Drugi List do Koryntian
Jako dziewczynka uważałam, że dorosłość ma trzy główne zalety: golenie się, przyjmowanie komunii i czytanie gazet. Wsuwałam się rano do łazienki, żeby patrzeć jak tata moczy pędzel, rozsmarowuje na twarzy krem, a potem zdejmuje go równymi ruchami, chrobocząc żyletką o skórę. Zawsze w tej samej kolejności, od skraju bokobrodów ku policzkom, aż do podstępnego terytorium – skóry nad wargą i na czubku brody, gdzie najłatwiej o zadraśnięcie. On, z oczywistych względów, milczał. Ja w skupieniu obserwowałam ten męski rytuał. Mogłam go tylko podziwiać. Za to mamie otwarcie zazdrościłam, gdy podczas niedzielnych mszy powierzała mi torebkę albo rękawiczki, a sama szła przyjąć mały okrągły płatek boskości. Patrzyłam potem, jak klęczy z pochyloną głową, a jej usta poruszają się niemo w tajemnicy przede mną i całym światem. Mama miała sekret, jakąś sprawę, którą zachowywała między sobą a Bogiem, a ja nie mogłam się doczekać dorosłości, która pozwoli mi się dowiedzieć zupełnie wszystkiego.
Tak mi się do tej wiedzy spieszyło, że z nastoletnią powagą pielgrzymowałam co dzień do kiosku po gazetę, której nikomu nie pozwalałam dotykać. Wyczytywałam to, co udawało się zrozumieć ze skodyfikowanej mowy dorosłych. Pamiętam olśnienia, odkrywanie złożoności świata przypominającego skomplikowany, wieloelementowy mechanizm – podobny widziałam kiedyś w brzuchu starego zegara, który mierzył czas i wybijał godziny dzięki wielu zębatkom i przekładniom. Nie pozwalał się objąć, zobaczyć w całości – zbyt wiele części ruszało się w zbyt wielu kierunkach, ale zatrzymanie wzroku na jednym z drobiazgów pozwalało na zachwyt, ułamek zrozumienia.
Gazetowe artykuły, szczególnie czytane z samego rana, dawały mi przewagę. Złudzenie, że zanim na dobre zacznie się dzień, wyprzedzę jego bieg, a w każdym razie szybciej zrozumiem, co się wydarza. Wpatrywałam się w doniesienia ze świata, opatrzone ramką z krótką historią konfliktu czy rozwoju, a także mapką, która dawała zdarzeniom konkretny adres, czyniąc je bliskimi i niepokojącymi albo pociągającymi z daleka. Miejsca na mapie nabierały znaczeń, miały historię, cień i lśnienie. Czułam, jak wypełniam się wiedzą, dzięki której świat wydawał się coraz bardziej mój. Nie chodziło o jego pochłanianie, ale oswajanie, poczucie bliskości z odległym. I o głębsze, na co bardzo liczyłam, rozumienie – ono miało mnie wyposażać na czas przyszły, innego jako dziecko nie znałam.
Ostatnio – ile to już będzie? – nie czytam codziennych gazet. Autorzy, którzy dawniej objaśniali mi globalną mechanikę, dzielili się wiadomością dostarczoną z daleka, dziś przypominają zagubionych, przemęczonych robotników umysłowych, starających się posegregować wątki wirujące z infosferze. Krążą jak po wysypisku treści, wybierając i posyłając dalej urywki. Nadmiar wiedzy jest chorobą współczesnych głupców – sortując fragmenty, stajemy się coraz bardziej niezdolni do rozumienia, dostrzegania całości. Ulegamy pokusie uproszczeń, wracamy do zabobonów, przesądów, szukania kozłów ofiarnych. Od tego – głoszenia czarno-białej, średniowiecznej wizji świata – są tabloidy.
Gazetowi przewodnicy błądzą, bo radzenie sobie z teraźniejszością, terrorem aktualności i ulotności momentu, nie pozwala obracać się w tył ani robić kroku naprzód. Nie widzimy tego, że już byliśmy – w identycznej niemal chwili, nastroju, lęku czy nadziei. Ani tego, że my także przeminiemy: dzisiejszy niepokój i ekscytacja powrócą w odmiennych okolicznościach, z grubsza takie same. Zaaresztowani w tymczasowości, pod nakazem doświadczania tu i teraz, kurczymy się. Przypominamy dzieci, pochłonięte jedną, całkowicie je wypełniającą emocją, zbyt małe, by pamiętać, i jeszcze niewierzące w przyszłość. Ale nie mamy ich wyobraźni, chęci eksplorowania świata, pchania wszystkiego do buzi, by smakować i sprawdzać. Dorośli znają znużenie.
Opowiadanie świata, wytłumaczenie każdego z jego fenomenów przyszło wraz z ambitnym zamiarem całkowitego racjonalizowania, z wiarą w ostateczne wyjaśnienie umysłowe, naukowe. Słowem – zostaliśmy z całym światem sam na sam, odstawiając na bok pomoce duchowe, religijne, rytualne czy magiczne. Jest w tym samodzielnym ludzkim zamiarze śmiałość i piękno wyzwania rzuconego sobie w dążeniu do prawdy, a jednocześnie bezwstydna pewność własnej potencji. Pozbywając się irracjonalnych podpowiedzi, skazaliśmy się na jeden dominujący sposób rozumowania. Ludzkie umysły się ścigają, rywalizują w produkowaniu najnowszych teorii, objaśnień, wyników. Sami wzajemnie się kwestionujemy, unieważniamy. Dążąc do racji najaktualniejszej, zacieramy wczorajszą, tracąc możliwości powrotu na wypadek tego, co się zdarza notorycznie – brnięcia w ślepy zaułek. O świcie wykrzykujemy „Eureka!”, by przed zmrokiem uznać: „Wiem, że nic nie wiem”. Gazety jak zawsze dobrze mierzą puls współczesności: aktualnie i sumiennie donoszą o naszej niewiedzy.
Oceń