Błazny, awanturnicy i dranie
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Kluczem do serc uczniów jest miłość wychowawcy. Niezmiernie ważne jest, aby była ona mądra i elastyczna.

Siadając do pisania, zdałem sobie sprawę, że kiedy dotychczas publicznie zabierałem głos na temat katechezy, często trzymałem się militarnych klimatów bądź też atmosfery sportowej walki. Myślę, że te skojarzenia dosyć adekwatnie oddają sytuację katechezy w szkole: jest to niejednokrotnie ostra konfrontacja i bardzo trudne zmaganie.

Nie walczę na oślep

Trzeba umieć przyjąć mądrą strategię, by sobie na froncie poradzić. Św. Paweł powiedział „walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próżnię” (1 Kor 9,26). Będzie to próba ukazania, jak zachować ten nakaz. Dopowiedzmy od razu: walczymy nie z uczniami, ale o uczniów!

Dobrać odpowiednią strategię, to znaczy dobrze zdiagnozować sytuację, czyli odpowiedzieć sobie na pytanie: Co się dzieje, z kim i z czym mam do czynienia? Kim jest wróg, który siedzi w okopie, jak jest wyszkolony i z czego strzela? Można wówczas dobrać odpowiedni rodzaj obrony albo kontrataku.

Podzieliłem uczniów sprawiających kłopoty na trzy kategorie:

  • błazny,
  • zaczepni awanturnicy,
  • dranie.

Każda z nich wymaga innego rodzaju strategii. Zanim przyjrzymy się im bliżej, powiem najpierw coś o nauczycielach i wychowawcach.

Matka i ojciec

Każdy nosi w sobie cechy „matki” i „ojca”. Są to umowne kategorie, które będą przydatne do opisania naszych reakcji. „Matka” jest symbolem tego, co jest w nas łagodne, delikatne. „Ojciec” to te zachowania, które charakteryzują się stanowczością, nieugiętością. Chodzi tu o dojrzałe ojcostwo i macierzyństwo, a nie o histeryczną małą dziewczynkę, która zachowuje się po macierzyńsku, ani o chłopca, który wewnętrznie jest zraniony, a na zewnątrz udaje twardziela. Nie polega to na tym, że jestem łagodny albo twardy, bo inaczej nie potrafię. To musi być świadomy wybór dorosłego człowieka, który wie, jak się zachować, który nie manipuluje swoimi zachowaniami, tylko podejmuje trud dojrzałej troski o mniejszego. „Dojrzały ojciec”, „dojrzała matka” — to najlepsze określenia. Zobaczmy, jak te postawy mają się do wspomnianych wcześniej grup uczniów.

Błazny

Kim jest błazen? Jest to ktoś taki, kto przywykł skupiać na sobie zainteresowanie, zachowując się trochę jak błazen. Jego zachowania wywołują wybuchy śmiechu zarówno u uczniów, jak i u nauczyciela. Nauczyciel, patrząc na błazna, stwierdza z politowaniem: „Kamiński, Kamiński, jaki ty jesteś głupi…”. Nasz bohater nauczył się, że tylko w taki sposób może zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Błazny to ludzie o niskim poczuciu własnej wartości. Często noszą w sobie ofiarę, czyli podatność na bycie wykorzystywanym przez innych. Dranie, na przykład, wykorzystują błaznów do różnych swoich gier i sztuczek.

Jaką postawę należy przyjąć wobec błazna i jakich zachowań wobec niego unikać? Błędem jest przyjęcie wobec niego postawy niedojrzałego ojca, który wyżywa się na słabszym. Każda nasza frustracja, poczucie tego, że nas wkurzają te matoły (tu mogą paść grubsze epitety oddające naszą frustrację i wściekłość), wszystkie uczucia złości, które w nas kipią, znajdują zazwyczaj ujście wobec błaznów. Wiemy bowiem podświadomie, że względem nich możemy zrobić to bezkarnie.

Musimy jednak pamiętać, że są to ludzie bardzo zranieni, zaniedbani przez rodziców i nie ma w nich złej woli. Przywykli, że się ich upokarza, że wszyscy się z nich śmieją, i nauczyli się z tego wyciągać korzyści. Wobec błazna trzeba zatem postawy łagodnej matki. Z takim człowiekiem warto chwilę pogadać — zwyczajnie, ciepło, i powiedzieć mu: „Strasznie się upokarzasz, robiąc z siebie głupka, a przecież wcale taki nie jesteś. To bardzo smutne, ja nie chcę brać w tym udziału. Lubię cię, szanuję, jesteś fajnym chłopakiem, dziewczyną…”. Bardzo często tak właśnie rozmawiałem z błaznami. Potem chętnie podchodzili na przerwach, zagadywali, zawiązywała się nić sympatii.

Dranie

Przejdźmy teraz do drani. Cechą tej grupy jest odczuwanie perwersyjnej wręcz radości, satysfakcji z upokarzania innych. Dranie często manipulują błaznami, sami mając czyste ręce. Nauczyciel jest wściekły i surowo karze błazna, który został na polu walki jako ofiara. Dranie lubują się w poniżaniu innych, a nauczycieli chętnie widzieliby jako ludzi, którzy tracą równowagę. Trzeba przyznać, że potrafią to robić z dużym znawstwem. Są to osoby, które noszą w sobie ogromne zranienia. Czują się już nie tyle zaniedbane, ile porzucone i zdradzone przez rodziców, a wraz z nimi przez dorosłych w ogóle.

Świat dorosłych określają najbardziej ordynarnymi określeniami, mają go bowiem w głębokiej pogardzie. Gardzą też słabymi. Myśląc, że jedynym sposobem przetrwania, jest bycie silnym, chcą doprowadzić do tego, żeby wszyscy się ich bali. Wychodzą z założenia: „Możesz mnie nienawidzić, ale będziesz się mnie bał”.

Przyjmowanie wobec takich ludzi pozycji łagodnej matki jest wielkim nieporozumieniem. Wezmą cię wtedy za frajera. Drań pomyśli: „Jaki ty jesteś naiwny, żałosny, ty chcesz mnie przekonać, zmienić, zmiękczyć?!”. Nie potrafi docenić na tym etapie swojego powikłania okazywanej mu matczynej miłości, dlatego na razie musi się zetknąć z ojcowską siłą. Siła ta jednak nie może się wyrażać w pogardzie ani upokarzaniu. Kiedyś jeden z moich uczniów wstał i wycedził zimną groźbę: „Jeszcze raz ojciec mi tak powie, będą interweniowali moi rodzice”. To był chłopak z szóstej klasy, głęboko nienawidzący swojego ojca, który zostawił rodzinę, i matki, którą gardził i uważał za beznadziejnie głupią.

Wobec drani potrzebna jest stanowczość, nieugiętość i surowość. Co to oznacza w praktyce? Po pierwsze, należy wprowadzić jasne reguły, takie, których przestrzegania będziemy w stanie dopilnować. Moją żelazną zasadą na katechezie było nietolerowanie szydzenia, wyśmiewania i poniżania kolegów.

Przekroczenie tych granic musi się wiązać z konsekwencjami. Za każdym razem, gdy zasada jest złamana, należy reagować. Nie tylko wtedy, gdy mamy podły dzień. Z tego powodu zasad tych nie powinno być zbyt wiele. Sam wprowadziłem gradację: upomnienie, przy drugim upomnieniu praca do wykonania, za niewykonanie tej pracy — następna praca i tak do skutku. Za powtarzanie zachowań nagannych — uwaga do dziennika, wysłanie do pedagoga szkolnego, do dyrektora, wychowawcy. Zdaję sobie sprawę z tego, że te wszystkie środki mają relatywne znaczenie.

Warto wiedzieć, że uczniowie nie lubią konfrontacji ze swymi rodzicami, to nasz atut. Z naszej strony musi mieć miejsce twarda, konsekwentna dezaprobata: „Nie wolno ci się tak zachowywać”. Kiedy spotkałem się z szyderczym tekstem pod adresem któregoś z uczniów, zawsze przerywałem, niezależnie od tego, kim był winowajca, i ostro reagowałem. W jednym z takich przypadków poleciłem uczniowi powiedzieć głośno: „Jestem chamem”. Uczeń ten odczuł, że nie żartuję, że jestem naprawdę oburzony tym, iż poniża drugiego człowieka. Uznał to i powtórzył epitet, z którym chciałem, by się utożsamił. Wychowawca sam musi być przekonany, że poniżanie bliźniego jest wielkim złem.

Zaczepni awanturnicy

Trzecia kategoria to zaczepni awanturnicy. Na jednej z moich pierwszych katechez pewien uczeń zapytał: „Czego właściwie ksiądz szuka w tej szkole?”. Próbowałem znaleźć szybko mądrą odpowiedź. Uznał ją jednak za nieprzekonującą i zawiłą. Po chwili już nie słuchał. Musiałem przerwać.

Zaczepni awanturnicy to ludzie, którzy gdy widzą nauczyciela, katechetę, myślą sobie: „Może ty jesteś jednym z nielicznych sensownych dorosłych?”. Ich zaczepki są próbą przetestowania, czy warto się z nami spotykać. Awanturnicy są ludźmi najbardziej refleksyjnymi, w dużej mierze rozczarowanymi światem dorosłych. To najczęściej ludzie pasji. Wciąż spodziewają się znaleźć w świecie dorosłych „czerstwych zawodników”, którzy wiedzą coś o przygodach, którzy nie mają delikatnych dłoni nietkniętych ciężką harówą, którzy mają ogorzałe twarze, blizny, bo wiedzą, co to jest przygoda, ludzi, którzy w życiu naprawdę czegoś szukają. Awanturnicy próbują nas. Bardzo by chcieli, byśmy okazali się tymi, z którymi można rozmawiać serio, którym czegoś się chce.

Z tymi ludźmi najsensowniej się współpracuje. Są inteligentni, mają serca otwarte na przygodę. To tropiciele, niezadowalający się byle jakimi odpowiedziami. Częstym sposobem ich zaczepek będzie ostentacyjne przerywanie naszych wywodów. W tym jest prowokacja — co zrobimy, czy mamy do powiedzenia coś więcej niż to, co właśnie mówimy? Odpowiadając na pytanie, kto to jest dobry kaznodzieja, Czesław Miłosz powiedział: „To człowiek, którego słuchając, wiem, że on wie więcej, niż mówi”. Często mamy katechetyczne odpowiedzi klucze, którymi się posługujemy, ale nie do wszystkich one trafiają. Jeśli wiemy więcej, niż mówimy, możemy poszukać innego obrazu, innej konwencji. Jeśli powiedzieliśmy już wszystko — sytuacja jest trudna. Ważne, by nasza wiedza nie była w całości zamknięta w pewnych formułach, metaforach czy obrazach.

Próbowałem kiedyś odpowiedzieć pewnemu człowiekowi na pytanie: „Dlaczego Kościół zawłaszczył sobie Pismo Święte?”. Po czterdziestu minutach rozmowy przestał na chwilę pić piwo i powiedział: „Stary, nie przekonałeś mnie”. Była to dla mnie dobra szkoła. Nauczyło mnie to, żeby się nie zagalopowywać, dawać szansę na sygnały zwrotne. Lepiej usłyszeć: „To jest bez sensu” po pięciu minutach niż po czterdziestu pięciu. Spytałem kiedyś maturzystów pod koniec lekcji: „Jak odbieracie to, co powiedziałem?”. Jeden z chłopców odparł: „Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak można mówić pół godziny o tym, o czym można powiedzieć w pięć minut”. Bardzo ważne jest więc uzyskiwanie sygnałów zwrotnych.

Awanturnicy potrzebują podejścia trochę ojcowskiego, trochę matczynego. Warto z nimi dużo i szczerze rozmawiać. Słuchać ich zarzutów, z uwagą przyjmować ich punkt widzenia. Pewnego razu w jednej z klas technikum w Szczecinie zauważyłem niesamowite politowanie w oczach paru chłopaków. Tylko szeptali, ale ich szept działał na mnie bardzo deprymująco. Męczyłem się tak prawie pół roku, nie wiedząc, co jest grane. Wreszcie zdesperowany zapytałem: „Panowie, o co tu chodzi?”. Oni jakby czekali na to pytanie. Jeden z nich wstał i powiedział: „Ojciec jest żałosny! Ojciec myśli, że jak będzie mówił naszym językiem, to będziemy zachwyceni — taki wspaniały ksiądz!”. Dotarło do mnie, że podejrzewali mnie o pozerstwo. Nie podejrzewam siebie o coś takiego, choć nie dam głowy — łatwo przyswajam różne konwencje językowe, posługiwałem się więc młodzieżowym językiem odruchowo. Na następnej lekcji używałem już jednak poprawnej polszczyzny. Sam Miodek byłby zachwycony!

Klasa jako sprzymierzeniec

Na koniec jeszcze jedna uwaga, która może pomóc w utrzymaniu dyscypliny: byłoby dobrze, gdybyśmy mieli klasę po naszej stronie. Moja przyjaciółka s. Patrycja, bardzo dobry pedagog, opowiadała, że jeden z jej uczniów — zawodnik judo, potrafił zrobić porządek z rozbrykanym kolegą jednym zdaniem: „Zamknij się, zachowujesz się jak debil!”. Klasa może być naszym ogromnym sprzymierzeńcem. Najpierw jednak trzeba ją zdobyć, a można to zrobić, gdy uczniowie zobaczą, że naprawdę nam na nich zależy. Czują to, na przykład, gdy rozmawiamy na lekcjach o nich samych, gdy podejmujemy próbę nazwania ich problemów jako grupy, pokazujemy pewne mechanizmy: popatrzcie, jesteście tacy fajni, a tak zatruwacie sobie życie. Pomyślmy, jak można to zmienić.

W jednej z klas był chłopak, o którym powiedziałem podczas jego nieobecności: „Czy wy nie widzicie, jak on się upokarza, żeby wzbudzić wasz śmiech? Jeśli macie odrobinę szacunku, na jego teksty powinniście reagować milczeniem pełnym zażenowania i współczucia”. Chwycili to i chłopak wypadł z roli, nie mając publiczności.

Nieraz dobrze jest zorganizować wyjazd, pójść do kina. Jest wiele różnych sposobów, których musimy poszukać, by dać uczniom sygnał — jesteście dla mnie ważni. Wtedy sami zaczynają się starać, by ktoś z klasy „nie robił bydła” na lekcji.

* * *

Podsumowując: kluczem do serc uczniów jest miłość wychowawcy. Niezmiernie ważne jest, by ta miłość była mądra i elastyczna.

Tekst wygłoszony podczas spotkania formacyjnego katechetów z diecezji bielsko–żywieckiej.

Błazny, awanturnicy i dranie
Wojciech Jędrzejewski OP

urodzony 27 marca 1968 r. – kaznodzieja, katecheta i duszpasterz akademicki, cenionym rekolekcjonista i publicysta, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego, koordynator Warsztatów Kaznodziejskich, współtwórca portalu...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze