Anioł czy demon?
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Podszyta często zabobonnym strachem, postawa wobec kobiety owocowała oczywiście także dużą nieufnością w stosunku do samego ciała, którego tajemna moc i zwodnicze piękno mogły sprowadzić na manowce grzechu.

W średniowiecznych tawernach, na dworach, a może i w mniszej klauzurze opowiadano sobie następującą anegdotę: młody zakonnik, który jako dziecko oddany został do klasztoru, opuszcza po raz pierwszy jego mury w towarzystwie doświadczonego i wiekowego współbrata. Nie ujechali daleko, kiedy drogę przebiegły im wiejskie dziewczęta. Młody mnich, oniemiały z wrażenia, pyta o pochodzenie tych niezwykłych stworzeń. „To demony!” — wykrzyknął świątobliwy starzec. A na to braciszek z westchnieniem: „Nigdy nie podejrzewałem, że złe duchy mogą być tak piękne”.

Nawet jeżeli owa historyjka przerysowuje nieco surowość i lęk przed kobietą w środowisku monastycznym wieków średnich, to jednak w dużej mierze oddaje panującą tam wówczas atmosferę. Bodajże święty Bernard z Clairvaux, w jednym ze swoich kazań, porównywał miłosne zapały do obściskiwania skórzanego worka pełnego nieczystości i wszelkiego plugastwa. Malując ten, rzec by można, fizjologiczny obrazek, pragnął powstrzymywać słuchaczy przed rozpustą. Zupełnie nieromantyczna to wizja! Kobieta, nosząca na sobie znamię winy pierwszej matki, Ewy, nie budziła zaufania. Przeciwnie, uważano ją za słabą, mniej inteligentną, ale także za przebiegłą, skłonną do kłamstwa i rozwiązłości. Czytane bezkrytycznie pierwsze strony Biblii zdawały się potwierdzać te obiegowe opinie. Reguły mnisze, które miały strzec czystości obyczajów zakonnej braci, także przyczyniały się do zwiększania separacji i nieufności pomiędzy reprezentantami przeciwnych płci. Niektóre z tych reguł zabraniały trzymania w klauzurze nawet samic zwierząt.

Duch ważniejszy

Nie sądźmy jednak, iż nieufność ta jest jedynie skutkiem wpływu tradycji judeochrześcijańskiej, jak chcieliby to widzieć niektórzy ze współczesnych nam, a często tendencyjnych, historyków kultury. Jak wspomnieliśmy wyżej, Księga Rodzaju ze swoim, kłopotliwym dla kobiet, opisem grzechu pierworodnego, potwierdzała tylko opinie istniejące w społeczności ludzkiej od wieków i odwołujące się, w ich najgłębszej warstwie, prawdopodobnie do prehistorycznych, atawistycznych uprzedzeń i lęków, jakie mężczyźni odczuwali wobec płci odmiennej. Kulturze europejskiej lęk ten został przekazany nie tylko przez tradycję biblijną, ale także poprzez pisma starożytnych filozofów i badaczy natury.

Nigdy nie wystarczy podkreślanie, że zrodzony w czasach nowożytnych podział historii na epoki jasne (starożytność, renesans) i ciemne (średniowiecze) jest podziałem ideologicznym, niemającym żadnych podstaw źródłowych i historycznych. Oto bowiem, co pisze jeden z luminarzy antyku, epoki, która wedle powszechnego mniemania odznaczała się akceptacją ciała i otwartością umysłu:

Rzadko można spotkać coś tak potwornego, jak upływ miesięczny. Samo zbliżenie się kobiety w tym stanie powoduje, iż kwaśnieją zaprawy; dotknięte przez nią zboża nie wydają plonu, szczepki więdną, a warzywa giną, jak spalone ogniem. Wystarczy, aby usiadła ona pod owocowym drzewem, a wszystkie jego owoce spadną. Jeżeli spojrzy w lustro — matowieje ono od razu. Tępią się żelazne ostrza, niknie połysk kości słoniowej, wymierają pszczele barcie. Nawet spiż i żelazo niszczeją natychmiast, przeżarte rdzą, a spiż zaczyna przy tym wydawać przykry odór. W końcu, jeżeli pies nieopatrznie napije się takiej krwi, to wścieka się, a jego ukąszenie wprowadza do organizmu truciznę, na którą nie masz lekarstwa 1.

Dodajmy, że Historia naturalna Pliniusza Starszego, skąd pochodzi cytat, cieszyła się u średniowiecznych uczonych wielkim poważaniem, dlatego też Pliniuszową opinię odnajdziemy powtórzoną w wielu pismach i kazaniach tej epoki.

Gdyby przyszło komuś do głowy uśmiechać się z politowaniem nad naiwnością i obskuranctwem dawnych czasów, to chcę wspomnieć, iż całkiem niedawno dowiedziałem się, że w południowo–wschodniej Polsce dziś jeszcze wypytuje się dziewczęta obecne przy kwaszeniu ogórków czy kiszeniu kapusty, czy aby właśnie nie miesiączkują. W przypadku odpowiedzi pozytywnej, dziewczyna taka jest bezwzględnie oddalana, aby jej obecność nie zepsuła przygotowywanych produktów.

Powróćmy jednak do średniowiecza. Podszyta często zabobonnym strachem postawa wobec kobiety owocowała oczywiście także dużą nieufnością w stosunku do samego ciała, którego tajemna moc i zwodnicze piękno mogły sprowadzić na manowce grzechu. Ten stosunek doskonale wyraża się w sztuce. Średniowieczny Zachód powtórzył w pewnym sensie wcześniejszy o kilka wieków wschodni konflikt ikonoklastyczny. W VIII i IX wieku Kościół bizantyjski stanął w obliczu pytania, które podzieliło teologów i wiernych: czy wolno oddawać kult obrazom świętych i jak wyobrażać Boga w sztukach plastycznych? Konsekwencją tego sporu było ustalenie kanonu, to znaczy sposobu (i to zarówno co do treści, jak i co do warsztatu), w jaki należało malować obrazy Chrystusa i świętych. To właśnie dzięki temu kanonowi bizantyjskie ikony wydają się nam dzisiaj tak do siebie podobne, że wręcz jednakowe.

Na Zachodzie problem pojawi się znacznie później, kiedy Europa wyłoni się wreszcie z burzy dziejów i zazna wystarczająco dużo spokoju i ładu, by móc go sobie uzmysłowić. Tu nikt nie miał wątpliwości, że obrazy, ba, nawet rzeźby mogą być obiektami kultu. Jednak obecność sztuki greckiej i rzymskiej sprawiała, że trudno było zaakceptować antyczny realizm jako styl dopuszczalny w sztuce sakralnej. Przedstawianie Chrystusa lub świętych jako pięknych, młodych półbogów zbytnio trąciło pogańskim bałwochwalstwem. Metodą stało się „uduchawianie” rzeźbionych lub malowanych postaci. Oko niedoświadczonego obserwatora w wydłużonych nienaturalnie rzeźbach z portali katedry w Chartres dostrzeże tylko naiwność lub nieumiejętność oddania proporcji — jeszcze jeden ślad średniowiecznego barbarzyństwa. Podobnie można by oceniać zastygłe w hieratycznych pozach romańskie madonny z Owernii. To jednak nie brak umiejętności, lecz świadomy liturgiczno–teologiczny wybór skłaniał artystów do odcieleśniania postaci. Wyrażały one w ten sposób swoją przynależność do świata ducha, ułatwiały modlitewne skupienie i oddalały niebezpieczeństwo idolatrii.

Cielesność ukazana

Jednak w końcu XII wieku stosunek do ciała, a szczególnie do ciała kobiety, zaczyna się powoli zmieniać. Złożyły się na to dwa czynniki: rozwijający się dynamicznie kult maryjny oraz wzrost zamożności społeczeństwa, które wytworzyło stopniowo rycersko–mieszczańską kulturę, z jej bardzo ważnym elementem — miłością dworską.

Trudno jednoznacznie wyjaśnić, skąd wzięło się nagłe rozbudzenie nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, jednak niezbicie świadczą o tym wznoszone w XII wieku sanktuaria, katedry (niemal wszystkie pod Jej wezwaniem), setki rzeźb i malowideł oraz ożywiony ruch pielgrzymkowy. Także nowe zakony, jak kartuzi, kameduli czy cystersi, chętnie odwoływały się do Jej patronatu i opieki. „Nowa Ewa” zaczyna powoli przyćmiewać swoim blaskiem winę „starej”. Skoro Chrystus zechciał narodzić się z niewiasty, to kobietom należy się cześć i szacunek. Co więcej, w teologii chrześcijańskiej, choć nie bez oporów, poczyna szerzyć się idea Niepokalanego Poczęcia. To właśnie ona sprawia, że splendor najdoskonalszej, po Jezusie, istoty ludzkiej, rozszerza się także na jej współsiostry. Kobiety zajmują ważne miejsca w społeczeństwie: są królowymi, przełożonymi klasztorów, doradcami władców. Na szczególną uwagę zasługuje plejada mistyczek ze świętą Brygidą Szwedzką i Katarzyną Sieneńską na czele. Ich wpływ na życie Kościoła oraz ich autorytet często przewyższał ten, którym cieszyła się oficjalna hierarchia. We francuskim Fontevrault powstanie wspólnota zakonna obejmująca dwa klasztory: męski i żeński, jednak nad całością władzę dzierży przeorysza, jednym zaś z podstawowych zadań braci jest służba siostrom i opieka nad nimi. Niecałe dwa wieki później dominikanin, błogosławiony Henryk Suzo, wędrując rozmokłą drogą, ustąpi pierwszeństwa nadchodzącej z przeciwka niewieście. Widząc jej zdumienie (jest przecież kapłanem i zakonnikiem!), odpowiada z galanterią, że czci w niej w ten sposób ziemską Matkę Zbawiciela.

Rehabilitacja statusu kobiety w środowisku kościelnym dokonywała się, ze zrozumiałych względów, przede wszystkim w wymiarze duchowym. Opiewaniem jej zewnętrznego piękna zajęła się dworska poezja. Nigdy chyba potem, może z wyjątkiem epoki romantycznej, która przecież mocno inspirowała się średniowieczem, kobieta nie była wyniesiona na taki piedestał. Choćby napisana na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIII wieku Opowieść o róży, zapoczątkowana przez Wilhelma de Lorris, a kontynuowana piórem Jana de Meun, obfituje w opisy kobiecych wdzięków. Alegoryczna postać piękna przybiera tam kształty urodziwej damy: „blask jej skóry podobny do księżyca, przy którym gwiazdy są niby liche płomyki świec”, „biała jak kwiat lilii”, „długie, jasne włosy opadają jej do stóp” 2. Młodszy od wspomnianych autorów o kilkadziesiąt lat, ale przecież wciąż należący do tej samej epoki Francesco Petrarka, z zachwytem opisywać będzie urodę ukochanej Laury. Ciało budzi podziw i zainteresowanie. Znajdzie to wyraz w nauce, poezji, by skończyć na niezliczonej ilości rubasznych, a czasem wprost sprośnych opowieści — niezrównanych fabliaux 3. Sztuki plastyczne nie pozostają w tyle. Artyści porzucają lęk przed bałwochwalstwem. Na pewno ma na to wpływ ówczesna teologia, operująca powszechnie metaforą i alegorią w komentowaniu Biblii. Ona to, poprzez kaznodziejstwo, uczy operowania symbolem, co pozwala łatwo odróżnić obraz od jego ukrytej treści. Rzeźby i malowidła zatem coraz bardziej naśladują rzeczywistość ziemską i nawet w figurach świętych powraca do łaski proporcja i kształt.

Opinia Hildegardy

A co na temat ciała sądziły średniowieczne kobiety? Kiedy zadałem sobie to pytanie, moja myśl pobiegła ku Rupertsbergowi, małej miejscowości w Niemczech, gdzie w XII wieku żyła jedna z najbardziej niezwykłych kobiet wszech czasów — święta Hildegarda z Bingen. Urodziła się około roku 1100. W wieku siedmiu lat została oddana do klasztoru, którego murów nie opuściła aż do swojej śmierci w osiemdziesiątym roku życia i gdzie przez długi okres sprawowała rządy jako przeorysza. Pozbawiona możliwości podróżowania, jak zresztą wiele kobiet tamtej epoki, Hildegarda przemieszczała się w duchu. Pozostawiła po sobie kilka dzieł opisujących swoje wizje mistyczne, ale nie tylko. Jej zainteresowania obejmowały prawie wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy: oczywiście teologię, lecz także botanikę, mineralogię, zoologię, medycynę, poezję i muzykę. (Dziś napisane przez nią pieśni zajmują poczesne miejsca w sklepach muzycznych). Prowadziła obfitą korespondencję, m.in. z papieżami, biskupami, książętami i przełożonymi klasztorów. Porady u niej szukał nawet sam święty Bernard z Clairvaux. Nie bez racji historia obdarzyła tę wszechstronnie utalentowaną mniszkę przydomkiem „Sybilli znad Renu”.

Hildegarda jest nieodrodnym dzieckiem swojego stulecia. Wieku, który jako zasadę teologiczną przyjął prawdę o duchowym symbolizmie świata materialnego. Każdy z istniejących elementów i każde stworzenie odbija w sobie, na swój własny sposób, obraz Stworzyciela. Zadaniem człowieka jest owo odbicie odnaleźć i, stosując metodę anagogiczną, to znaczy wznosząc się od elementów ziemskich ku coraz bardziej duchowym, docierać do tajemnicy Boga. Tak właśnie postępuje święta Hildegarda. Kwiaty, minerały, zwierzęta, słowem — wszystko może mieć znaczenie symboliczne, opiewając chwałę Tego, który je stworzył. Także człowiek staje się symbolem, i to — dzięki swojej złożoności — symbolem uprzywilejowanym, jest bowiem mikrokosmosem, to znaczy zawiera w sobie jakby streszczenie całego wszechświata i łączy w sobie zarówno jego elementy materialne, jak i duchowe. Obserwując ludzką anatomię i fizjologię, można łatwo odnaleźć podobieństwo do kosmosu: ciał niebieskich, firmamentu itp., a stąd już tylko jeden krok do świata „ponadksiężycowego”, zamieszkanego przez stworzenia duchowe, a w konsekwencji do Boga. Według tej zasady zbudowane jest dzieło Hildegardy Księga dzieł Bożych 4. Na przykład, opisując zgodnie z ówcześnie panującym przekonaniem, powstawanie łez 5 z płynów pochodzących z płuc i żył domózgowych, a więc z niższych w stosunku do oczu partii ciała, Hildegarda porównuje ten mechanizm do zjawiska deszczu, który spada z chmur, powstałych na skutek skraplania się wilgoci pochodzącej z ziemi. I tak jak deszcz ma za zadanie użyźnić i oczyścić ziemię, tak łzy oczyszczają i użyźniają duszę człowieka. Są one wyrazem nawrócenia i skruchy. Symbolizują wznoszenie się człowieka ku Bogu, tak jak wody ziemskie podnoszą się ku sferom eterycznym.

Hildegarda pochyla się nad ludzkim ciałem z precyzją chirurga i z plątaniny żył, stawów, ścięgien oraz mięśni wznosi się z niezachwianą konsekwencją ku duszy i Bogu, Stwórcy tego fascynującego tworu, którym jest istota ludzka. Nie ma elementu, który by zaniedbała, który nie byłby cenny dla jej poszukiwań. Jak daleko odeszła od podobnej wizji kultura medyczna czasów nowożytnych, która obrała sobie za mistrza pana de la Mettrie 6! Dziwi nas zatem i zbija z tropu owa zakorzeniona w cielesności mistyka, jednak postępując w ten sposób, Hildegarda zdaje się potwierdzać własnym przykładem opinię na temat kobiet, jaką sama zawarła w swoim naturalistyczno–duchowym traktacie. Pisze bowiem w pewnym miejscu:

Kobieta jest więc słaba i wciąż oczekuje pomocy mężczyzny, z którego czerpie moc, tak jak Księżyc czerpie ją od Słońca. Dlatego też zawsze będzie mu poddana i gotowa, aby mu służyć. To ona jednak, dzięki swojej wiedzy i umiejętności, przyodziewa mężczyznę, który staje przed nią bezradny w swej nagości. Ona umie dostrzec potrzeby cielesne, gdyż została stworzona z ciała i krwi, nie zaś jak on — z mułu ziemi 7.

Jedno ciało

Nie mam zamiaru wdawać się w dyskusje na temat wyższości jednej czy drugiej płci, gdyż jasne jest, iż Hildegarda podziela całkowicie opinię swoich współczesnych. Zastanowiła mnie inna rzecz, a mianowicie zauważony i podkreślony przez autorkę związek kobiety z cielesnością. Mężczyzna stworzony jest z jednego z czterech elementów wszechświata — ziemi 8. Jest to element chłodny, wilgotny, można by rzec — neutralny. W ten sposób mężczyzna jest jakby skierowany na zewnątrz, a jego związek z otaczającym go światem jest mniej zapośredniczony. Kobieta natomiast rodzi się z ciała, wyłania się z ciepłego, pulsującego życiem wnętrza mężczyzny, jest więc związana z tym, co żywe, dotykalne, serdeczne. To właśnie ten fakt zaczerpnięty z Biblii staje się dla Hildegardy dowodem na ową szczególną relację, jaka zachodzi pomiędzy kobietą i ciałem. Dla kobiety jest ono czymś w rodzaju fundamentu lub punktu wyjścia, sposobem na poznanie i zamieszkanie świata. Zdaje się, że mężczyzna pozostaje poza cielesnością, co może ułatwia mu przenikanie świata idei i wyjście poza rzeczywistość materialną, ale jednocześnie czyni go często bezradnym i słabym wobec otaczających go rzeczy.

Ta bezradność jest doskonale widoczna w stosunku do ciała. Mężczyzna zbliża się do niego z gotowym zamysłem: będzie je podbijał lub uwielbiał, ćwiczył lub ujarzmiał, cieszył się nim lub je odrzucał. Jego zachowanie zależne jest od jego uprzedniego, duchowego bądź intelektualnego nastawienia. Inaczej kobieta. Ta najpierw przyjmuje ciało takim, jakim ono jest, stara się je poznać, pragnie go doświadczyć i odpowiedzieć na jego potrzeby. Refleksja i intelektualna obróbka tego doświadczenia, jeśli przyjdą, pojawią się później. To, co dla mężczyzny jest punktem dojścia, dla kobiety jest punktem, od którego wszystko się zaczyna. Ciało, które dla mężczyzny często okazuje się pułapką, dla kobiety bywa odskocznią, która wynosi ją na poziom duchowy.

Czyż to nie ta właśnie różnica leży u podstaw różnych zachowań seksualnych? Czy to nie ona powoduje tragiczne nieporozumienia, kiedy to mężczyzna, zaspokoiwszy pragnienie, odczuwa, że doszedł do celu i niczego się już nie spodziewa, więcej, może nawet jest rozczarowany, a kobieta właśnie wtedy liczy na dalszy ciąg i wspólne budowanie miłości? Owo przywiązanie do ciała oraz jego pierwszeństwo w postrzeganiu rzeczywistości czyni z kobiety istotę dla mężczyzny tajemniczą i niezrozumiałą. Czy jednak koniecznie musi prowadzić to do konfliktu płci, o jakim chętnie się dzisiaj mówi i jakiemu nadaje się miano „seksizmu”? Sądzę, że nie. Kobieta nie jest ani aniołem, ani demonem. To tylko nieufny męski umysł może jej nadać którąś z tych postaci. Podobnie mężczyzna nie jest skazany na bycie li tylko wyalienowanym samcem. Choć światy mężczyzny i kobiety pozostaną na zawsze nie do końca dla siebie przejrzyste, a ich relacja do cielesności i wszystkiego, co z nią związane, nie będzie nigdy taka sama, to przecież odmienność ta, jeśli przeżywa się ją jako wzajemną komplementarność, może się stać wielkim bogactwem i źródłem nowych, zachwycających odkryć dla obojga z nich.

Tak rozumie to Biblia i tak pojmowała to jej wierna uczennica, stara mniszka z Rupertsbergu 9, kiedy pisała:

A zatem stworzył Bóg mężczyznę i kobietę. Mężczyznę jako pierwszego, a po nim kobietę, gdyż to ona rodzi to, co wcześniej, mocą ukrytych w nim sił, począł w niej mąż. Potem w ciągu zimy i lata owoce dojrzewają i przychodzą na świat, co bez rodziców nie byłoby możliwe. Tak jak z jednego korzenia kwiaty i owoce czerpią ożywczą moc, tak z mężczyzny i kobiety, pochodzących od jednego Stworzyciela, rodzi się liczne potomstwo, ponieważ z samego mężczyzny bądź z samej kobiety nikt nie mógłby się narodzić. Jak dusza i ciało są jednym, tak mężczyzna i kobieta. On pełni rolę duszy, ona rolę ciała 10.

Zatrzymajmy się chwilę nad tym obrazem. „Jeden korzeń” to oczywiście Bóg, ale jeśli uważnie przeczytamy powyższy tekst, to dostrzeżemy, iż mężczyzna i kobieta stoją jakby na przedłużeniu tej jedności, pojęcia „mnogości” używa Hildegarda dopiero w przypadku potomstwa. I znów w maleńkim zdaniu mniszka z Bingen zawarła wielką, zapierającą dech w piersiach wizję. Wizję dwóch światów, mężczyzny i kobiety, światów oddalonych i odmiennych, ale przez miłosne współżycie odkrywających i doświadczających jedności na miarę Stwórcy.

1 Pliniusz Starszy (23–79 po Chr.), Historia naturalna, ks. VII, cytat i tłumaczenie za: Pline l’Ancien, Histoire naturelle, VII, texte établi, traduit et commenté par Robert Schelling, „Belles Lettres”, Paris 1977, s. 61.
2 Tłumaczenie za: Guillaume de Lorris et Jean de Meun, Le roman de la rose, édité par Daniel Poirion, Garnier–Flammarion 1974, s. 67, w. 990–1015.
3 Doskonałą lekturą na ten temat jest książka Bruno Roy, Une culture de l’équivoque, Champion–Slatkine, Les Presses de l’Université de Montréal, 1992.
4 Liber divinorum operum, PL 197, 739–1037.
5 Tamże, s. 829–831.
6 Julien Offroy de la Mettrie (1709–1751), lekarz i filozof francuski, przyjaciel króla Prus Fryderyka II. Odmawiał on osobie ludzkiej elementu duchowego, traktując ciało jedynie jako skomplikowany mechanizm.
7 Tłumaczenie za: PL 197, 851.
8 Pozostałe trzy to, według klasycznej kosmologii, powietrze, ogień i woda.
9 Wiemy (wspomina o tym sama Hildegarda), że rozpoczęła ona pisanie Księgi dzieł Bożych, mając sześćdziesiąt pięć lat. Patrz: PL 197, 741.
10 Tłumaczenie za: PL 197, 945a.

Anioł czy demon?
Paweł Krupa OP

urodzony 4 lipca 1965 r. w Żyrardowie – dominikanin, doktor teologii, historyk mediewista, studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie, charyzmatyczny kaznodzieja, rekolekcjonista, dyrektor Instytutu Tomistycznego w Warszawie (2010-2016), od 2020 roku dziekana dekanatu północnego...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze