Wyjście z domu to nie jest powiedzenie „żegnam”, tylko „do widzenia” i możliwość spotkań, a w przyszłości na przykład opiekowania się wnukami. Dochodzi więc do ważnej, a w dodatku cennej zmiany w relacji.
Roman Bielecki OP: Kiedy następuje ten moment, w którym należy wypchnąć dzieci z domu i powiedzieć im, że są już dorosłe i mają żyć na własny rachunek?
prof. Bogdan de Barbaro: Wolę myśleć nie tyle o wypychaniu, ile raczej o tworzeniu im warunków do wyfruwania z domu. Zadaniem rodziców nie jest mówienie: „Idź precz”, lecz dawanie miłości, która pozwala dziecku dojrzeć na tyle, że w chwili, kiedy opuszcza dom, nie jest skazane na katastrofę.
To w sumie niesymetryczna sytuacja.
Tak, bo rodzice, tworząc swojemu dziecku warunki do opuszczenia domu, muszą się liczyć ze stratą. Natomiast dziecko idzie ku czemuś nowemu, nieznanemu, a daj Boże także rozwojowemu.
Dawniej wysyłano nastolatki do szkół w mieście, mieszkały często w internacie, ucząc się samodzielności, a dziś nakładamy na nie klosze bezpieczeństwa, które potem trudno zdjąć.
Ze statystycznego punktu widzenia dzisiejsi młodzi rzeczywiście nie są tak skorzy do opuszczania domu jak niegdyś, bo to, co kiedyś było z tym związane – czyli wolność – można mieć bez konieczności wyprowadzki. W końcu bywa tak, że w domu mają wikt, opierunek i rodziców, którzy nie pytają, dlaczego ich dorosły syn wraca do domu o trzeciej nad ranem.
Może takie zachowanie powinno zasugerować rodzicom, że dziecko ma już mieszkać samo?
Moją rolą jako terapeuty nie jest mówić, co jest dobre, a co złe. To jest rola duszpasterzy. Ja mogę tylko stawiać pytanie o to, w co musi być wyposażony młody człowiek, by było to rozwojowe dla obydwu stron.
I jak pan profesor na to odpowiada?
Można ten problem rozważać przez pryzmat odwagi i odpowiedzialności. Wiem, że zabrzmi to patetycznie, ale dziecko, opuszczając dom, ma mieć poczucie, że kocha i jest kochane.
Tylko gdzie ono ma się nauczyć tej odpowiedzialności, skoro całe życie było pod kloszem?
Może wcale nie było.
Chcąc nie chcąc, przez dwadzieścia parę lat wspólnego życia rodzice tak je traktowali.
Niekoniecznie. Zależy, jaką mieli strategię pedagogiczną. Może wraz z wolnością przybywało też odpowiedzialności? Może być miłość mądrzejsza albo głupsza. Głupsza nie przygotowuje do niezależności. Koncentruje się na zabezpieczeniu potrzeb i przyzwoleniu na swobodne funkcjonowanie w domu, który staje się hotelem. Ale to nie jest jedyna strategia wychowawcza. Rodzice, szanując rosnącą wolność dziecka, nie muszą jej utożsamiać ze swawolą. Jeżeli weekendy albo wakacje miałyby polegać tylko na balandze za ich pieniądze, to jest to ślepa uliczka. Ale jeżeli dorosłe dziecko chciałoby spędzić wrzesień na plaży w Hiszpanii, to w lipcu i sierpniu może na ten urlop zapracować. To jest realistyczne, bo wtedy młody człowiek doświadcza związku między własną pracą a możliwością wyboru.
Czyli wracamy do punktu wyjścia i pytania o Zostało Ci jeszcze 85% artykułu Dalszy dostęp do artykułu zablokowanyWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania
żadnych plików!
Masz dostęp do archiwum?Zaloguj się
Wykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń