Dajmonion i anioły w Wenecji

Dajmonion i anioły w Wenecji

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Nigdzie chyba nie da się dokładniej zaobserwować szczytu i upadku malarstwa europejskiego, niż przebywając w Wenecji, a zwłaszcza odwiedzając znajdujące się w sąsiedztwie budynki Gallerie dell’Accademia oraz Collezione Peggy Guggenheim. Nie chodzi mi bynajmniej o walory estetyczne wystawianych tam dzieł, ale o ukryty w nich potencjał duchowy.

Swego czasu, będąc w moskiewskiej szkole ikon, długo rozmawiałem z prawosławnymi ikonopisami. Opowiadali mi, że każde dzieło artystyczne odzwierciedla duchowy stan jego twórcy. Ikony, których tworzenie przepojone jest modlitwą i które powstają w stanie łaski uświęcającej, niosą ze sobą ogromny ładunek duchowości otwierającej człowieka na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Na tej samej zasadzie dużą część współczesnego malarstwa określić można jako antyikony. Jeżeli człowiek się nie spowiada, jeżeli żyje permanentnie w grzechu – mówili mi prawosławni mnisi – to wówczas w swym malarstwie daje wyraz kłębiącym się w nim demonom.

Ten sekret twórczości artystycznej znał chyba Czesław Miłosz, gdy w swym wierszu Ars poetica? pisał: „słusznie się mówi, że dyktuje poezję dajmonion”, by w końcu wyrazić nadzieję, „że dobre, nie złe duchy mają w nas instrument”.

Duchowość jest sprawą tak nieuchwytną i zależną od indywidualnej formacji sumienia, że trudno w tej kwestii wydawać autorytatywne sądy. Przebywając jednak w weneckiej Akademii i oglądając obrazy Belliniego, Giorgionego, Tycjana, Tintoretta, Tiepola, Bassana czy Veronesego oraz kontemplując sceny biblijne bądź twarze Chrystusa, Maryi, aniołów i świętych, ogarniało mnie poczucie bezpieczeństwa, spokoju, przeświadczenia, że wszystko na świecie jest na swoim miejscu. Z niektórych obrazów biło piękno i delikatność, z innych siła i witalność, jeszcze inne emanowały ufnością, tak że trudno było oderwać od nich wzrok.

Zupełnie odmienne wrażenie miałem, zwiedzając kolekcję Peggy Guggenheim. Nie wiem, jak się w malarstwie nazywa odpowiednik grafomanii, ale – zwłaszcza po wyjściu z Akademii – wydało mi się nagle, że znalazłem się w strefie leżącej poza granicami sztuki. Właściwie tylko obrazy Marca Chagalla i Paula Klee wyglądały, jakby wyszły spod pędzla ludzi potrafiących malować. Wzrok mój prześlizgiwał się pobieżnie po płótnach, nigdzie nie znajdując dla siebie nic godnego uwagi, i ogarniała mnie przemożna nuda.

Odczucia moje nie miały jednak tylko charakteru estetycznego. Przebiegając oczyma po obrazach Picassa, Bacona, Pollocka czy Kandinsky’ego, czułem wręcz fizycznie atmosferę zagęszczającej się duchoty. Ezoteryczne symbole, które dostrzegałem na niektórych płótnach, utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że moskiewscy ikonopisi mieli rację. Demoniczna istota wyrzeźbiona przez Marino Mariniego i nazwana przewrotnie aniołem sprawiała wrażenie ponurego strażnika tego dziwnego siedliska.

Moja żona Angelika, która jest bardziej czułym ode mnie barometrem nastrojów duchowych, po obejrzeniu zaledwie kilku obrazów chciała uciekać z galerii. Mówiła, że czuła pustkę, niepokój i zmęczenie. Po kwadransie przebywania w kolekcji Peggy Guggenheim była bardziej znużona niż po kilku godzinach zwiedzania Akademii.

W biografii kardynała Jean–Marie Lustigera znalazłem jego wspomnienie o rosyjskim malarzu emigracyjnym Ossiassionie, który nie cierpiał twórczości Picassa. Zapytany przez Lustigera o źródło tej niechęci, wyjaśnił: „To diabeł. Ma olbrzymi talent, ale jego malarstwo jest złośliwe, się mści. Mieszka w nim zły duch. Jest genialny, ale złośliwy, jest zły”.

 W podobnym tonie wypowiadał się o twórczości Francisa Bacona Jerzy Nowosielski, który twierdził, że „jedynie posiadając substancjonalny byt, zło zdolne jest nasycić formę artystyczną. Taka niepokojąca rzeczywistość artystyczna zaistniała dopiero w naszych czasach, dawnej sztuce obce były tego rodzaju doświadczenia. Zło ucieleśniło się w sztuce dopiero w realizacjach Bacona. Wydaje mi się, że fakt, iż zaistniała taka możliwość, stanowi znamię czasów ostatecznych. Zło w sztuce Bacona jest tak nieskończenie groźne właśnie dlatego, że zdaje się posiadać byt substancjonalny. Obrazy Ukrzyżowań Bacona wydobywają z aktu ukrzyżowania aspekt infernalny niemający żadnego zakorzenienia w metafizycznym przezwyciężeniu zła. Ukazują coś, co można nazwać złem absolutnym. I to jest mistrzowsko zrealizowane. I dlatego jest tak groźne. To jest coś, co może napawać tylko lękiem”.

Mnie to, co widziałem w galerii Guggenheim, nie tyle napawało lękiem, ile raczej napełniało nudą. Ciekawość wróciła dopiero, kiedy w pizzerii nieopodal placu św. Marka spotkaliśmy się z ks. Robertem Skrzypczakiem, duszpasterzem akademickim, który na uniwersytecie weneckim robi specjalizację z personalizmu. To on naprowadził mnie na ślad tego, że to właśnie persona może być kluczem do odczytania malarstwa – o ile w centrum obrazów w Akademii niemal zawsze znajdowała się osoba, o tyle na większości płócien w kolekcji Guggenheim osoba była albo zdeformowana, albo poszatkowana, albo w ogóle znikała z pola widzenia. Zanik malarstwa figuratywnego byłby więc odzwierciedleniem postępującego odczłowieczenia.

Pływając z Angeliką po wyspach Wenecji, zastanawialiśmy się, jak bardzo duchowość człowieka odciska się w jego twórczości. Moja żona, która sama jest śpiewaczką, twierdzi, że słysząc pieśń religijną, jest w stanie bez problemu rozpoznać, czy śpiewa ją osoba wierząca czy niewierząca: – To się słyszy, czy ktoś się modli i wkłada w to duszę, czy jest świetnym, ale tylko wirtuozem.

Na wyspie San Michele zwiedziliśmy cmentarz, na którym pochowani są m.in. Sergiusz Diagilew, Igor Strawiński i Josif Brodski. Stojąc nad skromną mogiłą Strawińskiego, przypomniałem sobie, że kiedyś zapytano go, czy człowiek niewierzący może skomponować wybitne dzieło religijne. Strawiński odpowiedział, że jest to absolutnie niemożliwe. Dodał też, że do takiego dzieła konieczny jest nie tylko człowiek wierzący, ale wierzący we wszystkie dogmaty Kościoła powszechnego. I jak tu nie słuchać mistrzów?

Dajmonion i anioły w Wenecji
Grzegorz Górny

urodzony 30 marca 1969 r. – polski dziennikarz i publicysta, redaktor naczelny kwartalnika „Fronda”, publicysta i reportażysta, autor wielu artykułów. W latach 2003-2009 publikował felietony na łamach miesięcznika „W drodz...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze