Anatomia upadku
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Nie jedziemy do Republiki Południowej Afryki, a śmiem twierdzić, że nie pojedziemy także na turniej do Brazylii w 2014 roku?

Gdy spojrzymy na listę wszech czasów finałów piłkarskich mistrzostw świata, to naprawdę możemy mieć powody do dumy. Polskę znajdujemy na 13. miejscu! Uczestniczyliśmy aż w siedmiu turniejach – z 18 dotychczas rozegranych. Ba, w czasie naszej „brązowej ery ”, zwanej „złotą”, cztery razy z rzędu startowaliśmy w finałach – dwa razy zajmując trzecie miejsce (w 1974 i 1982 roku). Jednak po latach panowania Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka nastąpił czas wielkiej smuty. Wydawało się, że mundiale już nie dla Polaków. Ale gdy orły najpierw pod wodzą Jerzego Engela, a potem Pawła Janasa wywalczyły awans do Korei Południowej i Japonii w 2002 roku oraz do turnieju rozgrywanego w Niemczech w 2006 roku – znów nam się wydawało, że mundial to nic nadzwyczajnego. Niestety, nie jedziemy do Republiki Południowej Afryki, a śmiem twierdzić, że nie pojedziemy także na turniej do Brazylii w 2014 roku…

Co zabiło polską piłkę?

Ze względu na finały Euro 2012 powstają nowe stadiony, ale zapaść polskiej piłki jest ewidentna. Zaniedbania na każdym polu gigantyczne. Wpływ wszechobecnej jeszcze kilka lat temu korupcji niezwykły. Rola takich ludzi, jak Ryszard F., pseudonim „Fryzjer”, trudna do przecenienia. To nie wybitni trenerzy kreowali piłkarzy, to nie idole wpływali na wyobraźnię młodego pokolenia – to Ryszard F., Andrzej B., zwany „Małym Fryzjerem”, czy trenerzy Dariusz Wdowczyk (dobrowolnie poddał się karze) i Janusz W., dzielili i rządzili w polskiej piłce. Na jej niepowetowaną szkodę.

W 2006 roku zawitał do Polski Leo Beenhakker. Michał Listkiewicz doszedł do wniosku, że tylko obcy trener będzie miał autorytet wśród zawodników i wiarę, że coś można z nich wykrzesać. Panowało przekonanie, że Polska to wypalona piłkarsko ziemia. Leo zaś powtarzał: „W Polsce jest mnóstwo utalentowanych zawodników. Tylko trzeba im dać szansę. Naprawdę Polska nie jest mniej bogata w piłkarzy niż Holandia czy Portugalia”. Czyżby? Chciałem wierzyć 64-letniemu wówczas Beenhakkerowi – ba, podczas dramatycznych, ale w konsekwencji wygranych eliminacji do finałów Euro 2008 wierzyłem. Później moja wiara umarła. Polska za czasów Beenhakkera dzieliła się na jego wyznawców i zaciekłych wrogów, którym przewodził legendarny bramkarz z czasów Górskiego – Jan Tomaszewski. Entuzjaści byli do tego stopnia zafascynowani Holendrem, że mówili o jego „innej twarzy”, która w przeciwieństwie do „płaskich twarzy naszych trenerów” niosła inspirującą nie tylko dla piłkarzy, ale dla całego narodu głębię. Głosił bezustannie nauki o „jasnej stronie księżyca”. Obwoływano go w gazetach człowiekiem roku, a prezydent Lech Kaczyński wręczył mu Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski – przyznawany za wybitne osiągnięcia dla państwa i społeczeństwa. Beenhakker w Pałacu Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu wyznał: „Mam świadomość, jak ważna w życiu Polaków jest piłka nożna, podnosząc ich dumę narodową”. Tu euforia, a tam szara, często zabagniona rzeczywistość, od której Leo chciał się odciąć. Czy jednak, czerpiąc piłkarzy z tej rzeczywistości, mógł to zrobić skutecznie?

Profesor prawa karnego Andrzej Gaberle zauważył: „Nigdy się nie dowiemy, ilu utalentowanych juniorów nie stało się wybitnymi seniorami ze względu na antymotywacyjne dla podnoszenia ich umiejętności działanie korupcji”. No, ale o tym Beenhakker – przychodząc do Polski – nie mógł wiedzieć. Mimo że był światowcem i wiele widział, takiej sytuacji Holender nigdy nie doświadczył.

„Uzależniony”

Beenhaker dokonał rzeczy niemożliwej, pozbierał poobijaną i zdemoralizowaną kadrę po Pawle Janasie i awansował z nią do mistrzostw Europy. Uleczył w ten sposób narodowy kompleks wynikający z tego, że nigdy w historii do mistrzostw Europy Polacy się nie zakwalifikowali. Jednak jak to wielokrotnie powtarza Zbigniew Boniek, w piłce najtrudniej skonsumować sukces. Było jak we śnie. Wygraliśmy grupę eliminacyjną – przed Portugalią, Finlandią, Serbią, Belgią, Armenią i Azerbejdżanem. Coś niesamowitego! Wyprzedziliśmy Portugalię, która w swoich szeregach ma jednego z najlepszych piłkarzy świata – Cristiano Ronaldo! Później sen zamienił się w koszmar. Podczas turnieju w Austrii graliśmy katastrofalnie. Przegraliśmy 0:2 z Niemcami, zremisowaliśmy 1:1 z gospodarzami, aby na koniec rozgrywek grupowych polec z rezerwami Chorwacji 0:1. Jedynym herosem był Artur Boruc. Bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Wychodził na plac i jakby wyłączał system nerwowy. Zero stresu, wielkie wyczyny. Z Austriakami obronił pięć sytuacji sam na sam! Światowe media wymieniały Boruca w gronie najlepszych bramkarzy turnieju. O wszystkich innych piłkarzach Beenhakkera szybko zapomniały. Wówczas 28-letni bramkarz przestał chodzić po ziemi. Głowa znalazła się w obłokach. Na szyi zrobił sobie wielki tatuaż po angielsku – „Addicted”, czyli „Uzależniony”. Uzależniony?! Od czego? Od kogo? Po co?!

Jeszcze w czasie Euro 2008 Boruc poleciał do Warszawy, aby zobaczyć synka Aleksa – zaraz po urodzeniu. Później prasa bulwarowa doniosła, że już w trakcie turnieju o mistrzostwo Europy był związany z Sarą Mannei, byłą uczestniczką programu „Idol”. Artur dla Sary zostawił żonę Katarzynę. Tabloidy w Wielkiej Brytanii i Polsce obiegały zdjęcia Boruca z nową ukochaną. A to przy piwie, a to z cygarem… Życie rodzinne Boruca się posypało. W tym samym mniej więcej czasie załamała się też jego wspaniała kariera. Bohater z Austrii puścił tragiczne bramki w meczach ze Słowacją i Irlandią Północną. Stadiony na Tehelnym Polu w Bratysławie i Windsor Park w Belfaście już na zawsze będą symbolem bramkarskiego upadku… Zaczął się marsz w dół polskiej reprezentacji. Oczywiście eliminacje do mistrzostwa świata w Afryce przegrała cała reprezentacja i jej trener, ale pozostanie zawsze pytanie, czy historia potoczyłaby się inaczej, gdyby Artur Boruc „nie zaszalał” i po staremu dokonywał w bramce rzeczy niemożliwych. Każdy ma prawo do własnego życia, do swoich wyborów. Kiedy jednak te wybory mają wpływ nie tylko na jego życie, ale na losy narodowej reprezentacji, nasuwają się nowe pytania. Mam wrażenie, że te kwestie upadły, King Artur kwitował szyderczym uśmiechem.

Obecny selekcjoner biało-czerwonych, 62-letni Franciszek Smuda nie nazywa Boruca inaczej niż „Grubas”. Nie zamierza dać mu szansy powrotu. Doskonale wie, że Artur już za kadencji Beenhakkera chodził własnymi drogami. Nie bardzo liczy na to, że ten się zmieni. Kiedy próbuję z nim dyskutować o Borucu, zacietrzewia się. „Czy wiesz, co on wygadywał mojemu asystentowi Jackowi Kazimierskiemu, kiedy ten poleciał do Glasgow?” – mówi z przejęciem na Placu Trzech Krzyży, w drodze do hotelu Sheraton. Smuda przy tym mocno gestykuluje. Ciągle ma energię, mimo że rozmawiamy o piłce, życiu, wyborach, już dobre trzy godziny. Skąd mam wiedzieć? Smuda po chwili macha ręką. O Borucu już mu się nie chce gadać…

Najpierw gospodynie…

Smuda jest dziś pierwszym człowiekiem polskiej piłki. Wszyscy czekają na jego słowa, a później czyny. Jeszcze go nie widać na okładkach kolorowych magazynów, jeszcze nie jest bohaterem pierwszych stron gazet, jego podobizna jeszcze nie wisi na billboardach. Jednak to tylko kwestia czasu. Wiosną 2012 roku Smuda będzie królem świata – polskiego świata. Jego twarz będą rozpoznawały gospodynie domowe, tak jak rozpoznawały Engela, Janasa i Beenhakkera. Jednak po tej marketingowej burzy nastąpi sportowa weryfikacja. Weryfikacja wyborów personalnych, koncepcji taktycznej, odpowiedniej motywacji – na tle gigantów europejskiej piłki, którzy zawitają na 14. finały mistrzostw Europy. Właśnie dlatego krewki „Franz” mówi Borucowi „nie”. W kadrze ma być jeden „Król Słońce”. W tej roli Smuda widzi siebie. Zamierza postawić na młodzież, bez złych manier czy głupich nawyków.

Jednak czy mamy piłkarzy? Pawłowi Janasowi nie wierzyłem, kiedy powtarzał: „Dajcie jakichś piłkarzy. U nas nie ma piłkarzy”. Przed mundialem w Niemczech w 2006 roku zdecydował się na szaleńczy krok – ogłosił kadrę na turniej bez tak znaczących postaci, jak bramkarz Jerzy Dudek i napastnik Tomasz Frankowski, a także solidnych obrońców, jak Tomasz Kłos oraz Tomasz Rząsa.

Cztery lata później siedzimy przy kawie. 56-letni Paweł Janas sięga po kolejne marlboro i spokojnie tłumaczy: – Życie przyznało mi rację. Już wtedy Dudek był tylko rezerwowym. Frankowski strzelał bramki w polskiej lidze, ale wtedy w Anglii już nic nie potrafił strzelić, a później męczył się w Ameryce. Kłos i Rząsa wkrótce skończyli kariery. Naprawdę wolałem zabrać na mundial młodych, takich jak Fabiański, Dudka, Brożek czy Jeleń – mówi. Podoba mi się jego spokojna narracja. Paweł Janas wciąż nie zrozumiał jednak, że nie wystarczy mieć argumenty piłkarskie – swoimi decyzjami personalnymi skończył życie jednej drużyny – tej z eliminacji, ale zarazem nie zdołał powołać do życia drugiej – tej na finały. Janas głosił hasło, że nikogo nie będzie brał na mistrzostwa za zasługi. Odebrano to jako skrajną niewdzięczność. Nie można uśmiercać tych, którzy rozpalają serca kibiców.

W dodatku Janas nie potrafił swoich wyborów uzasadnić. Chował się, unikał mediów, a jak już stawał przed kamerami czy mikrofonami, to odpowiadał jednym słowem – tak, nawet nie zdaniem, a słowem. – Byłem w stresie – przyznaje. Ćmiąc kolejne marlboro, mówi: – Piłkarze nie byli przygotowani. Dałem im tydzień wolnego i taki Żurawski poleciał sobie do Dubaju, gdzie smażył się na plaży.

Prasa z łatwością odkryła, że w towarzystwie modelki ze Szczecina. – Widziałem, jak na zgrupowaniu ciągle chodził ze słuchawką przy uchu. Ciągle wydzwaniał… – mówi Janas. Gdy go pytam, czy w Polsce brakuje piłkarzy, aby awansować do kolejnych finałów mistrzostw świata, potrząsa głową. – W Polsce zawsze będzie kilkunastu piłkarzy, którzy naprawdę coś potrafią. Byli Żurawski czy Frankowski, dziś są Lewandowski czy Peszko. Po nich przyjdą inni. Tutaj zawsze będą się rodzić talenty. Najważniejsze, aby ich umiejętnie zebrać – mówi. Na eliminacje ich pozbierał, na finały już nie.

Zaniedbania od dziecka

A w naszej kadrze coś się wypaliło. Po katastrofalnych finałach Euro 2008 Beenhakker wyrzucił wszystkich swoich asystentów – Bogusława Kaczmarka, Dariusza Dziekanowskiego i Adama Nawałkę. Sięgnął po potakiwacza Rafała Ulatowskiego. Holender w trakcie eliminacji do mundialu coraz rzadziej przyjeżdżał do Polski. A gdy już przyjeżdżał, to zaszywał się w hotelu Sheraton. Najczęściej można go było spotkać na stadionie Polonii Warszawa. Taksówką kilka minut od Sheratona, gdzie uwielbiał zamawiać capuccino.

Beenhakkera do Polski sprowadził w czerwcu 2006 roku ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz. Potrafił z nim rozmawiać, szedł na kompromisy. Jeszcze przed wygraniem eliminacji Euro 2008 podpisał z nim kontrakt na eliminacje do mundialu. Tyle że w październiku 2008 roku Listkiewicz – obciążany za całe zło polskiej piłki – nie kandydował w wyborach na prezesa związku. Po brawurowej kampanii wygrał Grzegorz Lato posiłkujący się myśleniem „pezetpenowskiego betonu”, który nie mógł zdzierżyć światowca Leo, a także – a może przede wszystkim – jego gigantycznych poborów. Za awans do finałów ME Holender otrzymał 2 mln zł premii. W trakcie eliminacji do MŚ zarabiał już miesiąc w miesiąc 300 tys. zł. Beenhakker nie potrafił udawać, że lubi Latę. Zupełnie zlekceważył stanowisko nowego prezesa PZPN w sprawie jego współpracy z Feyenoordem. Lato powiedział „nie”, a Beenhakker poleciał do Rotterdamu, gdzie został przedstawiony jako zbawca ukochanego klubu z rodzinnego miasta. Lato tylko czekał na potknięcia. Aż się doczekał klęski w Mariborze ze Słowenią 0:3. Wówczas, nie czekając na rozmowę z Holenderem, ogłosił jego dymisję przed telewizyjną kamerą. Później próbował ciągnąć Leo za rękaw, ale Beenhakker odtrącał go jak jakiegoś natręta, wołając na pomoc swoją asystentkę Martę Alf… To był żenujący spektakl wypędzenia trenera, który półtora roku wcześniej był zbawcą polskiego futbolu…

Noce w kasynach

– U nas, gdy tylko piłkarz ma trochę pieniędzy, to przede wszystkim kupuje sobie brykę – mówi Janas. Bryka to slangowe określenie samochodu. Bryka to coś więcej niż pojazd mechaniczny. To symbol statusu w naszym biednym, jak na Unię Europejską, kraju. – Na początku to coś ze szrotu w Niemczech – relacjonuje Janas. – Kiedy podpisuje nowy kontrakt, wtedy czas na najnowsze modele, wypasione fury. Kupowane bez opamiętania.

Plagą są kasyna. Automaty, black jack, ruleta. Coś niesamowitego, co potrafią wyczyniać z ludźmi. Szczególnie z młodymi, którzy lubią ten półmrok w kasynie, kiedy pada po francusku „rien ne va plus” lub po angielsku „no more bets”. I kula kręci się na stole, mogąc się zatrzymać na jednej z 36 liczb lub na zerze (europejska odmiana ruletki – królowej kasyn). 62-krotny reprezentant Polski Tomasz Hajto przyznaje: – To były czasami niesamowite noce, gdy traciłem… No nie będę głośno mówił, ile traciłem. Może kiedyś opiszę to w autobiografii – dodaje. Mniej lub bardziej kasyna wciągnęły Kamila Kosowskiego, Tomasza Dawidowskiego, Grzegorza Króla, Radosława Matusiaka czy ostatnio Kamila Grosickiego. Kto wie, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie ta pasja…

Za kadencji Beenhakkera apogeum pozaboiskowych wyczynów była wyprawa do Lwowa w sierpniu 2008 roku, gdzie pijani piłkarze trochę zdemolowali hotel. Holender zawiesił Boruca, Dariusza Dudkę i młodego Radosława Majewskiego. Beenhakker twierdził: „To była jedyna sytuacja”. Jego najbliższy współpracownik Jan de Zeeuw przyznał: „Piłkarze wielokrotnie pili”. Później zaczął się wycofywać z tych słów. Janas jednak potwierdza: – Każdy selekcjoner musi pilnować piłkarzy. Z kolei 17-krotny reprezentant Polski, a obecnie menedżer piłkarski, Cezary Kucharski wspomina: – Zapytałem Leo, czy ufa polskim piłkarzom. Odparł, że tak. Zdziwiłem się. Nie zrozumiał. Janas uzupełnia: – Część zawodników przyjeżdżała z zagranicy, aby się zabawić. Stopniowo starałem się to zmieniać.

Beenhakker odpuścił. Drogo za to zapłacił, a my jeszcze drożej. Smuda świetnie zna polskich piłkarzy. Obecny selekcjoner podkreśla: – Jak złapię kogoś na piciu, to dostanie taką petardę, że mnie do końca życia popamięta.

Legia cudzoziemska

Tak sobie myślę po tych słowach, że tym bardziej rozumiem, dlaczego Jerzy Engel sięgnął po Nigeryjczyka Emmanuela Olisadebe, Beenhakker domagał się naturalizowania Brazylijczyka Rogera Guerreiro, a Smuda chce wkomponować do swojego zespołu zawodników, którzy od dziecka wychowywali się we Francji czy w Niemczech. Już Beenhakker powoływał Ludovica Obraniaka z Lille, a Smuda wręcz jest jego fanem. – To mój kluczowy piłkarz – mówi. Na jego liście są kolejni zawodnicy z Francji z polskimi korzeniami: Laurent Kościelny (Lorient) i Damien Perquis (Sochaux). W Niemczech udało mu się porozumieć z Adamem Matuszczykiem (1. FC Koeln), a namawiał także Sebastiana Boenischa (Werder) oraz Eugena Polanskiego (Mainz). Ciągle rozważa grającego we Włoszech Roberta Acquafreskę (FC Genoa), którego matka jest Polką.

Smuda energicznie szuka. Zarzuca poprzednikom, że zaprzepaścili wiele okazji, na przykład, by zdobyć Łukasza Podolskiego, dziś czołowego napastnika reprezentacji Niemiec. Był czas, kiedy „Poldi” chętnie grałby dla Polski. Sam „Franz” jednak ma specyficzne podejście. W naszej kadrze nie ma miejsca dla ludzi, którzy nie mogą się wykazać polskimi korzeniami. Nie bardzo się zgadzam z jego stanowiskiem. Korzenie nie są jedynym wyznacznikiem tego, czy serce piłkarza może bić dla Polski. W chwili szczerości Franz wyznał kiedyś: – Arboleda u mnie nigdy nie zagra, tak jak nigdy nie grałby Olisadebe czy Roger. Przed selekcjonerem stał wtedy kieliszek czerwonego wina, przede mną białego. Myślę, że się nie porozumiemy w tej kwestii. Naturalizacja to dziś normalny proces w społeczeństwie. Bez Nigeryjczyka Olisadebe nie wygralibyśmy eliminacji do mundialu w 2002 roku. Owszem, drużyna stworzona przez Jerzego Engela grała dobrze, ale to sympatyczny „Emsi” kropnął osiem bramek! On uruchomił energię w pozostałych piłkarzach. Smuda powtarza jednak z naciskiem: – Co Olisadebe czy Roger mają wspólnego z Polską? Nic – to Nigeryjczyk i Brazylijczyk. Arboleda jest Kolumbijczykiem. Nie ma nic wspólnego z Polską, dlatego nie będzie dla niego powołania – podsumowuje. Wyborów Obraniaka, Kościelnego, Perquisa, Matuszczyka, Boenischa czy Polanskiego broni, przypominając o pochodzeniu. – Przecież ich ojcowie, dziadkowie czy pradziadkowie byli Polakami – przekonuje. Tyle, że dziś często ci młodzi ludzie nie mówią po polsku nawet „dzień dobry”. Gdy już otrzymają propozycję gry z białym orłem na piersi, to wahają się miesiącami, jak Boenisch czy Polanski, albo wręcz odmawiają, jak Kościelny czy Acquafresca. Żyją już swoimi nowymi ojczyznami.

Trochę dziwne, że Smuda nie rozumie roli takich zawodników, jak Olisadebe i Arboleda. Ciekawe, że nie rozumie tego akurat on, który jest Ślązakiem. Przyszedł na świat w małej miejscowości Lubomia pod Wodzisławiem. – Jak się pan dogaduje z Boenischem? – zapytałem selekcjonera. Ten szczerze odparł: – Po śląsku. Trochę po niemiecku, trochę po polsku, a tak naprawdę to po śląsku. Kto, jeśli nie Smuda, powinien wiedzieć, że życie nie zna prostych dróg, oczywistych wyborów. Jego ojciec walczył pod Monte Cassino – tyle, że jako żołnierz wcielony do Wehrmachtu…

* * *

– Nic nie zostało po Beenhakkerze – twierdzi Smuda.

– Franek przesadza – kręci głową Janas. – Każdy z nas, kolejnych selekcjonerów czerpie z poprzednika. Taki Żewłakow debiutował u Engela, grał u Bońka, rzecz jasna także u mnie, a przeżył też Beenhakkera i teraz występuje u Smudy – wylicza. Kiedy zmieni się polski futbol? Janas mówi: – Kiedy zmienią się polskie kluby. Smuda, słysząc takie pytanie, odpowiada całym sobą. Polski futbol zmieniam ja, Franciszek Smuda. Oby…

Smuda jest dziś w ogniu tworzenia drużyny, a sytuację ma specyficzną – nie gra meczów eliminacyjnych. Czeka na finały Euro 2012. Janas, uśmiechając się nad filiżanką kawy: – U nas każdy selekcjoner, kiedy już pojedzie na tę wymarzoną imprezę, jest skończony. Tak było z Jurkiem Engelem, tak było ze mną, tak się też stało z Leo, mimo że ten ostatni popracował jeszcze kilkanaście miesięcy – mówi. Ciekawe, jak na ich tle potoczy się los Smudy…

Anatomia upadku
Roman Kołtoń

urodzony 12 stycznia 1970 r. w Złotoryi – polski dziennikarz i komentator sportowy, youtuber, komentator Polsat Sport (do lutego 2020). Towarzyszył reprezentacji Polski na MŚ w Korei 2002, w Niemczech 2006 oraz na mistrzo...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze