Dlaczego Bóg nie daje?
fot. sara kurfess / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Siedzą, klęczą, patrzą na ołtarz, na dłonie. Ładne dziewczyny, przystojni mężczyźni. Nikt się nie rozgląda, nawet nie zerka ukradkiem. A prawie każdy chciałby się zakochać.

Matylda myślała, że przyjdzie dziesięć, może 20 osób. Kupiła kilka paczek herbatników, zaparzyła kawę, herbatę, nakryła do stołu w salce katechetycznej. Z każdym skrzypnięciem drzwi prowadzących do dolnego kościoła czuła rosnącą tremę. Przyszło 130 osób.

Msze dla singli w ursynowskim kościele Wniebowstąpienia Pańskiego to właśnie jej pomysł. Matylda podkreśla to w pierwszym zdaniu. Nie po to, żeby się chwalić. Gdy jeden z portali napisał o ursynowskich nabożeństwach, pod tekstem posypały się pełne niechęci komentarze. Że księża szukają sposobu, by podnieść statystyki wiernych i zebrać więcej pieniędzy na tacę. Matyldzie aż wstyd było to czytać. Dlatego teraz zaznacza: – To ja wychodziłam te msze w parafii. I wcale nie było łatwo. Poprzedni proboszcz zgodził się na msze o 18. Bez sensu. Przecież to właśnie praca do późna jest jedną z przyczyn, dla których trudno im znaleźć żonę czy męża. Gdyby single wychodzili z pracy tak, by zdążyć gdzieś na 18, być może już dawno mieliby partnerów. Dopiero nowy proboszcz zgodził się odprawiać msze o 20.

Było już pięć spotkań. Scenariusz jest zawsze ten sam. Najpierw nabożeństwo. Ksiądz dobiera treść kazania z myślą o uczestnikach. Mówi, że przyszli tutaj, by spotkać osobę, z którą będą mogli wspólnie się modlić. – Wiadomo, ksiądz musi tak mówić – komentuje Matylda. Ale tak naprawdę każdy z uczestników tych mszy chce się zakochać.

Dlaczego Bóg nie daje?

Po mszy idą do salki, dzielą się na grupy. Z konieczności na trzy, cztery albo nawet pięć. W zależności od tego, ile przyjdzie osób. Siadają w kręgu. Rozmawiają na zadany przez księdza temat. Na przykład: „Dlaczego Bóg daje i dlaczego nie daje”. Zasadą jest, że wypowiada się każdy, po kolei. Niektórzy, najmniej śmiali, tylko się przedstawiają. – Jaka jest moja odpowiedź na to pytanie? – zastanawia się Matylda. – Bywa, że modlimy się o coś lub o kogoś, a Bóg sprawia wrażenie, jakby nas nie słuchał. Być może nie uważa, że byłoby to dobre dla nas w tym momencie naszego życia. Spotykamy fajnego faceta i nawet go nie zauważamy, bo to po prostu jeszcze nie ten moment. Jeszcze do tego nie dojrzałyśmy.

Na koniec wyłoniony przez grupę sekretarz referuje, co ustalono. Śmieją się, robi się swobodniej. Piją herbatę, częstują przyniesionym z domu ciastem, gadają. Umawiają się na pokazy plenerowego kina, na rowery, kajaki. Zapisują adres profilu na Facebooku, „Msze dla singli na Ursynowie”, na którym będą kontynuować rozmowy.

– Niech panowie zadbają o to, by dziewczyny nie szły same do metra – apeluje ksiądz. I zaraz dodaje: – Dziewczyny oczywiście muszą poprosić o towarzystwo. Żadnego narzucania się! – spogląda na chłopaków. Drzwi zamykają się po 23.

Polowania nie będzie

Kto szuka żony w bezkształtnej sukience i niezgrabnych pielgrzymkowych sandałach, w ursynowskiej parafii nie spełni swych marzeń. Matylda sama jest pod wrażeniem urody dziewcząt przychodzących na spotkania. Mężczyźni też w porządku, choć można znaleźć i takich, którzy wybierają się na msze dla singli, by polować na dobrą żonę. – Przychodząc tutaj, w nienachalny sposób umacniam się w wierze – tłumaczą później. Faceci, którym chodzi tylko o zdobycz, szybko się wykruszają. Orientują się, że polowanie nie będzie łatwe.

Msze dla singli przyciągają ludzi młodych, przed czterdziestką. Sporo jest studentów: niedaleko kościoła stoją akademiki Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Regularnie zagląda tu też kilka osób „50 plus”, nawet „60 plus”. Już zaczęli prosić księdza o swoją własną mszę, dla ludzi starszych, wdów, wdowców, pokolenia nieprzywykłego do słowa „singiel”.

Nie będę moherową narzeczoną

Matylda jest singielką 35-letnią. Taki wiek podaje, choć urodziny jeszcze przed nią. Nie musi się wstydzić metryki, nie wygląda na swoje lata. Przebojowa, pewna siebie, zgrabna blondynka o delikatnych rysach jest dowodem na to, że singielstwo to nie przypadłość ludzi z niedostatkami, a wybór tych, którzy nie mają ochoty na nieudane związki. – Mam koleżanki, które muszą w tajemnicy przed mężem wymykać się na mszę, które z trudem negocjują zgodę na komunię dziecka – opowiada. – Są zamężne, ale czy mniej samotne?

Jasne, wielokrotnie wadziła się z Bogiem. – Było też tak, że poznałam kogoś i odeszłam na chwilę od moich przekonań religijnych. Poszłam za impulsem, za pożądaniem albo czymś podobnym. Ale nie na długo: przekroczenie praw Bożych drapało mnie od środka, czułam się z tym źle, poszukiwałam wyjścia, rozwiązania, którego nie było. Wybrałam siebie i nie straciłam na tym, jak się okazało z perspektywy czasu, chociaż bolało emocjonalnie.

Matylda ma mieszkanie, dobrą pracę. Jest lekarzem. Ostatnio przestała o tym wspominać na randkach. Są dwa typy facetów. Pierwszy płoszy się, jakby się bał, że intelektualnie nie sprosta znajomości z lekarką. „Hej, przecież nie będę cię przepytywać z chemii!” – ma wtedy ochotę powiedzieć Matylda. Drugi próbuje coś załatwić, wyciągnąć zwolnienie, receptę. Nie wiadomo, co gorsze.

Jeśli zawód nie okaże się przeszkodą, nadal jest ryzyko, że Matylda zostanie nazwana „moherową babcią”. Dlatego że nie ma ochoty iść po trzeciej randce do łóżka lub że zależy jej na udziale w niedzielnej mszy. Ursynowskie nabożeństwo dla singli wyklucza możliwość spotkania kogoś takiego. Tu z założenia spotykają się ludzie dzielący wspólne wartości.

A czy Matylda już kogoś odpowiedniego spotkała? – Jestem organizatorką, nie mam czasu – odpowiada wymijająco. Ale zaraz dodaje: – Mam kogoś na oku. Spoza środowiska ursynowskich singli. Ale ciii…. Na razie nic nie powiem.

Kolejne spotkanie w kościele Wniebowzięcia już 25 września. Matylda zapewnia, że zorganizuje je niezależnie od tego, jak potoczą się jej losy. A w przyszłości – jak Bóg da – przekaże obowiązki organizatorki innym singlom.

Kościół to nie biuro matrymonialne

Inspiracją dla Matyldy były nabożeństwa w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na warszawskim Starym Mieście, odbywające się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Zapoczątkował je przed pięcioma laty ojciec Maciej Tomaszewski. W kościele jezuitów od 1958 roku działa stały konfesjonał, zakonnicy spowiadają przez przynajmniej 11 godzin dziennie. Ojciec Tomaszewski, posługując w konfesjonale, zauważył, że rośnie grono ludzi, którzy poradzili sobie ze studiami, ze znalezieniem pracy, z kredytem na mieszkanie, ale nie mogą poradzić sobie ze znalezieniem drugiej połowy. – W Polsce jest pięć, może nawet sześć milionów singli. Nie byłoby ich tylu, gdyby związanie się z drugą osobą było w dzisiejszych czasach takie proste. Jeszcze niedawno małżeństwa zawierali ludzie w wieku 22–25 lat, teraz trzeba do tego dodać siedem, osiem lat. Wynika to z różnych przyczyn, nie tylko materialnych. Winny nie jest tylko brak mieszkań czy niedostatek pracy, a osobowość współczesnego człowieka, nieraz skrajnie indywidualistyczna, uniemożliwiająca zdrowy kompromis. Kandydat na męża, kandydatka na żonę, musi sprostać wyolbrzymionym oczekiwaniom – twierdzi ojciec Aleksander Jacyniak, odprawiający msze dla poszukujących męża albo żony.

Ile par poznało się w ciągu tych pięciu lat w warszawskim sanktuarium? Nikt ich nie liczy. – Wśród uczestników jest duże zapotrzebowanie na anonimowość. Otrzymujemy jednak czasem jakieś sygnały. Ale założyliśmy, że nie będziemy prowadzili żadnych statystyk – podkreśla ojciec Jacyniak. Kościół to nie biuro matrymonialne: nie musi się chwalić wynikami, by zachęcić do uczestnictwa w tego typu mszach. – Chcemy dowartościować aspekt modlitewny. Spotkania mają być doświadczeniem między Bogiem a człowiekiem, ewentualnie: doświadczeniem między dwojgiem ludzi. Nie chcemy w nie w żaden sposób ingerować – zaznacza jezuita.

Single nie przyszły?

Parafia Matki Bożej Łaskawej nie rezygnuje z nabożeństw dla singli nawet w okresie wakacyjnym, zawieszone są jedynie spotkania po nabożeństwie. Przed mszą ojciec Jacyniak wita się w zakrystii z zespołem z Białorusi. Działają przy archikatedrze w Mińsku: jedna dziewczyna, trzech chłopaków, gitara i flet. Trzeba szybko ustalić: mają stać na chórze czy przy ołtarzu?

– Mocno śpiewacie?

– Mocno!

Kościół szybko się zapełnia. Dużo dziewczyn, trochę mniej chłopaków. Kilka starszych osób, kilka par. Kto przyszedł na ostatnią chwilę, zostaje przy wejściu. W ławkach jest już ciasno. Rozglądam się z ciekawością i szybko rezygnuję: tylko ja to robię. Inni siedzą, klęczą, patrzą na ołtarz, na dłonie. Może single nie przyszły? To ostatnia tego dnia msza święta w tej części Warszawy, popularna nie tylko wśród osób samotnych.

Ojciec Jacyniak zaczyna mszę od dobrej wiadomości. Jarek – jego duchowy podopieczny z Ukrainy – po trzech latach wahań zdecydował się na małżeństwo. Po trzech latach. Długo – myślę.

Podczas kazania ojciec Jacyniak sugeruje rozważania do modlitwy. Poszukujący żony albo męża znajdą dla siebie wskazówki. Czy umiemy przebaczać? Czy umiemy przebaczać samym sobie? Wymagając zbyt dużo od siebie, stajemy się krytyczni wobec innych. A ideałów nie ma.

Ojciec Jacyniak przygotował ankiety. Single mają odpowiedzieć, czego oczekują po kierowanych do siebie nabożeństwach. Czy do mszy należy włączyć rozważania tematyczne? A może recytację poezji? Jakie inne elementy pomagające przełamać anonimowość mogłyby się pojawić? Spotkania przy ognisku? Pielgrzymki? Do sanktuariów na Warmii i Mazurach? Do świętych miejsc chrześcijaństwa i islamu na Białostocczyźnie? Po Ukrainie?

– Kto chce dostać ankietę, niech podniesie rękę – sugeruje ksiądz. W ławkach nieśmiało podnoszą się dłonie, skrobią długopisy wypełniających kwestionariusze.

Żadna nie była mnie godna

Piotr zatrzymał się przed wyjściem. Spogląda to na drzwi, to na ekran telefonu. – To jak? Dziś nie ma żadnego spotkania? – pyta rozczarowany. Nie chodzi co miesiąc do Łaskawej, odwiedza różne parafie, więc nie wie, że spotkania w salce w podziemiach powrócą dopiero w październiku.

Piotr ma 37 lat, do trzydziestki żył tak, jakby nie było piekła. Imprezy, koledzy, co chwilę inna dziewczyna, co chwilę nowa praca. Nawet go nie wyrzucali, sam nie miał ochoty nigdzie zagrzać miejsca dłużej. Restaurował na przykład meble. Nawet myślał, że mógłby się nauczyć robić to porządnie. Ale po pięciu tygodniach już poniosło go w inną stronę.

W okolicach trzydziestki wpadł w tarapaty, dziś nie chce wracać do tamtych chwil. W każdym razie, gdy wygrzebał się z kłopotów, wiedział, że to Bóg mu pomógł. Koledzy, tak jak dawniej, w każdą sobotę podjeżdżali pod jego dom, ale on przestał pić, już nie chciał jeździć na imprezy. – Piotrek się dziwny zrobił, ciągle o Bogu gada – komentowali.

Przystąpił do wspólnoty ewangelizacyjnej, poszedł na pielgrzymkę, zakochał się. Modlił się, by dla niego rzuciła chłopaka. – To nie było fair – przyznaje teraz. Ale dzięki temu spotkaniu przekonał się, że dziewczyny są fajnymi ludźmi. Wcześniej nie miał o nich najlepszego zdania.

Obejrzał film o zakonnikach. Pomyślał: wstąpię do klasztoru! Zawahał się: tam nie będzie kobiet… Nie wytrzymałby w celibacie. A potem się zastanowił: A dlaczego nie? Od tamtej pory wstrzemięźliwość nie sprawia mu żadnego problemu.

Mógł się z kimś związać, owszem, wiele razy. – Niestety, często gdy na człowieka spada tyle łask, staje się pyszny. Czułem, że jestem lepszym człowiekiem niż kiedyś, czułem się więc lepszy niż inni. Żadna nie była mnie godna. Drobiazgi mi przeszkadzały, jakieś kwestie w wyglądzie, zupełnie nieistotne – macha ręką.

Jeśli jej nie wymodlę

Dwa lata temu znów wszystko się zmieniło. – Bóg zesłał krzyż – Piotr odruchowo chwyta się za kolano. Tracił czucie w nogach, miał problemy z chodzeniem, lekarze nie potrafili postawić diagnozy. – Teraz jest już lepiej, choć miewam dołki. Nie mam już tej siły co kiedyś. Gdy byłem zdrowszy, czułem się pewniejszy – przyznaje.

Szuka dziewczyny – dosłownie – do tańca i do różańca. Właściwie jest ktoś taki: to ta, od której wiadomości wciąż szuka w telefonie. – Ania to koleżanka! Nic z tych rzeczy! – zaznacza zapobiegawczo. Znają się od dwóch lat, lecz dopiero niedawno zwrócił na nią uwagę. Pomagał jej, gdy musiała iść do szpitala. Nagle zauważył: jaka ona jest ładna, jaka fajna.

Gdy po jakimś czasie zasugerował jej, że chciałby wiedzieć, na czym stoi, powiedziała stanowczo, że dla niej jest tylko kolegą. Dlaczego więc wciąż wysyła wiadomości, które budzą w Piotrze nadzieję? Troszczy się, pyta o samopoczucie?

Piotr wciąż chodzi na msze dla samotnych. Czy to nie zdrada? – Mój Boże, jeśli tej nie wymodlę, to może inną spotkam – wzdycha. A po nabożeństwie nerwowo wpatruje się w telefon. – Te dziewczyny z kościoła są wymagające… Może za mało się starałem? – gryzie się z myślami. – Sam nie wiem, co teraz robić.

Po trzecie: wyjść z domu

Rozpoznać, że to właśnie ta osoba, wcale nie jest łatwo. Magdalena myślała, że jej przyszły mąż będzie miał blond włosy, zielone oczy i przynajmniej 180 cm wzrostu. Szukała go pięć lat i stopniowo rezygnowała z nieistotnych oczekiwań. – Ważne by był dobry i mądry – myślała. Na internetowym portalu dla osób wierzących, poszukujących drugiej połowy poznała Adama. Nie mieli zbyt wielu wspólnych zainteresowań, ale świetnie im się rozmawiało. Okazało się, że mają wspólne wartości i podobną wizję świata. Właśnie podczas tych rozmów Magdalena zorientowała się, że to właśnie ten człowiek. A to, że jest wysokim, zielonookim blondynem to czysty przypadek.

Zdając sobie sprawę z trudności w poszukiwaniu drugiej osoby, postanowili dać innym sposobność do bliższego poznania. Przez ponad dwa lata organizowali po mszach u Matki Boskiej Łaskawej warsztaty pod nazwą „Przyjemne pretexty”. Były konkursy, były potańcówki, były preteksty do zawierania znajomości, przełamania własnej nieśmiałości. Zawiesili spotkania, gdy urodziła im się córka. Twierdzą, że już sama modlitwa jest ważna dla singla. Bo problemem dla wielu nie jest wcale niemożność spotkania kogoś. Większym wyzwaniem jest umiejętność przyjęcia go takiego, jakiego Bóg go daje. Pytam Magdalenę, jak znaleźć miłość: – Przede wszystkim się modlić, po drugie: popracować nad swoim charakterem. I po trzecie: wyjść z domu. Odludkom będzie trudniej. Święty Ignacy Loyola mówił, by ufać Bogu, jakby wszystko zależało od Niego, a czynić tak, jakby wszystko zależało od człowieka.

Dlaczego Bóg nie daje?
Joanna Górska

urodzona w 1978 r. – absolwentka italianistyki, ukończyła podyplomowe studia dziennikarskie w Rzymie, gdzie mieszkała przez kilka lat. Jest mężatką, ma dwóch synów i córkę....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze