List do Rzymian
Staszek odprowadza co wieczór Zosię do domu. Trzymają się za ręce i rozmawiają o tym, co powiedział im Karol Wojtyła.
Mieli po dwadzieścia lat, byli parą, snuli plany na przyszłość. I wtedy zdarzyły się te niezapomniane rekolekcje. Tak mówią: „niezapomniane”.
On: – To były nasze nauki przedmałżeńskie.
Ona nie daje mu dokończyć: – Ale one trwają do dziś.
– Wciąż je zgłębiamy – kiwnął głową.
Rekolekcje były 55 lat temu.
W Bieszczadach
Upalne lato 1958 roku. Dominikanie Tomasz Pawłowski i Joachim Badeni wędrują z poznańskimi studentami z duszpasterstwa akademickiego po Bieszczadach. Na tę wyprawę mają ambitny plan: chcą przejść z Ustrzyk Dolnych aż do Rymanowa w Beskidzie Niskim.
– To były spartańskie warunki – opowiada Katarzyna Kostrzewa, wtedy studentka budowy maszyn na Politechnice Poznańskiej. – Nie było dróg ani sklepów, wszystko dźwigało się na plecach. Mój plecak ważył 25 kilo.
W tym samym czasie w Bieszczadach ze swoimi studentami jest też krakowski ksiądz Karol Wojtyła. „Wujek” – mówią do niego studenci. Gdzieś na szlaku w bieszczadzkiej dziczy obie grupy się spotykają. Dla większości poznańskiej młodzieży Wojtyła to zwykły, napotkany przypadkowo ksiądz, mało kto o nim słyszał.
Ale ktoś z poznańskiej grupy pochodzi z Krakowa i dobrze zna Wojtyłę. Od słowa do słowa – pada pomysł, żeby zaprosić go na rekolekcje. – Chętnie – miał odpowiedzieć „Wujek”. Umawiają się na Wielki Post następnego roku.
Kilka tygodni później ksiądz Wojtyła musi stawić się pilnie w Warszawie. Prymas Wyszyński oznajmia mu, że papież mianował go właśnie biskupem.
Sześć dni
– Myśleliśmy, że nie przyjedzie, bo wtedy nie było zwyczaju, żeby biskup głosił studentom rekolekcje – opowiada Katarzyna Kostrzewa. – Jesienią delegacja chłopaków z duszpasterstwa pojechała do Krakowa zapytać, co z rekolekcjami, a biskup na to: „Jak obiecałem, to przyjadę”.
W poniedziałek 23 lutego 1959 roku biskup Wojtyła stawił się w poznańskim klasztorze. Na samym początku miał powiedzieć, że ma dużo roboty. Prawie nie wychodził z klasztornej celi – zakonnicy całymi dniami słyszeli stukot maszyny do pisania.
Rekolekcje trwały sześć dni: od poniedziałku do soboty. Rano o siódmej biskup odprawiał w kościele mszę – popularną „siódemkę”. Wieczorem głosił konferencję. – Kościół pękał w szwach – opowiada Katarzyna Kostrzewa. – Część ludzi stała, bo w ławkach zabrakło miejsc.
Dominikanin Jacek Salij był wtedy w nowicjacie. Wieczorami przychodził do kościoła i słuchał rekolekcji biskupa Wojtyły. – Dla mojego młodocianego rozumu były one trudne – wspomina po latach.
Na rekolekcje przychodził też Andrzej Babraj, świeżo upieczony absolwent polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim. – Wojtyła mówił bardzo mądrze, czasami trudno, bo to intelektualista, ale niezwykle głęboko – wspomina.
Babraj wyznaje, że tamte rekolekcje były dla niego bardzo ważne. Trzy lata później założył dominikański habit i przyjął zakonne imię Marcin.
Rekolekcje musiały być też ważne dla samego rekolekcjonisty. W opracowanym przez księdza Adama Bonieckiego „Kalendarium życia Karola Wojtyły” jest informacja: „23 II – 1 III Poznań, rekolekcje akademickie”. To jego pierwsza wizyta w stolicy Wielkopolski. Następnym razem przyjedzie tu w 1966 roku, na obchody tysiąclecia chrztu Polski – już jako krakowski arcybiskup.
Mieliśmy się spotkać
Ponad pół wieku temu wielkopostnych nauk biskupa Wojtyły słuchają też dwudziestoletnia Zofia i o rok starszy Stanisław. Są na drugim roku geografii. Znają się z egzaminów wstępnych – na pisemnym siedzieli obok siebie. – Ale wtedy jeszcze między nami nie zaiskrzyło – opowiada pan Stanisław. Wiadomo, egzamin to stres i człowiek ma w głowie inne rzeczy.
Zaiskrzyło, gdy zaczęli studiować. – Studenci geografii często wyjeżdżają w teren. To świetna okazja, żeby się dobrze poznać w różnych sytuacjach – kwituje pan Stanisław.
Pani Zofia uważa, że byli sobie przeznaczeni. No, bo tak: Staszek studiował najpierw w Krakowie, ale nie miał gdzie mieszkać i musiał przerwać naukę. Ona nie dostała się za pierwszym razem na studia. Rok później zdawali więc razem i oboje zostali przyjęci. I jeszcze te egzaminy, gdy usadzono ich koło siebie. Przypadek czy zrządzenie losu? – Pan Bóg chciał, żebyśmy się spotkali – wierzy pani Zofia.
Oboje nie należą do duszpasterstwa, ale przychodzą do dominikanów na msze. Gdy w połowie lutego 1959 roku ojcowie ogłaszają, że wielkopostne rekolekcje wygłosi biskup Karol Wojtyła z Krakowa – nie wahają się ani chwili. Przychodzą co wieczór.
Po każdej nauce Staszek odprowadza Zosię do domu. Po drodze rozmawiają o tym, co mówił rekolekcjonista. – To nie były tylko rekolekcje usłyszane, ale przemyślane i przedyskutowane – mówi dziś pan Stanisław. – Dlatego tak zapadły nam w pamięć.
– To było fajne, że oboje zgadzaliśmy się z tym, co Wojtyła mówił o małżeństwie – odzywa się pani Zofia. – Te rekolekcje pomogły nam jeszcze bardziej zrozumieć, że nadajemy na tych samych falach – dodaje pan Stanisław.
Rok później się zaręczą.
Dyktafonów nie było
– Co to znaczy, że tu jesteśmy? To znaczy, że istnieje w nas jakaś specyficzna potrzeba. To jest potrzeba człowieka wewnętrznego. To potrzeba duszy – tak mniej więcej zaczął swoje rekolekcje biskup Wojtyła.
55 lat temu nie było dyktafonów. Żeby zarejestrować czyjeś wystąpienie, trzeba było szybko pisać, a jeszcze lepiej – stenografować.
Szybko pisać umie Katarzyna Kostrzewa. W rekolekcyjne wieczory siada jak najbliżej prezbiterium i notuje słowa biskupa Wojtyły. Dziś mówi, że robiła to ze studenckiego przyzwyczajenia. – Gdy notowałam, to lepiej rozumiałam – tłumaczy.
Sześćdziesięciokartkowy zeszyt w kratkę. Zielona kiedyś okładka dawno wyblakła. W nim pani Katarzyna spisała niebieskim atramentem dwie z sześciu konferencji Karola Wojtyły i tekst jego rozważań z Drogi Krzyżowej.
– Te moje notatki są dość ubogie, bo on mówił bardzo mądrze – wzbrania się dziś pani Katarzyna. – Mówił trudnym językiem i nie wszystko rozumieliśmy, bo byliśmy jeszcze zieloni.
Kilkadziesiąt lat później do jej notatek dotarł ksiądz Marek Jędraszewski, dziś arcybiskup w Łodzi. W 1997 roku wydał je w książce Teksty poznańskie. Są tam wszystkie przemówienia, które Karol Wojtyła wygłosił do poznaniaków i artykuły pisane do „Przewodnika Katolickiego”. Na ponad dwudziestu stronach można znaleźć też zapiski z rekolekcji w 1959 roku.
– Wiedział, że mówi do młodych ludzi, którzy stoją przed ważnymi decyzjami życiowymi – zauważa Katarzyna Kostrzewa. – Stąd tyle o małżeństwie, rodzinie i relacjach między mężczyzną i kobietą.
Oto, co mówił wtedy biskup Wojtyła do poznańskich studentów.
O życiu:
– Co zrobić z moim życiem ludzkim? A co zrobił Chrystus ze swoim życiem ludzkim? Otóż użył go w całości na to, aby służyć i miłować.
O rodzinie:
– Dziś jesteśmy świadkami jakiegoś kryzysu rodziny. Kryzys ten polega między innymi na tym, że młodzi dziś patrzą na rodzinę, na swoich rodziców, bez przekonania. Szukają innego modelu.
O kobiecie:
– Dojrzałość i samodzielność wewnętrzna kobiety równocześnie uwalnia ją od miłości i dysponuje do miłości. Uwalnia ją bowiem od miłości, która jest jakąś tylko koniecznością, przymusem, zbiegiem okoliczności, erotyką, a dysponuje ją do miłości, która jest owocem wyboru świadomego, w której można odnaleźć całe swoje życie i powołanie.
– Kobieta taka nie stanie się w małżeństwie „przedmiotem”, ale będzie „towarzyszką” mężczyzny. Kobieta nie może być tylko przedmiotem: podziwu, uznania, fotografii, sprawozdań, a ostatecznie tylko użycia.
O małżeństwie:
– Czasem idziemy trochę na oślep. A to jest sprawa wielkiej odpowiedzialności. Nie da się problemu tego ustawić ani rozwiązać inaczej, niż Chrystus go ustawił. To, co powiedział tutaj Chrystus, jest dla człowieka. A więc i „co Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączać”.
– I mężczyzna, i kobieta w małżeństwie muszą być sobą. Naturalnie, że wymaga to dojrzałości wewnętrznej, gdyż inaczej następuje wielkie nieporozumienie i branie egoizmu i sobkostwa – za samodzielność wewnętrzną.
Katarzyna Kostrzewa pamięta, że rekolekcjonista mówił spokojnie i był świetnie przygotowany. – To było bardzo uporządkowane – opowiada.
Rok później Wojtyła wydaje swoje słynne dzieło Miłość i odpowiedzialność – etyczne studium o miłości i małżeństwie.
Woda na pustyni
– A co z kursem przedmałżeńskim? – pyta Stanisława i Zofię ksiądz Hieronim Lewandowski, szacowny proboszcz kościoła Świętego Wojciecha w Poznaniu. Jest początek 1963 roku, narzeczeni przyszli do parafialnej kancelarii dać na zapowiedzi.
– Kilka lat temu słuchaliśmy rekolekcji biskupa Wojtyły z Krakowa – odpowiada Stanisław proboszczowi. Ksiądz Hieronim pokiwał ze zrozumieniem głową, więcej o nic nie pytał.
W Wielkanoc narzeczeni biorą ślub. Dwa lata później rodzi im się syn, sześć lat po ślubie na świat przychodzi córka.
W latach siedemdziesiątych Stanisław wyjeżdża do pracy za granicę. Jako geolog w Iraku i Libii szuka źródeł wody na tamtejszych pustyniach. W peerelowskiej szarzyźnie to intratne wyjazdy. Ale Stanisław przed każdym stawia warunek: wyjazd nie może być dłuższy niż trzy miesiące.
– Uważałem, że rodzina jest najważniejsza – mówi dziś. – A na pewno ważniejsza od pracy.
Niebezpieczny przeciwnik
Należało się spodziewać, że rozważań młodego biskupa Wojtyły u poznańskich dominikanów będą słuchać nie tylko pobożni studenci. W kościele roiło się zapewne od tajniaków. – Przychodzili na nasze msze i spotkania – mówi Katarzyna Kostrzewa. – Niektórych już nawet rozpoznawaliśmy.
Poznański klasztor dominikanów od dawna był solą w oku komunistów. Ludowej władzy nie podobała się zwłaszcza działalność zakonników wśród młodzieży akademickiej. W latach stalinowskich za chodzenie do dominikanów UB ciągało studentów na przesłuchania. W końcu duszpasterstwo zamknięto. Po odwilży październikowej 1956 roku DA wznawia działalność. Ale to wcale nie znaczy, że nastawienie władz do dominikanów się zmieniło.
– Dominikanie byli bardzo otwarci na różne inicjatywy, zarówno typowo duszpasterskie czy intelektualne, jak i te o charakterze niepodległościowym – mówi Zofia Fenrych ze szczecińskiego IPN-u, autorka pracy magisterskiej i artykułów o inwigilacji prowadzonego przez dominikanów poznańskiego duszpasterstwa akademickiego.
– Trudno się zatem dziwić, że lokalna władza i Służba Bezpieczeństwa tak bardzo interesowały się wszystkim, co tam się działo. Funkcjonariusze obecni byli na wszystkich mszach, otwartych wykładach i spotkaniach. Obserwowali zarówno poszczególnych zakonników, jak i osoby związane z klasztorem i duszpasterstwem – dodaje Fenrych.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa stwierdzają: „Dotychczasowa obserwacja działalności tego zakonu wykazała, że idzie ona w kierunku opanowania szerszych rzesz młodzieży akademickiej oraz młodej inteligencji pracującej, której wpaja się zasady filozofii idealistycznej, a nawet dobiera się umiejętnie odpowiednie środki mające na celu obalenie fundamentalnych zasad materializmu dialektycznego”.
„Z uwagi na taki stan rzeczy, zachodzi uzasadniona potrzeba roztoczenia kontroli nad działalnością tego zakonu” – wnioskują esbecy. Bezpieka proponuje między innymi „pozyskanie agentury spośród ojców i braci zakonnych celem zabezpieczenia dopływu informacji o działalności kierowników i aktywu duszpasterstwa akademickiego i skuteczniejszego im przeciwdziałania”.
Bezpieka chodzi też od dawna za Karolem Wojtyłą. Młody biskup ma dobre kontakty z intelektualistami i młodzieżą – a to już podejrzane. Do tego wspiera buntowników w Nowej Hucie, którzy domagają się postawienia tam kościoła. Krakowska SB tak charakteryzuje Wojtyłę: „Jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem ideowym”.
Czy w lutym 1959 roku tajniacy „obstawiają” jego rekolekcje u dominikanów? Zofia Fenrych nie dotarła do materiałów na ten temat w poznańskim IPN-ie.
– Ale bezspornie taka inwigilacja była – jest przekonany Marek Lasota, dyrektor oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie. W wydanej kilka lat temu książce Donos na Wojtyłę Lasota rozpracował inwigilację przyszłego papieża przez krakowską bezpiekę. Nie ma wątpliwości, że rekolekcje biskupa Wojtyły w 1959 roku u poznańskich dominikanów nie uszły uwagi tutejszej esbecji.
– Po święceniach biskupich Karol Wojtyła był już bezczelnie przez nich „przykryty” i o wiele intensywniej inwigilowany – mówi Lasota. – Zapewne więc w tłumie uczestników rekolekcji ktoś udawał pobożnego słuchacza i pilnie przysłuchiwał się temu, co mówi rekolekcjonista, a potem sporządzał z tego raport.
Papież taki maleńki
16 października 1978 roku, poniedziałek. Kardynał Karol Wojtyła zostaje papieżem.
– Dowiedzieliśmy się chyba z telewizji – wspomina tamten wieczór pani Zofia.
– To było wielkie święto – dodaje pan Stanisław. – Tym bardziej że czuliśmy, jakbyśmy go trochę znali.
Od rekolekcji u dominikanów minęło prawie dwadzieścia lat. Ale w tym czasie czytali jego teksty w „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku”. W 1966 roku widzieli go w Poznaniu na obchodach tysiąclecia chrztu Polski.
W 1981 roku postanawiają: jedziemy do Rzymu zobaczyć papieża. Za pieniądze zarobione w Iraku i Libii pan Stanisław nie kupił samochodu. Decydują się więc na pielgrzymkę – 30 lat temu to był duży wydatek. Mają jechać w lipcu – w maju Ali Agca strzela na placu Świętego Piotra do papieża. Stanisław i Zofia nie rezygnują z wyjazdu. Przeciwnie. Chcą być przy papieżu, który leży w szpitalu. W niedzielę jadą pod klinikę Gemelli. Papież podchodzi do okna na czwartym piętrze i błogosławi stojących przed kliniką. – Taki maleńki wydawał nam się z tego czwartego piętra – wspomina pani Zofia.
Dwa lata później papież jest w Poznaniu. Chce zatrzymać się przy Poznańskich Krzyżach. Trwa stan wojenny – władze się nie zgadzają. Ale Jan Paweł II przechytrzył władze. W kazaniu na Łęgach Dębińskich mówi o placu Mickiewicza i stojących tam krzyżach upamiętniających zabitych w 1956 roku poznaniaków. „Pragnę więc i ja również uklęknąć w tym miejscu i oddać mu cześć…” – powiada na koniec. Dostaje burzę oklasków.
– Te słowa najbardziej mi utkwiły w pamięci – wspomina trzydzieści lat później Stanisław.
Jubileusz w pałacu
Rok 1988, kwiecień. Zofia i Stanisław obchodzą 25-lecie małżeństwa. Mają za co dziękować Bogu: córka szykuje się do matury i chce zdawać na polonistykę, syn wstąpił do zakonu. Jubileusz chcą świętować w Rzymie.
Pojechali w Wielkim Tygodniu. W Wielką Środę są na ogólnej audiencji z papieżem. W dużej auli kilka tysięcy pielgrzymów z całego świata. Potem w grupie Polaków idą na spotkanie z Janem Pawłem II do Sali Klementyńskiej w Pałacu Apostolskim. – Nie dotykać Ojca Świętego, nie wyciągać rąk – upomina rodaków dominikanin ojciec Konrad Hejmo, opiekun polskich pielgrzymów.
Stoją więc karnie. Papież podchodzi do dużej grupy Polaków i wyciąga obie dłonie. Lewą podaje mężczyźnie, prawą kobiecie. – To byliśmy my – mówi pani Zofia. – Ja i mój mąż.
Mają zdjęcie z tamtego spotkania. A właściwie dwa zdjęcia: na pierwszym widać, jak papież jednocześnie podaje im swoje dłonie, na drugim – jak oboje je całują. Duże, kolorowe fotografie oprawili w ramki. Wiszą na ścianie w ich mieszkaniu.
Pani Zofia do dziś nie może się nadziwić. – Przecież Ojciec Święty nie wiedział, że jesteśmy małżeństwem.
Później było jeszcze kilka spotkań. Najbardziej utkwiło im to z 2000 roku, gdy mogli do niego podejść na placu Świętego Piotra i zamienić kilka słów. – Zapytał nas, o co prosimy – pani Zofii szklą się oczy. – Odpowiedziałam, że o błogosławieństwo dla dzieci i wnuków.
Gdy papież zmarł, modlili się przy jego grobie. A po beatyfikacji – przy sarkofagu w watykańskiej bazylice.
Od tego się zaczęło
Gdy tylko usłyszeli o dacie kanonizacji, od razu postanowili, że 27 kwietnia muszą być w Rzymie. Ostatecznie pojedzie tylko pani Zofia. – Mąż, ze względu na zdrowie, nie wytrzyma takiej podróży – mówi. – Ale będę się za niego modliła.
– I tak nam życie zleciało: od rekolekcji Karola Wojtyły do jego kanonizacji – odzywa się pan Stanisław.
Wysłuchanych pół wieku temu konferencji młodego biskupa nie pamiętają w szczegółach. Ale utkwiło im kilka myśli.
– Szczególnie te o odpowiedzialności – mówi pan Stanisław. – Od tamtego czasu to słowo do dziś mi towarzyszy.
– Ja zapamiętałam, że życie powinno być służbą dla drugiego człowieka – mówi pani Zofia. – Że powinniśmy służyć sobie wzajemnie i przyjmować siebie jako dar.
Stanisław: – Tamte nasze rekolekcje do dzisiaj się nie zakończyły. Dopiero po latach niektóre rzeczy dogłębnie się rozumie. Prawda? – zwraca się do żony.
Syn, zakonnik, przytakuje. – Te rekolekcje były bardzo ważne dla moich rodziców. To od nich zaczęło się ich wspólne życie. A ta kanonizacja to jakby klamra.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Oceń