Czy katolik może być sportowcem?

Czy katolik może być sportowcem?

Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Boży doping. Mówią gwiazdy sportu, Kraków 2000

Można by w przeddzień igrzysk w Sydney napisać efektowny esej o współczesnym sporcie jako namiastce religii (zawody to nabożeństwa, mistrzowie — nieśmiertelni święci, przewodniczący MKOl — papież itd.). Ekscentryczną tezę o antychrześcijańskim, pogańskim ubóstwieniu ciała w sporcie też zapewne udałoby się udowodnić. Jednak nawet po odrzuceniu takich dziwacznych twierdzeń, trudno oprzeć się wrażeniu, że stawianie pytania „Czy katolik może być sportowcem?” ma sens.

Człowiek wiary i bohater stadionów — trudno doprawdy uwierzyć w takie połączenie. I nie myślę tylko o aferach dopingowych, nagannych sposobach zapewniania sobie życzliwości sędziów i przechytrzenia przeciwników. W końcu — w grzesznym świecie żadna dziedzina nie jest wolna od nadużyć, dlaczegóż więc od piłkarzy czy lekkoatletów wymagać nieskazitelności. Gorzej, że wspólne hasło działaczy, trenerów, sponsorów i samych zawodników brzmi dzisiaj: „Pieniądz jest naszym bogiem”. Od pewnego czasu, gdy słucham serwisów radiowych, wiadomości sportowe mylą mi się z doniesieniami giełdowymi. Częściej niż o pasjonującej rywalizacji, heroicznych zmaganiach sportowców z własną słabością spikerzy rozwodzą się o kolejnych premiach i transferach. Zanim nasi olimpijczycy polecieli na drugą półkulę, cała Polska usłyszała już o gotówce i samochodzie dla każdego złotego medalisty.

Sport to dziś tylko jedna z branż przemysłu rozrywkowego. Lepsza od kasyn czy kreskówek, bo bardziej dochodowa, przyciągająca tysiące ludzi na stadiony i miliony przed telewizory. Nie sposób zapomnieć o korzyściach, jakie ze sportowych sukcesów „naszych” wynieść potrafi zręczny polityk. O „wychowawczej roli” i „szlachetnej rywalizacji” mówić mogą już chyba tylko starcy pamiętający lepsze czasy, naiwniacy i hipokryci.

W tak czarnych barwach widząc współczesny sport, po książkę Boży doping, w której o wierze mówią gwiazdy różnych dyscyplin, sięgnąłem nie bez długich wahań.

Czego się spodziewałem? Najgorszego. Po pierwsze — tworzenia własnego wizerunku. Wszak sportowiec musi opakować swoją osobę, licząc na intratny kontrakt reklamowy, a skoro w tym kraju tak wielu przyznaje się do wiary, mówienie o Panu Bogu jako osobistym przyjacielu może być skutecznym chwytem marketingowym. Po drugie — pochwały zabobonu, czyli opowiadań o tym, jak medalik czy przeżegnanie się na starcie zapewnia życzliwość mocy nadprzyrodzonych. Po trzecie — publicznego obnażania się, tak powszechnego w epoce talk–show. Bałem się, że świadectwo wiary przeobrazi się w ekshibicjonizm. Po czwarte — szczeniackiej naiwności. Wśród przepytywanych nie brakuje ludzi bardzo młodych, niedoświadczonych. Co ważnego mogą oni powiedzieć o Panu Bogu?

Z takim bagażem uprzedzeń zaczynałem lekturę. I — powiem od razu — przeczucia w sporej części się sprawdziły. Warto jednak po tę książkę sięgnąć dla kilku wspaniałych ludzkich losów. Szczególne wrażenie robią rozmowy z dawnymi mistrzami. Najpierw przeżyli intensywne, skondensowane życie na szczycie, potem — nierzadko gwałtowny spadek. Na przykład krótka rozmowa z Wojciechem Fortuną, mistrzem olimpijskim z Sapporo, pokazuje mozolne próby poukładania kompletnie rozsypanego życia, także wysiłek dogadania się z Bogiem. Zupełnie inny był los Mariana Cieślaka, mistrza w boksie na olimpiadzie w Tokio. Dawne zwycięstwa dopełnione zostały nawróceniem i piękną postawą wobec ciężkich życiowych doświadczeń. Wspaniała jest historia Bogusława Nowaka, wybitnego żużlowca, który w 1988 roku uległ tragicznemu wypadkowi, a potem został trenerem. O swojej pracy z młodzieżą mówił: „Wynajduję pozytywne przykłady z życia, ale też często odwołuję się do Pisma świętego i tego, co mówi nasz Papież. Sport musi przecież wychowywać”. Trzeba przeczytać Boży doping, żeby poznać tych ludzi.

W rozmowach z największymi postaciami historii polskiego sportu — Zbigniewem Bońkiem, Gerardem Cieślikiem, Kazimierzem Górskim, Janem Tomaszewskim, Waldemarem Marszałkiem — przewija się wspólny wątek. Otóż dla nich, gdy przez dziesięciolecia pracowali na sukces, a po zakończeniu kariery dalej sensownie kierowali swoim życiem, zawsze wiara była mocnym fundamentem.

Dla młodszych sportowców danie wyraźnego świadectwa wiary bywa — takie odniosłem wrażenie — sposobem na odizolowanie się od moralnego zła. Na pewno zdają sobie sprawę, że — w porównaniu z rówieśnikami — mają niepowtarzalną szansę, ale poddani są też wielkiej presji różnych niemoralnych propozycji. Mówiąc trywialnie — trzeba się pilnować, a wiara jest dobrym oparciem.

Jest w tej książce, obok wielu fragmentów interesujących i paru głęboko przejmujących, cała sterta wypowiadanych z namaszczeniem banałów. Szczególnie celują w tym gwiazdeczki z trudem mieszczące się na listach rankingowych, za to z zapałem przekonujące wszystkich, jakie to są zapracowane. Nie przestały wierzyć, ale na praktykowanie czasu nie mają…

Wśród kuriozalnych wypowiedzi polecam zwłaszcza prześmieszną rozmowę z pewną — litość nakazuje przemilczeć nazwisko — mistrzynią boksu i kick–boxingu. Wrażliwa osóbka czyta oczywiście Alchemika Paulo Coelho, z którego to dzieła zaczerpnęła swe kredo życiowe. Jeśli natomiast o wiarę chodzi, to praktykuje ją, cytuję: „na swój sposób”. Na Msze święte nie chodzi, ale wie, że księża są urzędnikami. Wiele osób, jej zdaniem, w kościele bywa z obowiązku, a nie z potrzeby serca, stoją ci obłudnicy i myślą, jak zarobić pieniądze i dokąd pojechać na wakacje, a przy tym bezmyślnie klepią modlitwę. Z przerażeniem myślę o dniu, kiedy mistrzyni przezwycięży wstręt, wybierze się na niedzielne nabożeństwo i skutecznymi ciosami czterech kończyn ukarze hipokrytów. A mówiąc serio — publikując wywiad, wyrządzono kobiecie sporą krzywdę.

Najlepszy fragment tej książki to, moim zdaniem, rozmowa z Andrzejem Gołotą. Bez wielkich słów, bez „otwierania duszy”, a jednocześnie konsekwentnie i przejmująco mówi o swojej wierze, o regularnym życiu sakramentalnym. Nie ma w jego wypowiedzi samozadowolenia (a to postawa bodaj najczęstsza w tej książce), sporo za to pokory, powściągliwości, śladów niepowodzeń i rodzinnej tragedii.

To ogromnie ważne, że dzięki Bożemu dopingowi po raz pierwszy tak wielu sportowców dało świadectwo wiary. Książka jednak może czytelnika zirytować. Po paru stronach zacząłem czuć się tak, jakbym przeglądał wyniki ankiety, której kwestionariusz wyglądał mniej więcej tak: Wierzy pan(i)? Modli się? Spotkał(a) się z papieżem? Szanuje go? Tylko w kilku przypadkach dziennikarze wyszli poza ten schemat! Banalne pytania, zdawkowe odpowiedzi… Nic dziwnego, że większość wywiadów zajmuje dwie, trzy strony niezbyt gęstego druku. Być może z części rozmówców i tak nie można by wydusić więcej. Jednak jakiś cierpliwy, potrafiący dyskutować o sprawach wiary dziennikarz powinien potraktować Boży doping jako rekonesans, wybrać kilku rozmówców i ilość przepytanych zamienić na jakość solidnej rozmowy.

Czy katolik może być sportowcem?
Wiesław Ratajczak

urodzony w 1969 r. – historyk literatury, dr hab., prof. UAM, w latach 2012-2016 kierownik Pracowni Badań nad Tradycją Europejską w Instytucie Filologii Polskiej, badacz kultury polskiej drugiej połowy XIX wieku....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze