Miałem kiedyś takie przekonanie, że oni w tym kościele tak okropnie śpiewają i mają takie dziwne problemy, a przecież ja jestem wielkim artystą, więc dlaczego mam być w jakiejś wspólnocie z listonoszem, czy moherową babcią.
Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Rozmowa o modlitwie jest czymś bardzo intymnym. Ale właśnie na taką rozmowę chcemy pana namówić…
Michał Lorenc: Nie mam problemu z tym, by mówić o modlitwie, dlatego że nie doświadczam żadnych mistycznych stanów, nadzwyczajnych uniesień, nie mam też wyraźnego poczucia komunikacji z Najwyższym. Znam natomiast osobę, która doświadczyła obecności, a nawet dotyku Boga.
To jest dar. Ja tego nigdy nie przeżyłem. Mam za to poczucie, że modlitwa to jedna z niewielu rzeczy, które mają sens, i nadają sens mojemu życiu.
Trudno modlić się w pustkę.
A dlaczego w pustkę? To jest trochę pytanie o to, czy patrząc na przewód elektryczny, wierzę, że płynie w nim prąd. Ja wiem, że jestem słuchany i że jest to pewien akt bardzo intymnego i osobistego oddania. Matka Teresa z Kalkuty tylko raz w życiu, jako młoda osoba, doświadczyła fizycznie i psychicznie obecności Boga. A potem już nigdy. I przez resztę życia modliła się w pustkę i pytała, czy to, co robi, ma sens. Broń Boże się nie porównuję, tylko mam poczucie tego, że są osoby, które doświadczają owoców modlitwy po prostu fizycznie. Byłem tego świadkiem.
Modlitwa jest dla pana ciszą, słowami, milczeniem, szeptem?
Myślę, że każdy człowiek modli się inaczej. Jest Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba…
Ja jestem w neokatechumenacie, więc podlegam pewnym rygorom dotyczącym modlitwy. Codziennie odmawiam brewiarz: jutrznię, godzinę czytań, prawie codziennie kompletę. Modlitwa brewiarzowa jest mi szczególnie bliska. Tajemnica psalmów polega na tym, że kiedy je czytam, mam wrażenie, że je przed chwilą napisałem. One dokładnie oddają mój stan – każdy z kilku psalmów wyznaczonych na dany dzień. Słyszę w nich moje myśli, których sam nie potrafiłbym tak precyzyjnie sformułować. Jest też cicha modlitwa serca: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną, bo jestem grzesznikiem”. Skupiam się na tym jednym zdaniu i staram się nie myśleć o tym, co było, co będzie, co mam zrobić, dokąd mam pójść. To jest trudne, wytrzymać piętnaście minut, myśląc wyłącznie tą modlitwą.
Jaka była pana droga do neokatechumenatu?
Długa i kręta, bo nie było mnie w Kościele. Zostałem ochrzczony, przyjąłem pierwszą komunię, ale to były czynności zwyczajowe, rytualne. Moja żona bardzo się modliła o to, żebym się nawrócił i żeby zmieniło się moje życie. Śmierć naszego czteromiesięcznego dziecka sprawiła, że poszedłem do kościoła.
Jakiego Jezusa pan wtedy doświadczył?
Ja w ogóle nie miałem pojęcia o Jezusie. Wiedziałem, że jest Bóg, że jest Kościół – ale nie wiedziałem i nie rozumiałem tego, że Jezus jest ze mną zawsze, że zawsze był, nawet kiedy nie byłem w Kości
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń