Dobrze, że jesteś mój bliźni
fot. vino li / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Skłonność do irytacji jest, jak mówią niektórzy, oznaką starzenia się. Im bardziej jesteśmy zaawansowani w latach, tym mniej bywamy odporni na kłopoty z małymi, nieznośnymi problemami, które życie przynosi nam każdego dnia. Nie mówię tu o sytuacjach kryzysowych, kiedy to zazwyczaj reagujemy w sposób zdecydowany, na przykład totalną rozpaczą albo pełną mobilizacją, ale o drobnych trudnościach, które jak ukłucie komara, drażnią dzień po dniu.

Zazwyczaj jednak, bardziej niż określone sytuacje, drażnią nas konkretne osoby, które poprzez swoje działanie, słowa, a czasami samą obecność głęboko nas irytują. Problem sprowadza się jak zwykle do tego, że należy miłować bliźniego, mimo że jest on po prostu antypatyczny.

Słowo „antypatyczny” pochodzi z greckiego „antiphateja”, czyli „namiętność, którą odczuwamy przeciwko komuś”. Ważne jest podkreślenie słowa „namiętność”, czyli nie obojętny, zimny stosunek do drugiego człowieka, ale coś więcej, nieraz coś bardziej niebezpiecznego.

Mądrzy psychologowie tłumaczą, że drugi człowiek jest trudny przez sam fakt, że jest kimś innym niż my. Z drugim człowiekiem trzeba się skonfrontować, dialogować, jest – często zupełnie nieświadomie – zwierciadłem naszych problemów, kompleksów oraz wynikających z nich naszych irytujących zachowań. Oscar Wilde w zabawnej komedii Mąż idealny każe jednemu ze swoich bohaterów Lordowi Goringowi wypowiedzieć takie zdanie: „Inni ludzie są po prostu okropni. Jedynym możliwym towarzystwem jesteśmy my sami”. Umówmy się i przyznajmy do tego, że każdy z nas przynajmniej parę razy w życiu miał takie uczucie. Moja przyjaciółka powiedziała mi niedawno, że mówi sama do siebie, bo „nikt mnie nie słucha tak, jak ja sama”. Jak ja to rozumiem!

Wydaje się, że w takich sytuacjach Bóg jest idealnym rozmówcą. Niepytany nie odzywa się, a cierpliwie, w całkowitym milczeniu i z głębokim zrozumieniem (jesteśmy o tym przekonani) słucha naszych narzekań i zażaleń na temat tego „drugiego”, który nam się cały czas plącze pod nogami.

Ksiądz Jan Twardowski bardzo trafnie ujął taki stan: „Uciekamy od złych ludzi do dobrego Pana Boga, by tylko żyć i modlić się dla siebie”. I jak dobrze się z tym czujemy; nawet potrafimy się modlić za tych irytujących bliźnich w ciszy naszego pokoju! Tylko, broń Panie Boże, żebyśmy ich spotkali, bo za każdym razem nóż się nam otwiera w kieszeni.

Zdarzają się jednak ludzie, którzy potrafią patrzeć na wszystkich z autentyczną serdecznością i myśleć o nich z całkowitą szczerością: „On mnie irytuje, właściwie nawet nie wiem, czy potrafiłabym go lubić, ale Bóg kocha go tak samo jak mnie, czyli w sposób całkowity i nieskończony”.

Może należy przyjąć irytację jako oznakę własnego samoograniczenia. Wiem, że nie jestem taka wspaniała, nie potrafię lubić wszystkich, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie mogę być kochana przez wszystkich. W tym akcie pokory pomocne może być włoskie wyrażenie „ti voglio bene”. Nie jest łatwo je przetłumaczyć. Znaczy „lubię cię”, a nawet „kocham cię”. W stosunku do irytującego mnie bliźniego wolę go używać w jego dosłownym tłumaczeniu: „Dobrze ci życzę, chcę, żebyś był szczęśliwy”.

Staram się dobrze ci życzyć, o mój irytujący bliźni, kiedy fukasz na mnie bez powodu w kolejce na poczcie, w sklepie czy w zatłoczonym autobusie; kiedy dzwonisz do mnie i się nie przedstawiasz, a potem chcesz mi sprzedać jakiś produkt i nie przyjmujesz do wiadomości, że nie jestem zainteresowana; kiedy przychodzisz na egzamin i próbujesz mi wmówić, że nic nie wiedziałeś o pewnych ważnych książkach, które należy przeczytać; i kiedy – tego szczególnie nie lubię – wydajesz sądy na lewo i prawo o cudzym życiu i obgadujesz niemiłosiernie innych ludzi.

A ty z kolei staraj się życzyć mi dobrze. Wiem, że jestem irytującym bliźnim, nieprzyjemną, arogancką babą, mam muchy w nosie, często formułuję sądy na lewo i prawo o życiu innych i obgaduję bez litości wszystkich pozostałych.

Właściwie dobrze, że jesteś, bo nie pozwalasz (i tu znowu cytuję księdza Twardowskiego), żebym „się upijała tylko sobą, własną świętością”. Tak, potrafisz błyskawicznie rozwalić ten karciany dom mego dobrego samopoczucia! A ja to samo potrafię zrobić z twoim.

Dobrze, że jesteś.

Dobrze, że jesteś mój bliźni
Tessa Capponi-Borawska

urodzona 3 marca 1959 r. we Florencji – ukończyła studia historyczne na tamtejszym uniwersytecie, do Polski przyjechała w 1983 roku, przez wiele lat wykładała na Uniwersytecie Warszawskim. Od wielu lat publikuje w „Twoim...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze