Deficyt dojrzałości
fot. eric weber / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 votes
Wyczyść

Brakuje nam przekonania, że posiadamy wszystkie zasoby, aby stawić czoło temu, co przyniesie rzeczywistość. Bez asekuracji nie chcemy podjąć ryzyka i zweryfikować tego, kim jesteśmy naprawdę.

Jeśli istnieje zbiór cech, które stanowią o różnicy między mężczyzną a chłopcem, to odpowiedzialność znajduje w nim swoje stałe miejsce. W rzeczywistości, w której wszystko można podważyć, a świat uniwersalnych wartości próbujemy zdefiniować na nowo, poczucie szeroko rozumianego obowiązku stanowi materiał deficytowy. To dobra i zła wiadomość jednocześnie.

Zła, bo niesie ze sobą przykre konsekwencje. Dobra, bo tam, gdzie możemy odnotować brak, szybko pojawia się silna potrzeba jego uzupełnienia. Właśnie w takim punkcie znajdujemy się dzisiaj. Potrzeba odpowiedzialności rozumianej zarówno w kategorii osobistych postaw, jak i standardu w przestrzeni publicznej wzrasta.

Kryzys wartości

Rozwój technologiczny, nowe modele komunikacji, powszechny i szybki dostęp do wiedzy. Brak granic i globalne przeplatanie kultur. Wszystkie te elementy tworzą cyklon cywilizacyjnych zmian. Obok szerokiej gamy korzyści tempo nowych odkryć niesie ze sobą niepożądane skutki uboczne. Paradoksalnie mnogość możliwości zamiast rozwijać, spłyca poziom naszego poznania. Rosnący dobrobyt sprawia, że szczęście łatwo utożsamić z komfortem i posiadaniem. Kryzys wartości, a co za tym idzie, kryzys dojrzałej, odpowiedzialnej męskości jest tego skutkiem.

Problem jest realny. Mężczyźni rezygnują z odpowiedzialności na rzecz wygody i złudnego poczucia przyjemności. Efekty bywają tragiczne, a rykoszetem złych decyzji najczęściej obrywają najbliżsi. Kiedy na świat przychodzi niepełnosprawne dziecko, blisko 80 procent mężczyzn decyduje się na rozwód i zostawia rodzinę bez wsparcia. Z roku na rok odnotowujemy postępujący rozpad instytucji małżeństwa. Kilka lat temu rząd powołał do życia specjalny fundusz alimentacyjny, bo znaczna część ojców nie poczuwała się do realizacji alimentacyjnego obowiązku. W sporze o aborcję niemal w ogóle nie poruszamy kwestii ojcostwa i odpowiedzialności mężczyzn. Oskarżanie kobiet przychodzi nam zdecydowanie łatwiej. Wielu z nas nie potrafi unieść konsekwencji własnych wyborów.

Duński egzystencjalista Søren Kierkegaard podzielił rozwój człowieka na trzy etapy: estetyczny, etyczny i finalnie, skoncentrowany na nieskończoności, etap religijny. Pierwsze stadium jest tym, co współczesność definiuje jako drogę do życiowego sukcesu: egoistycznym dążeniem do przyjemności i posiadania. Ucieczka od jakiejkolwiek formy dyskomfortu, niezależnie od okoliczności, jest trwałym elementem tej perspektywy. Tymczasem odpowiedzialność niemal zawsze łączy się z wyjściem poza siebie – mniej lub bardziej bolesną rezygnacją z własnej wygody.

Myśl tego dziewiętnastowiecznego filozofa nie jest tu przypadkowa. Jeśli myślenie Kierkegaarda o jednostce przełożyć na społeczeństwo i przestrzeń publiczną, to wydaje się, że ponownie znaleźliśmy się na początku drogi. Autor Bojaźni i drżenia wyraźnie podkreśla konsekwencje zatrzymania się w tym miejscu. Przestajemy współtworzyć rzeczywistość, a jedynie na nią reagujemy. W praktyce kierują nami nie tyle własne, ulotne pragnienia, ile okoliczności, w których możemy je zaspokoić. Tracimy wolność, a co za tym idzie, realne szczęście, do którego tak bardzo dążymy. W męskim świecie jesteśmy naocznymi świadkami tego procesu.

Z drugiej strony popularność zyskuje model bliskiego, zaangażowanego ojcostwa. Mężczyźni w coraz większym zakresie korzystają z urlopów tacierzyńskich i ojcowskich. Nie chcą ograniczać swojej obecności przy dzieciach do weekendowych spacerów i interwencji kryzysowych. Wychowanie dzieci przestajemy traktować w kategorii podziału obowiązków, ale chcemy brać za nie współodpowiedzialność w możliwie jak największym zakresie. W akcie odpowiedzialności za rodzinę rezygnujemy z własnych planów i projektów. W rezultacie odkrywamy, że ojcostwo tworzy nas na nowo.

Coraz głośniej słychać sprzeciw wobec umów śmieciowych, nadgodzin i okradania pracowników z czasu, który należy się bliskim. Nowe pokolenie mężczyzn, choć wykazuje brak zainteresowania polityką, chętnie wspiera organizacje pozarządowe i inicjatywy lokalne.

Te dobre wzorce i postawy przestają być zjawiskiem marginalnym, wciąż jednak stanowią mniejszość. Wielu mężczyzn nie jest przygotowanych na przekroczenie progu dorosłości, choć sami najczęściej twierdzą inaczej. Tkwią w nich wieczni chłopcy. W konfrontacji z trudnościami uciekają i przerzucają odpowiedzialność na okoliczności: przeszłość i własne dzieciństwo, sytuację społeczną i polityczną, na innych ludzi. Kiedy to nie przynosi efektu, wchodzą w rolę ofiary i zaczynają wieść życie przepełnione pretensjami i frustracją. Decydują się na funkcjonowanie pozbawione podstawowej formy odpowiedzialności – odpowiedzialności za siebie.

Odpowiedzialność osobista

Deficyt odpowiedzialności nie wynika najczęściej ze złej woli, świadomie wybranej filozofii życia czy odrzucenia wartości na rzecz szeroko rozumianego hedonizmu. Jego źródło tkwi raczej w braku wzorca. Na pewnym etapie naszego rozwoju brakuje nam kogoś (najczęściej świadomego i odpowiedzialnego ojca), kto mógłby potwierdzić naszą zdolność do przejęcia odpowiedzialności za własne życie.

Dorastanie jest procesem, w którym zupełna zależność od innych stopniowo ewoluuje do pełnej autonomii. Często w trakcie naszego dojrzewania dzieją się rzeczy trudne, takie, które skutecznie zakłócają ten proces: przemoc, rozwód, różnego rodzaju dysfunkcje, czy też pojawia się niezwykle poważny, a coraz powszechniejszy problem rodziców aktywnych zawodowo tak bardzo, że aż nieobecnych.

Dodatkowo, w wymiarze społecznym, zredukowaliśmy proces wychowania. Nauczyciele, trenerzy sportowi, bliscy krewni, nawet księża przestali uczestniczyć w procesie kształtowania osobowości, a stali się jedynie nośnikami kompetencji i umiejętności praktycznych.

Nawet przy najlepszej woli zaangażowanych opiekunów trudno o relację pozbawioną potknięć i błędów. Te wpisane są w dorastanie każdego z nas.

W rezultacie większość mężczyzn wchodzi w dorosłość z mniejszym lub większym deficytem dojrzałości. Brakuje nam przekonania, że posiadamy wszystkie zasoby, aby stawić czoło temu, co przyniesie rzeczywistość. Bez asekuracji nie chcemy podjąć ryzyka i zweryfikować tego, kim jesteśmy naprawdę. Boimy się odpowiedzialności, bo w głębi duszy nie wierzymy, że potrafimy sprostać długoterminowym, życiowym zobowiązaniom. Nasiąknięci kulturą egoizmu uciekamy w to, co łatwe i przyjemne.

To etap, w którym bez wzięcia odpowiedzialności za własne życie, niezależnie od źródła wewnętrznych problemów, nie jesteśmy w stanie rozwijać się dalej. Często to kamień milowy, którego wielu mężczyzn nie potrafi lub nie chce przekroczyć.

Osobistą i niezwykle cenną lekcją, której doświadczyłem w tym zakresie, było poruszające świadectwo jednego z moich bliskich przyjaciół. Ojciec Michała cierpiał na chorobę alkoholową, która przybrała najokrutniejszą formę domowej przemocy. Syndrom DDA, brak kompetencji społecznych, nieustannie towarzyszące poczucie wstydu, potrzeba kontroli wszystkich i wszystkiego. Przeszłość nie pozwalała mojemu znajomemu na nawiązanie wartościowej relacji. Brak wiary w siebie ograniczał rozwój zawodowy. Każde kolejne niepowodzenie nakręcało spiralę depresji.

Mając blisko trzydzieści lat, Michał uciekał od każdego rodzaju aktywności, która mogłaby naruszyć jego poszarpane poczucie własnej wartości.

W pewnym momencie uznał jednak, że choć nie jest odpowiedzialny za okres swojego dorastania, to ponosi osobistą i pełną odpowiedzialność za to, co z tym bagażem zrobi dzisiaj. Ta decyzja pozwoliła podjąć bardzo konkretne i wymierne działania: zmianę miejsca zamieszkania, cykl terapii, w konsekwencji znalezienie satysfakcjonującej pracy i założenie szczęśliwej, dobrze funkcjonującej rodziny.

Michał na rzecz realnej zmiany swojej sytuacji porzucił strategię oskarżania innych. Choć jego przykład może wydawać się skrajny, obrazuje schemat, który dotyczy każdego z nas.

Ten rodzaju odpowiedzialności musi być poprzedzony świadomością i akceptacją tego, kim jesteśmy, łącznie z naszymi wewnętrznymi brakami.Nie sposób zdobyć się na taki krok bez elementarnej uczciwości wobec samego siebie. W tej perspektywie ewangeliczne „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32) nabiera bardzo osobistego znaczenia.

Odpowiedzialność w relacjach

Związki osobiste stanowią kolejną przestrzeń, w której odpowiedzialność powinna się manifestować w szczególny sposób. Im głębsza i bardziej intymna jest relacja, którą tworzymy, tym większą odpowiedzialność ponosimy za emocje i uczucia wzbudzane w drugim człowieku.

Mężczyzna, który nie potrafi zdobyć się na odpowiedzialność wobec samego siebie, nie będzie w stanie współtworzyć trwałego, opartego na zaufaniu i partnerstwie związku. W takich sytuacjach oczekiwania wobec drugiej strony przyjmują najczęściej jedną z dwóch form: albo nie potrafimy wejść w rolę męża, ciągle chcąc być synami swoich matek, albo oczekujemy, że żony – poprzez bezgraniczną akceptację – będą remedium na nasze braki.

Z ostatnim schematem mamy do czynienia wówczas, kiedy mężczyźnie towarzyszy wewnętrzne, ciche przekonanie o byciu nie dość dobrym. Brak zgody na uczciwość wobec tego stanu sprawia, że zaczynamy udawać. Poczucie bycia niewystarczającym ubieramy w płaszcz sukcesów zawodowych, osiągnięć naukowych, stanu konta. Czasem deficyt ten przykrywamy aktywnością społeczną. Uciekając od prawdy o sobie, chcemy za wszelką cenę udowodnić, że nasza rzeczywistość ma się dobrze. Nie bez znaczenia pozostaje wpływ kultury, która wtłacza w nas przekonanie, że określa nas przede wszystkim to, co zewnętrzne.

W związku, w którym otwieramy przed drugą osobą siebie, maski nie zdają egzaminu. Wcześniej czy później dochodzi do rozczarowania, bo trudno przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, kreować się na kogoś, kim w rzeczywistości nie jesteśmy. W sytuacjach granicznych nie jest to w ogóle możliwe.

Kiedy więc musimy się obnażyć i pokazać swoje rany, podejmujemy decyzję o ucieczce. Przestajemy rozmawiać ze swoimi żonami, decydujemy się na hektogodziny spędzane w biurze tylko po to, aby nie konfrontować się z realiami kuchennego stolika. Czas wolny spędzamy przed telewizorem, w internecie, często z kolegami, którzy podobnie jak my, uciekają od tej najważniejszej relacji. Bywa i tak, że mężczyźni wchodzą w nowe, toksyczne związki z innymi kobietami, gdzie brak bliskości i głębi pozwala na tworzenie kolejnych iluzji doskonałości.

To skrajny egoizm. Pod sztandarem miłości, która zawsze jest służbą, wykorzystujemy drugiego człowieka w celu zaspokojenia własnego deficytu uznania i akceptacji. Tu nie ma miejsca na odpowiedzialność, bo krzywym fundamentem związku jest jej brak.

Niezwykle ważna jest odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę stanowi cel i istotę małżeństwa. Z całą pewnością nie są nimi wygoda i komfort życia, bo te o wiele łatwiej uzyskać samotnie. Chrześcijaństwo udziela niezwykle precyzyjnej odpowiedzi. Moje osobiste doświadczenie, jak i doświadczenia wielu moich przyjaciół, potwierdzają to, czego Kościół naucza od dawna. Otóż jednym z celów małżeństwa, obok wyjścia poza siebie i wydania na świat potomstwa, jest wzajemne uświęcanie się małżonków, wspólne dążenie do zbawienia. W tej perspektywie odpowiedzialność za małżeńską relację nabiera zupełnie nowego znaczenia.

Choć język katechizmu może wydawać się archaiczny, dzisiaj niezrozumiały, to mamy do czynienia z niezwykle praktycznym modelem życia. Trudności i wyzwania wpisane są w każdą małżeńską relację. Kiedy jednak przestajemy uciekać i decydujemy się na odpowiedzialne, mądre trwanie ze sobą, to szybko się okazuje, że to, co jeszcze chwilę temu stanowiło problem, dzisiaj jest punktem zwrotnym naszego osobistego rozwoju. Przekraczamy siebie, dojrzewamy i wznosimy się na nowy poziom funkcjonowania. Stajemy się innymi ludźmi. Mimo skromnego, zaledwie pięcioletniego małżeńskiego stażu, jestem przekonany, że to moja żona wydobywa ze mnie wszystko, co najlepsze.

Odpowiedzialność za nowe życie

Bycie rodzicem rezonuje w każdym obszarze funkcjonowania. Tu nie ma przestrzeni na przerwę, rezygnację albo ucieczkę. W przeciwieństwie do odpowiedzialności wobec dorosłych, w przypadku bycia tatą tworzymy więź z zupełnie bezbronnym, w pełni zależnym od nas nowym człowiekiem. To ważne, bo etos troski o tych, którzy nie potrafią samodzielnie o siebie zadbać, wpisuje się w męską tożsamość jak żaden inny.

W tym wymiarze pojęcie odpowiedzialności realizowane jest na dwóch, następujących po sobie etapach. Pierwszy polega na przyjęciu nowego życia, drugi na zapewnieniu nowemu człowiekowi niezbędnych warunków do rozwoju.

Często ludzie, którzy obiektywnie spełniają wszelkie warunki, aby przyjąć nowe życie, decyzję o posiadaniu potomstwa odkładają w czasie. Bywa, że w ogóle rezygnują z tego wielkiego przywileju. Decyzje tego rodzaju tłumaczone są na różne sposoby i choć w wielu przypadkach tłumaczenia te są uczciwie, najczęściej są formą zakamuflowanego egoizmu.

Nowy człowiek, który domaga się absolutnej, bezwarunkowej i oddanej miłości, stoi na przeszkodzie naszych małych planów i projektów. Nie potrafimy zrezygnować z części siebie. Sytuacja szczególnie dramatyczna ma miejsce wtedy, gdy na świat przychodzi dziecko nieplanowane i niechciane.

Dzieci od pierwszych dni życia internalizują miłość rodziców i zaczynają postrzegać siebie jako te, które na miłość zasługują. Jeśli nie potrafimy przyjąć na siebie tej odpowiedzialności i wysyłamy dziecku – niezależnie od jego wieku i etapu rozwoju – komunikat, że nie zasługuje na naszą miłość, rysujemy na jego osobowości trwały, obciążający ślad. Podcinamy skrzydła.

Dziecko jednak nie tylko potrzebuje bezwarunkowej miłości, ale oddaje ją w nadmiarze, którego nie można opisać. Odkąd sam jestem tatą, towarzyszy mi głębokie przekonanie, że tworząc rodzinę, Bóg zdecydował się na niewyobrażalny rozmach.

W momencie przekroczenia bariery własnego egoizmu i jasnej, wiążącej deklaracji, że bierzemy odpowiedzialność za własne życie, i w zakresie możliwym do realizacji, za życie naszych bliskich, zaczynamy doświadczać życia w sposób zupełnie inny niż dotychczas. To nie zawsze jest łatwe, ale daje poczucie szczęścia i spełnienia, którego nie można zastąpić żadną inną aktywnością.

Odpowiedzialność a współpraca

Na początku XX wieku na Uniwersytecie Stanforda przeprowadzono eksperyment na próbie 1500 ludzi, których losy śledzono od narodzin do śmierci. Badano, co decyduje o długości życia i subiektywnym poczuciu spełnienia. Okazuje się, że nie posiadanie, nie uznanie i wpływy, nawet nie unikanie sytuacji trudnych sprawia, że żyjemy dłużej i lepiej. O jakości życia stanowi rozwaga, ciężka praca i troska o innych. Wszystkie te elementy łączy wychodzenie poza własny komfort i egoizm.

Jeśli wrócić do myśli Kierkegaarda, to zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli zatrzymanie się na pierwszym, estetycznym etapie rozwoju nas unieszczęśliwia, bo skupieni na sobie tracimy to, co naprawdę ważne, to pójście o krok dalej, w stronę myślenia według wartości, sprawia, że jako ludzie zaczynamy realizować się naprawdę.

Wyraźnie widać, jak trzy obszary odpowiedzialności: za siebie, za relację małżeńską, w końcu za potomstwo, tworzą ze sobą łańcuch trwałych powiązań. Cnota odpowiedzialności, choć pozornie odrzucona przez współczesność, jest niezbywalnym elementem naszej codzienności. Bez bycia odpowiedzialnym nie sposób być wolnym, a bez wolności trudno o bycie szczęśliwym.

Deficyt dojrzałości
Konrad Kruczkowski

urodzony w 1986 r. – związany z branżą reklamową, bloger HaloZiemia, laureat nagrody Blog Roku 2013.Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze