Ewangelia według św. Jana
Dopóki chrześcijanin jest człowiekiem stowarzyszenia, Kościoła jako instytucji, dopóty trudno mu się będzie zbawić. Jeśli natomiast Chrystusa traktuje się jak kogoś bliskiego, z kim się jest w relacji, to życie ma sens.
Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Ojciec w habicie? To już coraz rzadszy widok.
Leon Knabit OSB: Jak trzeba, to też zdejmuję. Ale rzadko.
Kiedyś było prawie nie do pomyślenia, żeby zakonnik wyszedł poza klasztor bez habitu.
Też mi brakuje tej widocznej obecności zakonników na ulicy. Jest to, niestety, pewien element zeświecczenia przestrzeni. Bo gdybyśmy wszyscy wkładali habit, idąc do sklepu, do urzędu lub wybierając się w podróż pociągiem, wówczas ludzie by mówili: Kurza melodia, nie wyginęło to plemię.
Myśli ojciec, że brak habitu to przejaw kryzysu zakonności?
Na pewno jeden z jego elementów. Z drugiej strony najważniejsza jest motywacja wewnętrzna. Jeśli ktoś uważa, że habit ogranicza jego kontakt z ludźmi i że bez habitu jest lepszym świadkiem Chrystusa, to niech go nie zakłada.
Papież Franciszek ogłasza Rok Życia Konsekrowanego. Należy się w tym doszukiwać jakichś podtekstów? Źle się dzieje w zakonach?
Wszędzie dzieje się dobrze i źle. Nie zamykam oczu na postępującą laicyzację, mam świadomość tego, jak bardzo Kościół jest atakowany i krytykowany – inteligentnie i sprytnie. Przecież dziś nikt nikomu nie zabrania chodzić do kościoła. Ale za to każdego dnia słyszymy lub czytamy, że księża to hołota, pazerne łobuzy, złodzieje i pedofile. Lepiej więc trzymać się od nich z daleka. I wielu ludzi się na to nabiera. Najgorsze jest to, że przeciętny człowiek niewiele wie o życiu konsekrowanym i patrzy na zakonników jak na darmozjadów i pasibrzuchów.
No to co przeciętny człowiek powinien wiedzieć?
Przede wszystkim, że coś takiego istnieje. Że są ludzie, kobiety i mężczyźni, którzy z miłości do Pana Boga rezygnują z życia rodzinnego. To jest najlepszy dowód, że my naprawdę w Niego wierzymy. Ktoś napisał, że gdyby Boga nie było, to kameduli byliby największymi idiotami na świecie. To prawda, bo bez Boga życie zakonne i kontemplacyjne nie ma sensu. A ja wiem naprawdę: Credo quod redemptor meus vivit – wierzę, że mój Odkupiciel żyje i że w tym ciele ujrzę Boga. I właśnie taka wiara, potwierdzona świadectwem, robi wrażenie na ludziach szukających prawdy.
Ale ludzie pytają: Po co zakonnicy, po co zakonnice?
Jeśli ktoś nie wierzy w Pana Boga, to rzeczywiście może zadać takie pytanie. Bo bez wiary to jest dziwne. Ale wiara zmienia perspektywę. Zakonnica i zakonnik stają się wówczas znakiem, że jest Pan Bóg, w którego oni wierzą i w ten sposób oddają mu cześć. Są po to, by się modlić, by mówić innym, że On jest w ich życiu najważniejszy.
Myśli ojciec, że życie konsekrowane to nadal jest jakaś propozycja dla świata, że młodzi ludzie są w stanie zobaczyć jego sens? W końcu świat się bardzo zmienił…
Gdyby nie miało ono sensu, nie byłoby setek tysięcy ludzi, którzy żyjąc w zakonie, oddali swoje życie Panu Bogu.
Ale jednak liczba powołań spada, czy tego chcemy, czy nie.
No, nie do końca. W Polsce na przykład rośnie. Przecież w ostatnim roku do zakonów zgłosiło się więcej kandydatów niż do seminariów diecezjalnych.
W Polsce tak, ale jeśli się pojedzie do Hiszpanii czy Francji, to bieda.
No to trzeba pojechać do Wietnamu i Korei Południowej. Przecież Francja i Hiszpania to nie jest cały świat. Europa kompletnie zgłupiała, zapiera się swoich korzeni chrześcijańskich. Bo korzenie Europy są chrześcijańskie, to zjawisko historyczne, nie ideologia.
Argument o chrześcijańskich korzeniach nie przekona nastolatków, by zostawili atrakcyjne życie, które stoi przed nimi otworem, i zamknęli się w klauzurze. Co więc robić?
Być z nimi. Dawać świadectwo. Tak robią salezjanie, franciszkanie, palotyni, kapucyni. No i dominikanie. Na Woodstocku są księża diecezjalni, są zakonnicy, chodzą w sutannach i w habitach, siedzą z ludźmi na trawie, spowiadają i rozmawiają. Było nawet kilku biskupów. Mój współbrat ojciec Piotr Rostworowski mówił: Siedzimy za klauzurą, umartwiamy się, modlimy, biczujemy, aż kurz idzie. A tam na dole rozpustnicy, pijacy, rozwodnicy i szara masa. Bracia, uważajmy, byśmy oddzielając się od szarej masy, nie oddzielili się od miłosierdzia Bożego. Bardzo mi te słowa zapadły w pamięć. To jest zgodne z tym, co pisał święty Augustyn: Dla was jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem. Siedzimy na tej samej podłodze. I grzeszymy tak samo. Jest nieuczciwość zakonna, nieczystość zakonna, pycha zakonna… Jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, których Pan Bóg wybrał, powołał. Wśród apostołów był Judasz. Czyli jedna dwunasta apostołów, mając Jezusa przy boku, z cudami i z miłością, nie wytrzymała. Tak samo i tutaj. Nie jesteśmy ideałami.
Ale skoro jest mniej powołań, to znaczy, że młodzież postrzega to jako coś mniej atrakcyjnego niż pójście na studia, wyjechanie za granicę, założenie rodziny.
Dzisiaj pójście na studia też przestaje być atrakcyjne. Ktoś ma trzy magisteria i przerzuca towar w magazynie, co mógłby spokojnie robić po podstawówce. To ciekawe, że pewne atrakcje świata, robione same dla siebie, generują pustkę. Jeśli ktoś po magisterium robi doktorat albo znajduje pracę, która odpowiada jego zainteresowaniom, to doskonale. Ale jaka część dzisiejszych absolwentów jest zadowolona po zakończeniu studiów? Częściej mówią: I co ja z tego będę miał? No i dają dyla za granicę.
A nie ma ojciec obaw, że z powodu braku powołań zakony przestaną istnieć?
Na pewno nie przestaną. Może będzie ich mniej, może będą nieco inaczej funkcjonowały, ale Duch Święty nie przestał działać.
Święty Paweł pisał: „Zdarzają się między wami grzechy, których i u pogan nie ma”. Od początku w Kościele były kłopoty. Każda rzeka ma w sobie i głębie, i mielizny. Jak jedna noga jest dłuższa, a druga krótsza, to zawsze się kuśtyka. Najważniejsze to być na dobrej drodze. Lepiej kuśtykać na dobrej drodze, niż pędzić na drodze, która na końcu ma czerwoną krechę.
A może problemem w powołaniach jest to, że ludzie bardzo sobie dzisiaj cenią wolność i samodzielne decydowanie o sobie. W zakonie jest element posłuszeństwa, ktoś decyduje o życiu drugiego człowieka.
No i co? A mąż i żona nie muszą być sobie posłuszni? No przecież nie jest tak, że każdy z małżonków robi to, co chce. Cnota polega na tym, żeby umieli się sobie wzajemnie podporządkować. I to z miłości do siebie.
Do zakonu idzie się dobrowolnie, ze świadomością, że idzie się tam z miłości do Chrystusa, żeby Jemu być posłusznym.
Ale to posłuszeństwo jest czasami trudne.
Oczywiście, że jest trudne. Piotr też zapewniał Jezusa: „Życie moje oddam za Ciebie”. A potem, gdy przyszło co do czego, strach go obleciał i powiedział : Oj, przepraszam, nie znam Go.
Bez zrozumienia osobistego kontaktu z Jezusem nie zrozumie się życia zakonnego i nie zrozumie się życia chrześcijańskiego. Dopóki chrześcijanin jest człowiekiem stowarzyszenia, Kościoła jako instytucji, dopóty trudno mu się będzie zbawić. Jeśli natomiast Chrystusa traktuje się jak kogoś bliskiego, z kim się jest w relacji, to życie ma sens i łatwiej znosi się trudności.
Jest ojciec od tylu lat w zakonie. Jak to życie zakonne wyglądało kiedyś, a jak wygląda dziś?
Sama jego istota pozostała niezmieniona. Pewne zewnętrzne formy umniejszono i często, niestety, w ich miejsce, nie dano nic równoważnego.
Kiedyś się biczowaliście.
O wiele łatwiej było przejechać sobie sznurem z węzełkami po plecach, niż wykonać polecenie przełożonego, który mówi: To ty, bracie, zrobisz teraz to i to. Biczowanie nie było więc wcale takie najgorsze.
A co z opuszczaniem klasztoru. Bo ojciec dużo podróżuje. Kiedyś to chyba nie wchodziło w grę…?
Nie wchodziło, bo byłem proboszczem, mistrzem nowicjatu, dyrygentem chóru lub pierwszym kantorem, oprowadzającym wycieczki, dyżurującym na furcie, więc musiałem siedzieć na miejscu, a nie włóczyć się po świecie. Każdy wyjazd był połączony z rozmaitymi zastępstwami. A teraz nie mam obowiązków administracyjnych. Mogę fruwać.
Starsi ojcowie w naszym klasztorze mówią, że życie w zakonie stało się bardziej liberalne.
To prawda. Kiedyś na przykład na każde wyjście za klauzurę była potrzebna zgoda przełożonego. Teraz wiele rzeczy można robić już bez pozwolenia przeora. No i co? Też były odejścia, też były dzieci zakonników. Lubimy trochę to porównywać i mówić, że kiedyś to było lepiej, bo surowiej, a teraz to źle, bo zbyt liberalnie. Nie w tym rzecz. Jeżeli uznano, że pewne formy zewnętrzne, regulaminy i zasady bardziej przypominają wkładanie obręczy na zakonnika i nie są skuteczne, to dobrze, że z nich zrezygnowano. Chodzi o ducha, o to, czy wewnętrzny duch jest mocny. Kiedyś ktoś przyszedł do zakonnic klauzurowych i mówi: Śluby i krata. Jeśli śluby, to po co krata? Jeśli krata, to po co śluby, skoro są zamknięte? Okazuje się, że nie w tym jest pies pogrzebany. Istota leży w absolutnej miłości do Chrystusa.
A jak ojca wyobrażenia o życiu zakonnym, tamte sprzed 60 lat, mają się do rzeczywistości? Bardzo ojciec zbłądził w tych wyobrażeniach?
Zakon tworzą ludzie i reguła. Nasze reguły są bardzo stare i niektórych rzeczy nie da się już zewnętrznie wypełnić. Gościom przychodzącym trzeba umyć nogi. Jak przyjedzie 300-osobowa wycieczka, to jak to zrobić – hydrantem? Wiadomo, że są przepisy, których się nie wypełnia, ale duch jest zachowany. Albo pewne formy. Jak dawniej żyjemy wspólnie, modlimy się wspólnie. Ludzie przychodzą, przyglądają się. Niektórzy w końcu myślą: Ja też tak chcę. No i tak trwamy kilkaset lat. Może jest nas mniej niż kiedyś, to prawda. Ale nie o ilość przecież chodzi.
Mówi ojciec o tym wszystkim bardzo prosto, jakby życie zakonne było łatwe. A przecież zakon to bardzo konkretna rezygnacja, która jest trudna.
To zależy. Jeśli się kocha, to nic nie jest trudne. A jeśli jest trudne, to z radością trzeba to podjąć. Bez miłości, wiem to z doświadczenia, nie zrozumie się życia chrześcijańskiego, nie zrozumie się życia zakonnego lub małżeńskiego. Trzeba sobie powiedzieć: Panie Jezu, ja Ci się zawierzam i rób ze mną, co chcesz. Bierz całą moją wolę, moją wolność, dla Ciebie warto się wszystkiego wyzbyć.
Łatwo ojcu mówić, bo przeżył ojciec w zakonie już tyle lat. Ale dla kogoś, kto jest tam rok albo dwa, nie wszystko jest takie proste.
Dla mnie też nie wszystko było proste, choć zakochałem się w Tyńcu od pierwszego wejrzenia. Ale trudności i pokusy przychodzą na każdego człowieka. Bez nich nie ma świętości.
Byłem w drugiej klasie liceum, gdy zapytałem pewnego zakonnika, wtedy jeszcze kleryka, czy uważa, że ja mam powołanie. A on bez zastanowienia powiedział: Tak, masz powołanie, Pan Bóg ciebie chce. Dlaczego ty się wymigujesz, uciekasz od tego?
To bardzo odważnie ktoś powiedział.
To było 3 marca 1947 między 16 a 16.15. Takie szczegóły się pamięta. Ten zakonnik umarł w zeszłym roku. Byłem u niego dwa lata temu i mówię do niego: Popatrz, dobrze trafiłeś. Trzymam się wspaniale.
Pewna zakonnica napisała kiedyś w naszym miesięczniku: „Duchowe macierzyństwo. Słyszałam o nim, wstępując do zgromadzenia”. W pewnej chwili przestało jej to wystarczać. Chciała być matką. Chciała macierzyństwa fizycznego, a nie duchowego.
Kobietom, moim zdaniem, jest trudniej. Mężczyzna łatwiej się realizuje bez ojcostwa fizycznego niż kobieta bez macierzyństwa. Ale jeśli Pan Bóg woła, to trzeba złożyć ofiarę.
My, zakonnicy, powiemy coś z ambony, wystąpimy w telewizji albo w radiu, ludzie nas pochwalą. A siostry? Na przykład nasze mniszki dominikańskie na krakowskim Gródku? Żyją w cieniu, są nie na drugim, ale na dziesiątym planie.
Mniszki z Gródka prowadzą życie kontemplacyjne. Tak wybrały. A kontemplacja to miłość do Pana Boga, bez żadnego „ale”. Przełożony filipinów powiedział kiedyś: U nas nie ma ślubów, dlatego że Filip Nereusz, arcyświątobliwy człowiek, założyciel zgromadzenia zakonnego stwierdził: Śluby są niepotrzebne, jest Duch Święty. Bo jeśli Duch Święty kieruje kogoś do zakonu, to jego powołanie jest odpowiedzią na wołanie Ducha Świętego. A jeśli Duch Święty cię opuści, to wtedy masz przepisy, regulamin, posłuszeństwo i się tego trzymaj jak pijany płotu.
A nie myśli ojciec, że zmiany, które się dokonały w męskich zakonach, przydałyby się też zakonom żeńskim, żeby – mówiąc wprost – wpuścić tam więcej życia?
Znam różne zakony kontemplacyjne i śmiało mogę powiedzieć, że tam jest życie! Siostry są w zakonie nie tylko dla własnego uświęcenia. One są płucami w mistycznym ciele Chrystusa. Jeśli musimy przeszczepić skórę na oparzenie, to nie bierzemy tkanki płucnej, ona zostaje w organizmie, podobnie jak serce, nerki, jelita. Fundament jest w środku, nie wyciągamy fundamentu, bo się wszystko zawali. Jeśli wierzymy w Boga, to musi być modlitwa. Ktoś musi się modlić za tych, którzy się nie modlą. Czas zmarnowany na modlitwę nie jest czasem zmarnowanym. Naprawdę. Nie wierzysz? To się pomódl.
Teresa Wielka, karmelitanka, zrobiła wielką awanturę, gdy zobaczyła, że Karmel staje się towarzystwem wzajemnej adoracji przeplatanej odmawianymi, a czasem odklepywanymi modlitwami.
Zrobiła ją dopiero po 20 latach bycia w zakonie.
Ale zrobiła! Bo w końcu zobaczyła, co się dzieje.
Pismo Święte wyżej stawia dziewictwo nad życie małżeńskie.
Ale nie od strony etycznej, tylko od strony ontologicznej. Ja w zakonie, w kapłaństwie obejmuję Pana Boga bezpośrednio, a w małżeństwie biorę swoją żonę/męża i razem obejmujemy Pana Boga.
Tyle że świętymi zostawiali zakonnicy, mnisi, papieże. Małżonkowie bardzo rzadko.
Ale to nie znaczy, że ich nie ma. Prymas Stefan Wyszyński, który był bardzo klerykalny, domagał się beatyfikacji świeckich. Widział, że tak trzeba. Znam kilka osób w Tyńcu, zwykłych prostych ludzi, których bym beatyfikował. A zakonników? Na razie nawet siebie nie.
Jakie są pożytki życia zakonnego?
To jest pytanie, które rozkłada mnie na łopatki. Nie ma żadnych. To świadectwo tego, że Bóg jest, że sens bycia jest tylko w Bogu, przez oddanie się Mu na całego.
Kiedy nasz założyciel święty Benedykt budował w VI wieku klasztor na Monte Cassino, to jednocześnie nieustannie chodził i głosił słowo Boże okolicznym poganom, których w tym czasie było jeszcze naprawdę wielu. Wiedział, że nie można jedynie oddawać się modlitwie, siedzieć w klasztorze i być zadowolonym, że mi nie kapie na głowę, skoro dookoła są ludzie, którzy nie wiedzą, po co żyją. Wydaje mi się, że zakon to jest niezwykle ważne miejsce, bo ono uświadamia człowiekowi, że jeśli idzie drogą bez Boga, żyje, jakby Go nie było, to idzie błędną drogą. To jest naprawdę ostrzeżenie, czerwone światło dane światu. Ale nie na zasadzie bicia po głowie, tylko pokazywania, że można inaczej. Po to głównie jesteśmy. I mniej jest ważne, co robimy, niż to, że jesteśmy.
A uczniowie mówią: Panie, wszystko zostawiliśmy i co otrzymamy w zamian?
Ale Pan Bóg już oddaje. Już w tym życiu sto razy więcej się otrzymuje. Trzeba całe Pismo czytać, a nie wybiórczo. A reszta czeka na nas w życiu przyszłym.
A gdyby ojciec Leon urodził się jeszcze raz…
Moja droga jest dla mnie tak jasna, że poza grzechami nie widzę potrzeby, by cokolwiek zmieniać.
Nim zostałem benedyktynem, przez pięć lat byłem księdzem diecezjalnym. Aż przyjechałem do Tyńca i zrozumiałem, że mojej miejsce jest tutaj. Czekałem cierpliwie. Porozmawiałem z biskupem, ale biskup nie chciał mnie puścić. Spytał, dlaczego chcę iść do zakonu. Powiedziałem, że nie wiem, tak czuję, że Duch Święty każe mi tam wstąpić. Na co biskup: A ja uważam, że przez biskupa też Duch Święty przemawia. No i jego Duch Święty wygrał. Potem przyszło pismo, że zgadza się na moje wstąpienie do zakonu. I jestem mu za to bardzo wdzięczny.
Oceń