Coś kojarzę
fot. quoc huynh _ZGVSG97P / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 votes
Wyczyść

Każdy ma takie skojarzenia, na jakie zasłużył. Tęcza kojarzy się w Polsce z przypalaniem gejów, chociaż nie tak dawno jeszcze była zaledwie uśmiechem natury do człowieka, symbolicznym znakiem nadziei. W RPA tęcza stała się symbolem porozumienia ponad kolorami, zapowiedzią – szkoda, że niezrealizowaną – narodowej zgody w państwie budowanym przez dekady na przemocy i dyskryminacji. „Międzynarodówka”, zanim stała się dźwiękowym symbolem tyranii komunizmu, była piękną pieśnią lewicy o wymarzonej sprawiedliwości społecznej. Swastyka, którą kiedyś odkryłem na świątyni w Kampali i mało na jej widok nie padłem trupem, dla hinduistów jest symbolem szczęścia i pomyślności, dla Europejczyków – wiemy, czym jest. Krzyż – dla chrześcijan znak miłości i zbawienia, dla Żydów jest symbolem opresji, odrzucenia, śmierci. I tak dalej.     

Weźmy minarety w Angoli. Prezydent tego kraju podobno postanowił zdelegalizować u siebie islam. Na razie państwo zamyka meczety, bo minarety i śpiew imama kojarzą się władzom angolskim z prześladowaniem chrześcijan w Afryce. Skojarzenie jest na odległość, bo w Angoli żyje jeden procent muzułmanów, a 95 procent to chrześcijanie, więc nie daliby rady, nawet gdyby chcieli.

Załóżmy, czysto teoretycznie, dobrą wolę władz angolskich – w końcu rzeczywiście chrześcijanie w Afryce cierpią: w Nigerii zabija ich Boko Haram,
w Sudanie gnębi Omar al Baszir. W Egipcie giną koptowie, którzy niegdyś tworzyli potęgę tego kraju. Idąc dalej na Bliski Wschód do Iraku i Syrii – jest jeszcze gorzej. Tysiące chrześcijan tracą nie tylko kościoły, ale też dach nad głową i podstawy bytu. Czyli jest się czym niepokoić, co dostrzegły władze Angoli i postanowiły w imię miłości do chrześcijan zlikwidować islam.

Pomijając sam poroniony pomysł (po pierwszych reakcjach zagranicznych mediów władze w Luandzie zaprzeczają, że chcą delegalizować islam), problem polega na tym, że władze Angoli mogą się kojarzyć z różnymi rzeczami, ale żadną miarą z chrześcijańską miłością bliźniego. Mnie na przykład Angola w ogóle nie kojarzy się z islamem, tylko ze sprowadzanymi z Portugalii pomarańczami i jabłkami w sklepach w Luandzie oraz mieszkaniami do wynajęcia za 5 tysięcy dolarów miesięcznie. I jeszcze wypasionymi landroverami na ulicach miasta i śmierdzącymi slumsami na jego obrzeżach. W slumsach można co prawda kupić lepsze pomarańcze, mango i banany niż w sklepie, ale miłującemu chrześcijan prezydentowi nie przyszło do głowy, by wpuścić je do miasta, dając zarobić zwykłym Angolczykom, a nie portugalskim producentom.

W kraju, gdzie wszystko rośnie i nie powinno być głodnych, otoczony dworem bałwochwalców dyktator na systemowej korupcji zbudował własne imperium i niszczy każdego, kto odważy się mu sprzeciwić. José Eduardo dos Santos od 1979 roku sprawuje władzę w przebogatym w ropę i diamenty kraju, w którym ponad 90 procent ludzi żyje za mniej niż 2 dolary dziennie. Jego córka Isabel, której majątek – według Forbesa – wart jest 3 miliardy dolarów, należy dziś do najbogatszych kobiet Afryki, posiada udziały w największych portugalskich i angolańskich bankach, mediach, a zwłaszcza firmach wydobywczych. W imię dobra angolskich chrześcijan mogłaby się wspólnie z tatusiem podzielić bogactwem z rodakami, ale on woli niszczyć minarety, a ona zapewne w ogóle nie zajmuje się takimi błahostkami jak los normalnych ludzi. Znaleźli się obrońcy chrześcijan!

Turkom minarety w ogóle nie kojarzą się z opresją, tylko z normalnością. Podobnie jak chusty na głowach kobiet, w tym od niedawna również parlamentarzystek i studentek. Premier Turcji Recep Tayyip Erdoğan wywołał konsternację, wyznając kiedyś, że jego córka musiała pojechać do Stanów Zjednoczonych, aby swobodnie pójść na uniwersytet w muzułmańskiej chuście – w ojczyźnie było to zakazane. Erdoğan wprowadził niedawno tzw. „pakiet demokratyczny”, którego jednym z głównych elementów było zezwolenie na noszenie symboli religijnych w urzędach państwowych czy szkołach. Innymi słowy Turkom demokracja kojarzy się ze zwiększeniem widoczności religii w życiu publicznym. Pewnie dlatego, że nowoczesność i laickość kojarzyła im się przez dekady z pałką policyjną, armatką wodną, torturami i przemocą ze strony armii wobec staroświeckich muzułmanów, Kurdów albo historyków zbyt wnikliwie zgłębiających stosunek Turcji do Ormian. Dziwne, prawda? A my myśleliśmy, że nowoczesność, tolerancja, laickość, europejskość to jedno i to samo – zawsze i wszędzie. A przemoc rodzi się z religii karmionej ignorancją i przesądami.

À propos Turcji, wejście do Europy musiałoby oznaczać dla tego kraju odejście od religii w życiu publicznym, a w zasadzie w ogóle w życiu, bo nikt w Europie nie ma ochoty na przygarnięcie 80 milionów muzułmanów. Ponieważ chwilowo Turcy nie chcą się wyrzekać wiary, więc do Europy nie wejdą, Francuzi zaś zawsze mogą się wytłumaczyć, że ich nie chcą, bo islam kojarzy się we Francji z płonącymi przedmieściami, a w Niemczech z kebabem, a nie z kiełbasą i piwem, jak powinna się kojarzyć każda porządna religia. 

Będąc niedawno w Turcji, pytałem ludzi, dlaczego Europa nie chce u siebie Turcji. Pewnie chodzi o islam? Zupełnie nie o to chodzi, odpowiedział mi pewien student. Boicie się nas, bo jesteśmy młodzi, wykształceni, umiemy dobrze pracować i bylibyśmy dla was konkurencją.

Mojemu rozmówcy Europa skojarzyła się ze strachem. Bo każdy ma takie skojarzenia, na jakie zasłużył.

Coś kojarzę
Dariusz Rosiak

urodzony w 1962 r. – polski dziennikarz radiowy i prasowy, reportażysta nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”.Przez wiele lat był związany z "Rzeczpospolitą", gdzie publikował w dodatku "Plus Minus". Autor cyklu feliet...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze