Diamentowa królowa
fot. andrew buchanan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Angielska wieś, festyn z okazji 60-lecia panowania królowej Elżbiety II. Taylor, lat 11, mówi o monarchini: – Jest bardzo miłą panią. Dużo zrobiła dla Anglii.

Czy można uprawiać kult jednostki w sposób zdrowy i bezpieczny? Czy wypada to robić w epoce kwestionowania wszelkich autorytetów? Czy to w ogóle możliwe w kraju na dwóch wyspach, w którym słowo „równość” odmienia się przez więcej przypadków niż istnieje w języku angielskim? Ależ można i wypada. A jeśli z tej okazji rząd funduje obywatelom dwa wolne dni, to nawet bardzo się chce! „Wznosiliśmy toasty winem pitym z czerwono-niebiesko-białych kubków, wiedząc, że nie musimy następnego dnia iść do pracy” – pisał euforycznie na swoim blogu Nigel Farndale, komentator „The Daily Telegraph”.

Królowa – miód na serce

A teraz na poważnie. 2 czerwca 1953 roku na głowę zaledwie 27-letniej Elżbiety Windsor włożono masywną koronę, a na barki – ciężar symbolicznej, ale jednak władzy nad Anglią, Walią, Szkocją, Irlandią Północną, Australią, Kanadą, Nową Zelandią, Afryką Południową, Indiami, Cejlonem i Pakistanem. O królowej Elżbiecie II rzadko kto w Wielkiej Brytanii mówi dzisiaj źle. Miewała gorszą prasę, na przykład w 1997 roku po śmierci księżnej Diany, kiedy przez wiele dni monarchini milczała i nie pokazywała się publicznie. O tych właśnie dniach opowiada film The Queen z Helen Mirren w roli głównej, nakręcony w 2006 roku. Filmowa królowa, zgodnie ze stereotypową opinią o angielskiej flegmie i chłodzie, wydaje się wyniosła i nieczuła. Ten chłód nie tyle jest cechą osobowości, ile ceną, jaką Elżbieta II płaci za to, by być gotową do spełniania królewskich obowiązków. Czasami maska spada i można dostrzec łzy albo promienny uśmiech i humor. Trudno powiedzieć, jaka jest prawdziwa, niefilmowa Elżbieta II, ale jasne jest przesłanie filmu: królowa jest nasza, jest bliska.

Złośliwa interpretacja przywiązania Brytyjczyków do monarchii mogłaby brzmieć tak: królowa niewiele może, więc niewiele zaszkodzi, a dobrze reprezentuje kraj, dodaje mu splendoru lub choćby nieszkodliwej ekstrawagancji, więc niech sobie panuje.

Życzliwa interpretacja wyglądałaby natomiast tak: Elżbieta II należy do ostatnich niezmiennych punktów w zmiennym świecie, reprezentuje niepopularne wartości, takie jak wierność obowiązkowi, dbałość o więzy rodzinne. I o wiarę chrześcijańską. Elżbieta II należy do nielicznych przedstawicieli brytyjskiej elity, którzy o chrześcijaństwie mówią z tak głębokim szacunkiem. Na przykład w tradycyjnym telewizyjnym przesłaniu na Boże Narodzenie 2011 powiedziała: „Modlę się, żebyśmy w tym dniu Bożego Narodzenia znaleźli w naszym życiu miejsce na orędzie aniołów i miłość Boga przez Chrystusa, naszego Pana”. Dla niektórych orędzia królowej to jedyne kazanie, jakie usłyszą w życiu. Nic dziwnego, że dla chrześcijan, którzy czują się w Wielkiej Brytanii coraz bardziej spychani na margines, słowa monarchini to miód na serce i broń w ręku.

Królowa na obcasach dwa i ćwierć cala

Ale w końcu był jubileusz, fiesta, wielkie ogólnowyspiarskie przyjęcie, więc wypadałoby na chwilę odejść od poważnych tonów. Bo oto mamy niedzielę 3 czerwca i zbliża się do nas kolorowa flotylla tysiąca łodzi.1 Milion dwieście tysięcy widzów w chłodzie i z parasolami w pogotowiu ogląda spektakl odbywający się na Tamizie w Londynie.

Zbliżenie na paradną łódź Spirit of Chartwell – to na niej płynie królowa z najbliższą rodziną. Ma na sobie sukienkę i płaszcz bouclé w kolorze kości słoniowej, zdobione haftowanymi kropkami w bieli, srebrze, kości słoniowej i kryształami Swarovskiego. Toaleta, projektu Angeli Kelly, wyróżnia się kolorem na tle wystroju łodzi w barwach flagi brytyjskiej. Buty, na obcasie o tradycyjnej dla Elżbiety II wysokości dwóch i jednej czwartej cala, zaprojektował David Hyatt. Mężczyźni należący do rodziny królewskiej paradują w mundurach. I jest jeszcze ona, nadzieja na odbudowanie nadszarpniętej rozwodami i skandalami reputacji rodziny królewskiej (ale nie reputacji królowej, bo tej naprawiać nie trzeba!) – szczupła, promiennie uśmiechnięta księżna Cambridge – Catherine, młoda żona księcia Williama. Kate jest odważnie cynobrowa, w sukience projektu Alexandra McQueena, z dopasowanym kolorystycznie parasolem marki Fulton. I z broszką w kształcie dwóch delfinów – podarunkiem od brytyjskiej jednostki łodzi podwodnych, w której wysoką funkcję pełni jej mąż.

Na brzegach rzeki powiewają chorągiewki w rękach poddanych i turystów, na żywo i przed telewizorami paradę oglądają zwyczajni obywatele i ekscentrycy, poprzebierani i pomalowani w barwy narodowe, noszący korony na głowach a na twarzach kiczowate maski z podobizną któregoś z członków rodziny królewskiej. Komentatorzy BBC rozpływają się w zachwytach nad wyglądem i wybornym humorem monarchini i jej bliskich. Dzień później zachwyt przeradza się w troskę i ważny news: małżonek królowej książę Filip (lat 90) ze względu na zbyt długie przebywanie w klimacie rzecznego chłodu i wilgoci trafia na krótko do szpitala z powodu zapalenia pęcherza moczowego. Cały kraj troszczy się o jego szybki powrót do zdrowia.

W tamtych dniach w Londynie poza paradą na Tamizie działo się jeszcze bardzo wiele. Królowa obserwowała wyścigi konne w Epsom. Pod pałacem Buckingham odbył się spektakularny koncert, podczas którego wystąpili m.in. Elton John, Paul Mc Cartney i Kylie Minogue, a także chiński pianista Lang Lang. W katedrze św. Pawła odbyło się nabożeństwo dziękczynne, a poza tym lunch z przedstawicielami przemysłu i rzemiosł różnych oraz przejazd po mieście wspaniałą odkrytą karetą. Z balkonu pałacu monarchini z rodziną obserwowała przelot bojowych samolotów, które wypuszczały smugi dymu w barwach flagi brytyjskiej.

Królowa grzesznica i strach na wróble

W każdym niemal mieście i miasteczku Zjednoczonego Królestwa odbywały się pikniki, festyny, konkursy, nabożeństwa. Przyjrzyjmy się z bliska świętowaniu w wiosce Purley-on-Thames pod Reading. – Nie zlękniemy się deszczu. Jesteśmy Brytyjczykami – mówi z dumą pani w średnim wieku, spotkana w anglikańskim kościele St. Mary’s. A leje coraz mocniej. To najwilgotniejszy drugi kwartał roku w Anglii od ponad stu lat. Na nabożeństwie dwa razy więcej wiernych niż zwykle. Jest chór, trębacz, harcerze i ksiądz, który w kazaniu podkreśla przywiązanie Elżbiety II do chrześcijaństwa. Mówi, że królowa jest… grzesznicą, ale przeżyła ponowne narodziny w Chrystusie i uznała Go za swojego Pana i Zbawiciela. Jest przykładem, autorytetem.

Po nabożeństwie Sally Robertson, pani w koloratce sprawująca funkcję kuratora parafii, pyta mnie z ciekawością, czy nas – katolików, nie odstrasza od królowej jej tytuł głowy Kościoła Anglii. Mówię, że niespecjalnie, bo ona realnie w roli kościelnego zwierzchnika nie występuje – nie wydaje encyklik, listów o wierze i moralności, zostawiła wszystko fachowcom w koloratkach.

Festyn odbywa się w Purley w poniedziałek 4 czerwca, przy stodole przerobionej na wiejską salę spotkań, kursów i kiermaszy, przy klubie, czyli pubie dostępnym tylko dla zapisanych do niego członków, oraz na polu do gry w krykieta. W rogu pola wystawa strachów na wróble zgłoszonych na wiejski konkurs. Jest tam – a jakże! – i królowa. Strach ma maskę z jej podobizną, torebkę, a na smyczy – pieska ulubionej przez Elżbietę II rasy welsh corgi pembroke. Inny strach na wróble przedstawia żołnierza strażnika w charakterystycznym czerwonym mundurze i futrzanej czapie. Dzieci skaczą na nadmuchiwanym zamku i zjeżdżają z nadmuchiwanej zjeżdżalni, strzelają gole do bramki. Mężczyzna z gitarą śpiewa sentymentalne piosenki, są stoiska z jubileuszowymi souvenirami, z herbatą i ciastem, piwem i hamburgerami. W stodole można oglądać wystawę zdjęć, tekstów i innych eksponatów przedstawiających Purley-on-Thames w okresie panowania Elżbiety II. Dzieci pod gołym niebem oglądają komedię Punch and Judy, stały element festynów, którą zna każdy mały Brytyjczyk.

Eileen miała 6 lat, kiedy Elżbieta II została koronowana w Westminster Abbey. Dobrze pamięta tę chwilę. Nie mieli w domu telewizora, więc pojechali do rodziny oglądać ceremonię. Spędzili tam cały dzień. Nie pamięta żadnego fetowania, przyjęcia, pamięta, że byli razem. – Ten kraj potrzebuje królowej, potrzebuje kogoś, komu jesteśmy winni szacunek. Może młodsze pokolenie tego nie rozumie, ale my tak – mówi Eileen.

Młodsza od Eileen pewnie o dwa pokolenia Claire, mama dwójki dzieci: – Wolę mieć królową niż prezydenta takiego jak premier Tony Blair. Myślę, że politycy, którzy w naszym kraju mogliby kandydować na prezydentów, byliby podejrzani, niepewni. Królowa jest trochę lepsza. Tak, wolę ją niż polityków, którzy mają się za supermanów.

Dwudziestoletni Liam, z zawodu opiekun dzieci w przedszkolu, ma bardziej praktyczne podejście: – Królowa zapewnia duży ruch turystyczny w kraju, generuje pieniądze, pomaga tworzyć życie społeczne. Naprawdę dobrze, że ją wciąż mamy.

Jedenstoletni Taylor jest lakoniczny: – Królowa jest bardzo miłą panią. Dużo zrobiła dla Anglii – mówi i wraca do gry w piłkę.

No i przyjęcia uliczne, czyli street parties – nie można o nich zapomnieć! W całym kraju odbyło się ich prawie 10 tysięcy. Polega to na zamknięciu ulicy dla ruchu kołowego, wyniesieniu stołów i krzeseł z domów, przystrojeniu i nakryciu oraz zastawieniu ich tym, czym każda stojąca przy ulicy chata bogata. Do najpopularniejszych potraw należy przy takich okazjach kurczak koronacyjny (coronation chicken), czyli znana od czasu koronacji królowej sałatka z kawałków gotowanego kurczaka w majonezowym sosie przyprawionym curry.

A co się działo w Londynie, przy hotelu Ritz i siedzibie eleganckiego domu towarowego Fortnum and Mason, który jest dostawcą wielu produktów dla rodziny królewskiej? Na tamtejszym ulicznym przyjęciu dla 500 osób pojawili się książę Walii Karol i jego żona Camilla – księżna Kornwalii (w beżowym trenczu Burberry), która przyniosła ze sobą pudełko z tortem zdobnym w kolory narodowe i żartowała, że „całą noc nie spała, tylko go piekła”. Co więcej, próbując jedzenia, ani na chwilę nie zdjęła z rąk kremowych rękawiczek.

Królowa kosztuje

Świętowanie świętowaniem, zejdźmy jednak na chwilę na ziemię: kto za to wszystko płacił? Jak podał kanał telewizyjny Channel 4, budżet w wysokości 10 i pół miliona funtów zebrała od sponsorów biznesowych i indywidualnych donatorów specjalnie powołana w tym celu fundacja. Podczas koncertu pod pałacem Buckingham artyści występowali za darmo, a koszty techniczne poniosła BBC, finansowana wprawdzie z budżetu centralnego, ale zarobiła ona dużo na sprzedaży praw do transmisji do ponad 140 krajów. Brytyjski podatnik zapłacił za fetę pośrednio. Władze Londynu przeznaczyły 2 miliony funtów na wydatki takie, jak telebimy czy zamknięcie dróg. Dwór królewski otrzymał natomiast milion funtów na koszty administracyjne i korespondencję. Jeszcze trzeba doliczyć dyżury sześciu tysięcy policjantów czy 21 łodzi policyjnych patrolujących rzekę. A gdzie koszty amunicji wystrzelonej w niebo na wiwat, jubileuszowych lotów asów z RAF-u, parad wojskowych? Jednak, jak się szacuje, najwięcej Brytyjczycy zapłacą za słodkie nieróbstwo. Dwa wolne z okazji jubileuszu królowej czerwcowe dni będą ich kosztowały około miliarda funtów.

Na jubileuszu zarobiły sklepy sprzedające gadżety. Czterdziestoprocentowym wzrostem sprzedaży jubleuszowych artykułów w świąteczny długi weekend cieszył się wspomniany dom towarowy Fortnum and Mason, który sprzedał m.in. trzy tysiące kieliszków szampana i dwa tysiące hamburgerów. Sieć supermarketów Sainsbury’s chwali się niespełna półtoraprocentowym wzrostem sprzedaży.

Są tacy, którzy nie tylko w czasie jubileuszu, ale i na co dzień skrupulatnie liczą, ile monarchia kosztuje kraj – i oczywiście pytają, dlaczego tak drogo. To antymonarchiści, zwolennicy republiki. Nie jest łatwo zbilansować koszty i dochody dworu. Królowa dostaje z budżetu państwa co roku nieco ponad 30 milionów funtów. Ale oddaje do niego około 200 milionów dochodów ze swoich nieruchomości oraz dobrowolnie płaci podatek od prywatnych dochodów. Niby czysty zysk dla podatnika, ale republikanie zaraz podnoszą argumenty o kosztach ukrytych. Nikt nie zdradzi na przykład ze względów bezpieczeństwa, ile kosztuje ochrona rodziny królewskiej. A jakie koszty ponoszą lokalne władze, które goszczą monarchinię i jej bliskich? Trudno to policzyć. Zresztą zwolennikom republiki wcale nie są potrzebne supermocne argumenty finansowe. Wystarczy taki, który w „The Independent” przytoczyła Charlotte Rachael Proudman. „Według mnie, udział w obchodach Diamentowego Jubileuszu to nie tylko celebracja 60 lat panowania królowej Elżbiety, ale to celebracja czegoś o wiele bardziej ponurego – dla mnie jest to świętowanie wrośniętej w nasz kraj nierówności i segregacji klasowej”. I jeszcze: „Monarchia reprezentuje to, co najgorsze w Wielkiej Brytanii: społeczeństwo klasowe rządzone przez elitę, która nie ma kontaktu z resztą społeczeństwa”. A przedstawicielom tej elity, według komentatorki, płaci się niebotyczne sumy za pracę, o którą nawet się nie starali i z której nigdy nie zostaną wyrzuceni. Proudman proponuje zatem wybory, w których naród zdecyduje, czy chce królowej, czy woli wybieralną głowę państwa.

Królowa w naszym domu

Jednak zwolennicy republiki to w Wielkiej Brytanii mniejszość. Oddajmy więc znów głos cytowanemu już publicyście Nigelowi Farndale’owi, bo napisał o sprawach o wiele ważniejszych niż uciecha picia alkoholu z kubeczków w barwach narodowych: „Oczywiście Windsorowie nie są zwyczajną rodziną mieszkającą w zwyczajnym domu, ale choroba księcia Filipa przypomniała nam, że nie jesteśmy poddanymi pozłacanych ikon, tylko ludzi z krwi i kości. (…) A geniusz monarchii polega na tym, że pozwala narodowi jednoczyć się wokół jednej rodziny, która reprezentuje wszystkie rodziny. Królowa jest każdą żoną, każdą matką i każdą babcią”. Farndale przywołał jeszcze wiele mówiący obraz z koncertu pod pałacem Buckingham. Grupa Madness, stojąc na dachu królewskiej siedziby, wykonała znany na całym świecie przebój „Our house”. W tym czasie na fasadzie gmachu trwały imponujące projekcje, które pałac królewski zamieniały w rząd zwyczajnych angielskich szeregowców z czerwonej cegły, przed którymi przejeżdżał czerwony piętrus bądź czarna staroświecka taksówka. Był to pokaz ciepłego, niewymuszonego patriotyzmu, zaprawionej humorem dumy z brytyjskości i z monarchii.

Kult jednostki jest z natury niebezpieczny, bałwochwalczy, a często po prostu śmieszny. U Brytyjczyków nie przybiera raczej rozmiarów idolatrii, ale warto się zastanowić, do czego jest im i nie tylko im potrzebny. Poza względami politycznymi, psychologicznymi czy praktycznymi kult jednostki jest przejawem głębokiego ludzkiego pragnienia: znać żywego człowieka, który będąc jednym z nas, reprezentuje jednocześnie doskonałość, boskość. Myślę, że – z zachowaniem odpowiednich proporcji – uwielbienie dla królowej Elżbiety II w 60. roku jej panowania jest dowodem na to, że ludzie tęsknią za Bogiem wcielonym w Człowieka.

Dane liczbowe dotyczące obchodów za „The Guardian”. Szczegóły ubiorów za „Daily Telegraph”.

Diamentowa królowa
Jolanta Brózda-Wiśniewska

urodzona w 1974 r. – dziennikarka, publicystka, krytyk muzyczny, absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W latach 2000-2008 dziennikarka działu kultury "Gazety Wyborczej" w Poznaniu. Publikowała także w "Uważam Rze", "...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze