Zbyt często podkreślamy: Nie zrobiłem nic złego, a zupełnie zapominamy, że przecież ważniejsze jest to, co zrobiłem dobrego. Nie na darmo liczni święci mówią, że będziemy przede wszystkim sądzeni z miłości.
Wypowiadając słowa spowiedzi powszechnej, mówimy, że zgrzeszyliśmy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. O ile podczas rachunku sumienia bez większego trudu potrafimy nazwać grzechy wyrządzone myślą, słowem i czynem, o tyle z zaniedbaniem mamy pewien problem: najczęściej nie traktujemy go jako grzech.
Zło zaniedbania rozpoznajemy zazwyczaj dopiero wtedy, gdy przychodzi nam się zmierzyć z jego konsekwencjami, zwłaszcza w naszych relacjach z Bogiem i drugim człowiekiem. Niedawno ktoś mi powiedział: Spieprzyłem coś w stosunku do żony i dzieci i teraz ponoszę tego konsekwencje. Sami też nieraz mówiliśmy: Gdybym wiedział, że to będzie miało takie skutki, zadbałbym o to wcześniej.
Grzech zaniedbania jest absolutnie codzienny, powszedni. Tylko że my tak o nim nie myślimy. Wolimy się usprawiedliwiać, mówiąc, że zaniedbanie to nie grzech, a jeśli już – to niewielki, bo przecież „nie zauważyłem”, „nie pomyślałem o tym”, „nie wiedziałem”. Oczywiście, żeby grzech był ciężki, musi być popełniony świadomie i dobrowolnie, ale to, że czegoś nie wiedzieliśmy, nie może być usprawiedliwieniem, bo przecież bywa także ignorancja zawiniona. Codziennie spotykamy się z takimi sytuacjami bądź słyszymy o nich, że zaniedbanie, czasem małe, na przykład pewnych procedur bądź praw, prowadzi do tragedii. W życiu duchowym zaniedbania, nawet te nierozpoznane, mają w sobie coś z raka, który niszczy zdrowe komórki, chociaż długo może być niewidoczny.
***
Myśląc o grzechu zaniedba
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń