla naszej ambasady w Watykanie zaczął się czas niezwykłej koncentracji. Beatyfikacja jest aktem jednodniowym, ogranicza się zazwyczaj do uroczystej mszy świętej. My nie chcieliśmy, żeby na tym skończyły się uroczystości i czas świętowania. Dlatego od pierwszych dni po ogłoszeniu decyzji zastanawialiśmy się nad tym, jak najlepiej uczcić papieża.
Zgłaszało się do nas wielu ludzi i wiele instytucji – proponowali zorganizowanie różnych wystaw, koncertów, wykładów, spotkań. Nie mogliśmy zrobić wszystkiego, musieliśmy coś wybrać.
Zdecydowaliśmy się na wystawę przygotowywaną wspólnie przez polską i watykańską stronę. Spotkało się to z aprobatą ze strony władz Watykanu, ale oczywiście, jak to bywa podczas rozmów w większym gronie, każdy miał własną wizję. Na przygotowania nie mieliśmy dużo czasu, zatem i dyskusje nie mogły trwać w nieskończoność. Po wielu mozolnych, roboczych spotkaniach i negocjacjach udało nam się ustalić, co chcemy pokazać na tej wystawie oraz co zrobimy my, a co Watykan. Mieliśmy na to zaledwie trzy miesiące.
Wystawa przedstawia całe życie Jana Pawła II, i to w bardzo sugestywny sposób. Wzbudziła ogromne zainteresowanie i doczekała się bardzo dobrych recenzji. W jednej z gazet nazwano ją „oazą polskości w Rzymie”. To wielki sukces naszej ambasady.

Czy podczas tych przygotowań spotkała się pani, jako ambasador kraju, z którego pochodził Jan Paweł II, z przychylnością strony watykańskiej?

Mieliśmy w tym czasie zielone światło. Szef państwa watykańskiego kardynał Giovanni Lajolo zrezygnował nawet z przygotowania planowanej dużo wcześniej wystawy o świątyni Gaudiego w Barcelonie na rzecz wystawy o Janie Pawle II. Sam stwierdził, że Jan Paweł II był przecież postacią Kościoła powszechnego, papie-żem, a nie tylko papieżem z Polski. Dlatego wystawę, zorganizowaną właśnie tuż przy bazylice, w centralnym miejscu Rzymu, przedstawiającą życie i pontyfikat Karola Wojtyły, uznał za bardziej potrzebną.

Ale wystawa to z pewnością jedna z wielu rzeczy, którymi zajmowaliście się w tym czasie.

Oczywiście. Równocześnie musieliśmy przygotować przyjazd wszystkich polskich delegacji i zapewnić im miejsce na placu celebry. A nie było to łatwe. Jedni przylatywali samolotami, inni przyjeżdżali pociągami. Ze względu na ogromną liczbę gości, którzy wybierali się na tę uroczystość, strona watykańska zdecydowała, że oficjalna delegacja z danego kraju może liczyć najwyżej pięć osób – jeśli członkiem tej delegacji jest prezydent, i maksymalnie trzy osoby, jeśli prezydent nie bierze udziału w uroczystościach. Dodatkowo było po pięć miejsc dla tzw. vipów. A ja wystąpiłam o zarezerwowanie 600 miejsc!
Uznałam za oczywiste, że jeśli chodzi o Polskę, tak restrykcyjne ograniczenia nie mogą mieć miejsca. Dlatego musiałam przekonać Watykan, że Polska delegacja musi mieć więcej miejsc niż pozostałe. Przyjeżdżało przecież ok. 300 parlamentarzystów, władze lokalne poszczególnych miast, parlamentarzyści europejscy, rektorzy uczelni.
Spotykaliśmy się z ogromną życzliwością i dużą pomocą.
Kiedy teraz z panią rozmawiam, zawieram moje wspomnienia z tamtych tygodni w kilku zdaniach. Ale przygotowania wiązały się z niezliczonymi telefonami, rozmowami i spotkaniami, które trwały przez kilka miesięcy od rana do wieczora. Bez pomocy ambasady polskiej w Rzymie na Kwirynale nie bylibyśmy w stanie sami wszystkiego załatwić, gdyż nasza ambasada w Watykanie jest bardzo małą placówką, liczy zaledwie pięć osób. Poza tym cały czas toczyła się normalna praca dyplomatyczna, jesteśmy przecież ambasadą i musieliśmy na bieżąco śledzić wydarzenia polityczne ważne dla Polski i Watykanu i na nie reagować. Mając świadomość dodatkowych obowiązków, które na nas spadły i ogromnej odpowiedzialności, jaka na nas ciążyła, od początku wiedziałam, że sprawę musimy oddać Janowi Pawłowi II.

Często wzywała pani w tych dniach jego wstawiennictwa?

Bardzo często. Mam piękny portret Jana Pawła II, przed którym lubię się modlić. Wiem, że bez jego pomocy nie dalibyśmy rady. I tak, jak pomógł „zorganizować” wszystkie uroczystości związane ze swoim pogrzebem, tak i teraz czuliśmy jego wstawiennictwo.

Wielu osobom czy instytucjom musiała pani odmówić wejściówek na uroczystość?

Bardzo wielu. Bo ich po prostu nie było.

To pewnie pojawiały się pretensje pod adresem ambasady.

Pretensje zawsze się pojawiają, to oczywiste. Zawsze przecież znajdzie się ktoś, kto z takiego czy innego powodu jest niezadowolony. Tych zadowolonych – należała do nich na przykład delegacja oficjalna z prezydentem na czele, ale i delegacje parlamentarne – było zdecydowanie więcej, otrzymaliśmy wiele podziękowań i spotkaliśmy się z wieloma gestami sympatii. Uwagi, które się zdarzały, zazwyczaj nie dotyczyły tego, za co my, jako ambasada, odpowiadaliśmy – np. zbyt małej liczby telebimów, na których pielgrzymi mogliby śledzić przebieg uroczystości, złej organizacji ruchu na ulicach, niewystarczającej opieki medycznej. Za to odpowiadały już władze Rzymu.

Przygotowali też państwo jakieś przyjęcie dla oficjalnych gości?

Tradycją jest, że ambasada reprezentująca państwo, z którego wywodzi się osoba beatyfikowana czy kanonizowana, chcąc cieszyć się tą radością, organizuje wieczorne przyjęcie dla korpusu dyplomatycznego i znanych osobistości rzymskich. Było to przyjęcie stojące, na ok. 200 osób. Przyszło bardzo wielu dyplomatów i parlamentarzystów, byli m.in. kardynałowie Angelo Sodano i Jean-Louis Tauran, zaszczycił nas swoją obecnością były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering i Rocco Buttiglione, przybyły znane włoskie rodziny Marconich i Barberinich. Uczestniczył w nim też, oczywiście, prezydent Polski Bronisław Komorowski, jak i byli prezydenci.
Następnego dnia, po oficjalnej audiencji, na której papież Bene-dykt XVI przyjął prezydenta Komorowskiego, w ambasadzie zorganizowaliśmy uroczysty obiad dla ok. 30 osób.
A wieczorem, w pięknym kościele św. Ignacego Loyoli w Rzymie Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach prowadzona przez Joannę Wnuk-Nazarową oraz połączone chóry wykonały Wielką Mszę Beatyfikacyjną skomponowaną specjalnie na tę okazję przez Michała Lorenca.

Czy od chwili, gdy na placu Świętego Piotra rozległy się okrzyki „santo subito”, miała pani nadzieję, że proces beatyfikacyjny zostanie przeprowadzony sprawnie i szybko?

Dla mnie Jan Paweł II zawsze był osobą świętą. Rozumiałam oczywiście znaczenie tego procesu, bo we współczesnym świecie oznacza on formalne zadeklarowanie, że kogoś nazywamy błogo-sławionym czy świętym. Kiedyś odbywało się to przez aklamację. Dziś prowadzi się trwający czasami przez długie lata proces beatyfikacyjny.
W wypadku Jana Pawła II poczucie jego świętości powszechnie dominowało. Ludzie modlili się za jego pośrednictwem, nie czekając na oficjalne decyzje Kościoła katolickiego. Ale jednocześnie w wielu kościołach zaczęły się pojawiać wizerunki Jana Pawła II z aureolą. Było to, z formalnego punktu widzenia, niezgodne z prawem kościelnym. Dlatego ta oficjalna decyzja Kościoła była tak bardzo oczekiwana.

Można powiedzieć, że ludzie szybciej beatyfikowali Jana Pawła II, niż zrobił to Kościół.

Oczywiście, że tak. Najlepszym tego dowodem była liczba piel-, którzy przybywali do Rzymu, by pomodlić się przy jego grobie. Statystki mówią same za siebie. Jeśli przed śmiercią Jana Pawła II groty watykańskie, w szczycie sezonu, odwiedzało 400–500 osób dziennie, to po jego śmierci do grot schodziło jednego dnia 20–22 tys. osób! To jest wręcz niewiarygodne i świadczy najlepiej o tym, jaki żywy był kult Jana Pawła II.
W tych samych grotach pochowani są też inni papieże, którzy również czekają na beatyfikację, a jednak przy ich grobach nie gromadzą się tłumy.

Aż trudno nie zapytać, czy po zakończonych uroczystościach beatyfikacyjnych zaczęło się mówić o kanonizacji?

To jasne, że każdy się zastanawia, czy będziemy na ten dzień czekali długo, czy krótko. Trudno powiedzieć. Cieszmy się i umiejmy wykorzystać fakt, że mamy błogosławionego, którego wielu z nas osobiście dotknęło. Tylu z nas może powiedzieć: widziałem go, słyszałem go, uścisnąłem mu rękę, byłem na audiencji, mam z nim zdjęcie.
A na kanonizację cierpliwie poczekajmy.

Czy przez te lata, które minęły od śmierci Jana Pawła II, jest pani w jakiś sposób, jako ambasador Polski, uprzywilejowana przez papieża Benedykta XVI?

Powiem tak: z chwilą śmierci Jana Pawła II wróciłam raczej do szeregu. Bo przedtem, choć przestrzegano wszelkich procedur dyplomatycznych i zasady starszeństwa, jeśli chodzi o staż w Watykanie, wielokrotnie czułam, a inni pewnie też to zauważali, że Jan Paweł II traktował mnie w jakiś szczególny sposób. To pewnie też sprawiło, że przez innych ambasadorów traktowana byłam z niezwykłą sympatią. Byłam przecież ambasadorem kraju, z którego pochodził papież.
Benedykt XVI jest dla mnie oczywiście bardzo serdeczny i miły, ale nie traktuje mnie inaczej niż pozostałych ambasadorów. Nie zauważyłam jednak też, by ambasador niemiecki był w jakiś szczególny sposób uprzywilejowany przez papieża.

Często pani bywa na spotkaniach z papieżem?

Dużo rzadziej niż za czasów Jana Pawła II. Towarzyszę jedynie oficjalnym delegacjom, które przybywają do Watykanu.
Benedykt XVI ma zupełnie inny styl kontaktowania się z ludźmi niż Jan Paweł II, który bardzo lubił otaczać się osobami świeckimi. Zapraszał przecież niejednokrotnie swoich gości na śniadania czy obiady, podczas których toczono długie dyskusje. Benedykt XVI nie ma takiego zwyczaju.

Każda wizyta Jana Pawła II w ojczyźnie powodowała wielki zryw narodowy. Na chwilę cichły kłótnie, takie czy inne spory. Przez kilka dni potrafiliśmy być razem, tworzyć wspólnotę. Tak też było w ostatnich dniach jego życia, zaraz po śmierci papieża i w dniu jego pogrzebu. Myśli pani, że beatyfikacja była naszym ostatnim zrywem?

Jan Paweł II podczas każdej swojej pielgrzymki dawał nam jakieś wskazówki i oczekiwał, że zrobimy to, o czym do nas mówił, o co nas prosił. My tego zadania jeszcze nie wykonaliśmy. To duże wyzwanie i praca na lata. Za mało wnikamy w jego dzieła, w jego przemówienia, chociażby te, które wygłosił do nas w Polsce, a ile ich było! Powinniśmy je sobie przypomnieć, nawet nie te pierwsze, polityczne, które tak nas fascynowały. Powinniśmy bardzo głęboko przeanalizować jego wystąpienia z 1991 roku dotyczące dekalogu. Jest świetna okazja ku temu – mija bowiem 20 lat od tamtej nie-zwykle ważnej dla nas pielgrzymki. Papież doskonale znał współczesny świat, wiedział, że entuzjazm polityczny lat 80. mamy już za sobą, że trzeba sięgnąć do spraw fundamentalnych. Dlatego tak mocno oparł swoją pielgrzymkę na dekalogu, przypominając, jakie są podstawowe przykazania, i dając jasno do zrozumienia, że transformacja ustrojowa nie oznacza ich odrzucenia czy zreformowania – przeciwnie. Dekalog jest w dalszym ciągu aktualny i trzeba go umieć zinterpretować na potrzeby liberalnego społeczeństwa. Mam wrażenie, że ta lekcja właściwego odczytania słów Jana Pawła II, które skierował do nas przed 20 laty, nie została odrobiona.

Jak ją odrobić?

Dziś tę lekcję trzeba adresować przede wszystkim do młodych ludzi, którzy urodzili się w wolnym świecie i odrzucają tradycyjny system wartości – tradycyjny, czyli w ich rozumieniu konserwatywny, niemodny. Jak pokazać, że te wartości są nadal ważne? Robi to oczywiście Benedykt XVI, który wyraźnie kontynuuje myśl Jana Pawła II. Jego ostatnie pielgrzymki są pogłębieniem i interpretacją tego, co zarysował jego wielki poprzednik: porusza w trakcie ich trwania kwestie wolności religijnej, życia rodzinnego, małżeńskiego. Lansowany powszechnie model kulturowy zdecydowanie odbiega od tego, czego nauczał Jan Paweł II. My go kochamy, ale wymagania, jakie stawiał nam w sferze moralnej, nie do końca potrafimy zaakceptować. Jak uczynić ten tradycyjny model atrakcyjnym dla współczesnego człowieka? To jest wyzwanie dla nas wszystkich.

Mówi pani o młodych ludziach, którzy urodzili się w wolnym świecie. Myśli pani, że ten wolny świat byłby możliwy bez Jana Pawła II?

Świat ma swoich proroków – Jan Paweł II był bez wątpienia prorokiem XX wieku. Miał wizję, której inni nie mieli. Wskazał nam drogę, dodał odwagi, wołał, byśmy się nie lękali, byśmy otworzyli drzwi. Obudził w nas dążenia, które potem zaowocowały odzyskaniem wolności.

Krążą plotki, że kończy pani swoje urzędowanie w Watykanie. To prawda?

Kiedyś pewnie to nastąpi. Taka jest kolej rzeczy.

A jeśli?

Życie nauczyło mnie, że człowiek musi być gotowy na wszystko. Nigdy nie myślałam, że będę premierem, nigdy nie przypuszczałam, że zostanę ambasadorem w Watykanie. A jednak tak się stało. Dlatego dobrze jest zawierzać swoje sprawy Bogu. Najtrudniejsze jest to, że Pan Bóg nie przyjdzie do nas we śnie i nie powie, co mamy robić – sami musimy to rozeznać. Czasami nam się to udaje lepiej, czasami gorzej. Dlatego trzeba nieustannie prosić Boga o to światło.  

1 Rozmowa odbyła się na początku czerwca 2011 roku w Poznaniu.

Dotknęliśmy świętego
Hanna Suchocka

urodzona 3 kwietnia 1946 r. w Pleszewie – polska polityk, prawnik i nauczyciel akademicki (m.in. na UAM i KUL), doktor habilitowany nauk prawnych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, premier RP (07.1992-05.1993), ambasador RP przy Stolicy Apo...

Dotknęliśmy świętego
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze