Akademia Opatrzności
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Brian, duszpasterski współpracownik polskich dominikanów w Providence Academy, twierdzi, że mało jest w tej szkole uczniów zainspirowanych chrześcijaństwem, a dużo nim zmęczonych. Próbuję się dowiedzieć, jak powinien działać duszpasterz, pragnący wprowadzać ludzi w relację z Bogiem, gdy pracuje w szkole, w której praktyki religijne są obowiązkiem.

Nigdy nie darzyłem zaufaniem szkół katolickich. Od zawsze kojarzyły mi się z rygorem i zniechęcaniem młodych ludzi do Pana Jezusa. Kiedy dwa lata temu, podczas pobytu w Nowym Jorku usłyszałem, że Jacek Buda, dominikanin pracujący od kilku lat jako duszpasterz akademicki na uniwersytecie Columbia, chce zostać kapelanem szkoły średniej w Minneapolis, byłem pełen zdumienia i najgorszych przeczuć. „Nie bój się, oni wiedzą, jak robić taką szkołę” – uspokajał mnie przyszły kapelan Providence Academy.

Dobra, konserwatywna, katolicka

Gdy po wyborach prezydenckich George W. Bush rozpoczynał pierwszą kadencję, ośrodki badania opinii publicznej donosiły, że o jego zwycięstwie zadecydowały głosy konserwatywnego elektoratu odwołującego się do tradycji religijnej. W tym samym czasie ustanowiono w Stanach Zjednoczonych prawo umożliwiające zakładanie społecznych szkół średnich. Umocniona poczuciem zwycięstwa oraz wykorzystująca sprzyjający klimat grupa bogatych katolików reprezentujących klasę średnią postanowiła wtedy założyć konserwatywną szkołę, która wychowywałaby młodzież w oparciu o tradycyjny system wartości. Budowę rozpoczęto w Plymouth, zachodnim przedmieściu Minneapolis, siedemdziesięciotysięcznej miejscowości, która w zeszłym roku zajęła pierwsze miejsce w plebiscycie na najkorzystniejsze miejsce do zamieszkania w Stanach Zjednoczonych. 25 marca 2000 roku położono kamień węgielny, a w 2001 roku pierwsi uczniowie rozpoczęli naukę w Providence Academy.

Po ośmiu latach istnienia w Providence Academy uczy się około 850 uczniów na trzech poziomach odpowiadających polskiej podstawówce, gimnazjum i liceum. Docelowo szkoła ma liczyć 1100 uczniów. Duży budynek z czerwonej cegły otaczają boiska, place zabaw oraz potężny parking, na którym stoją między innymi żółte szkolne gimbusy. Szkoła jest znakomicie wyposażona. Przestronne klasy i szerokie korytarze, specjalistyczne gabinety i warsztaty, sale gimnastyczne i siłownie, stołówka i kaplica. Niczego nie brakuje. Providence Academy nie jest jednak szkołą drogą, bo choć czesne w liceum wynosi około 14 tys. dolarów na rok, to w podobnych prywatnych placówkach trzeba zapłacić dwa razy więcej.

Wyobrażenie o możliwościach finansowych szkoły daje historia ikony Matki Bożej. Gdy dominikanie obejmowali opiekę duszpasterską nad nią, chcieli nadać szarobiałemu wnętrzu kaplicy bardziej ciepły i sakralny charakter. Zasugerowali zakup ikony. Mieli na myśli dobrej jakości kopię. Prezydent szkoły Robert Cummins, który jest kolekcjonerem dzieł sztuki, dał im namiar na londyński dom akcyjny, by wskazali w katalogu tę, która najbardziej będzie pasowała. Bracia wybrali dziewiętnastowieczną rosyjską ikonę Matki Bożej Tychwińskiej, pochodzącą ze zburzonej przez komunistów cerkwi. Wtedy główny sponsor szkoły wyłożył 18 tysięcy dolarów i oryginalna ikona znalazła się w szkolnej kaplicy.

W założeniu szkoła ma dobrze przygotowywać do edukacji na uniwersytetach, formować ludzi o konserwatywnym systemie wartości oraz wychowywać dojrzałych katolików. By zrealizować pierwszy z celów, do współpracy zaproszono wybitnych pedagogów, niejednokrotnie pracujących wcześniej na uniwersyteckich college’ach, a dzieciom i młodzieży postawiono wysokie wymagania. Uczniowie są w szkole od 8.30 do 15.15, a po powrocie do domu czeka ich odrabianie zadań domowych. Licealiści siedzą nad książkami często do północy, a każdy egzamin jest dla nich wielkim stresem.

Konserwatyzm widać na pierwszy rzut oka. Budynek z cegły, okna w stylu wiktoriańskim, kominki we wspólnych salach wskazują, że szkoła zorganizowana jest w stylu staroangielskim. Dzieci i młodzież noszą mundurki, a nauczyciele sprawdzają nawet sposób włożenia koszuli w spodnie, długość spódnic czy kolor butów. Nie do pomyślenia są tu spóźnienia czy nieobecności, a uczeń poruszający się w czasie lekcji po korytarzu musi mieć przy sobie przepustkę. Uczniowie na terenie szkoły są odcięci od wpływu współczesnej kultury, który założyciele uważają za nihilistyczną i szkodliwą. Mają nadzieję, że taki klimat wychowania wyrobi w uczniach dobre nawyki. Robert Cummins opowiada, że sam wychowywał się w podobnej atmosferze i choć później daleko odszedł od konserwatywnej wizji świata, to został w nim kanon, który pozwolił po latach buntu wrócić do sprawdzonych wartości. Nie łudzi się, że wszyscy uczniowie będą chodzili prostymi ścieżkami, ale chce, by w ich sercach i umysłach odcisnął się stygmat uniwersalnych wartości.

Katolicyzm funkcjonuje w szkole jako system religijny, który potrafi połączyć żarliwość wiary z głębią intelektualną, a zarazem jest najbardziej kompatybilny z konserwatywną wizją świata. Wiele Kościołów protestanckich, dominujących do tej pory na religijnej mapie Stanów Zjednoczonych, w ciągu ostatnich 40 lat zniknęło albo tak się zliberalizowało, że utożsamiane są dziś z lewym skrzydłem Partii Demokratycznej. Z tego samego powodu część nauczycieli pracujących w szkole była ochrzczona w różnych Kościołach chrześcijańskich, a do Kościoła katolickiego przeszła już jako osoby dorosłe.

Religijny charakter szkoły sprawia, że nauczyciele i uczniowie rozpoczynają dzień wspólną modlitwą, w południe, ze względu na obecność protestantów, zamiast Anioł Pański odmawiają Ojcze nasz, raztygodniu uczestniczą we mszy św., a w liceum mają codziennie godzinę religii, wykładanej przez osoby świeckie. Po takiej porcji nauki absolwenci doskonale znają filozofię św. Augustyna, teologię św. Tomasza czy literaturę C.S. Lewisa.

Oswajanie szkoły

Polscy dominikanie Jacek Buda i Maciej Okoński do Plymouth przyjechali w sierpniu 2008 roku. Zaproszono ich tam, ponieważ pracujący w Stanach Zjednoczonych od 2000 roku Jacek osobiście znał założycieli szkoły i ją samą od początku istnienia. – Kultura w przeważającej części jest dziś niechrześcijańska, dlatego czeka nas wszystkich duchowa bitwa o serca i umysły młodych ludzi. Providence Academy widziałem jako podjęcie tego wyzwania – tłumaczy dzisiaj decyzję o przeprowadzce do Plymouth Jacek. Początkowo właściciele rozwijali przed dominikanami wielkie wizje: przy szkole miał powstać dominikański ośrodek duszpasterski, kościół i klasztor, który promieniowałby nie tylko na szkołę, ale również na Minneapolis i St. Paul.

Podczas mojego pobytu w Providence Academy w styczniu 2009 roku uczestniczyłem w rozmowie Macieja z dwoma nauczycielami: doktor pedagogiki Constance Krocak i specjalistą nauczania początkowego Brianem Dudleyem. Rozmowa dotyczyła natury boskiej i ludzkiej Jezusa, dogmatu o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny, tego jak wytłumaczyć dzieciom, że w czasie mszy św. uobecnia się ofiara Chrystusa, oraz jak odróżnić grzech ciężki od lekkiego.

Jacek ostrzegał, bym źle nie interpretował liczby nauczycieli, którzy przyszli na spotkanie. To, że ktokolwiek przyszedł, już jest sukcesem. By tak się stało, Maciej musiał odbyć dziesiątki rozmów, wejść w osobisty kontakt z nauczycielami, zbudować relacje z nimi. Dotychczasowa półroczna obecność dominikanów w szkole to próba oswojenia uczniów, nauczycieli i rodziców, stworzenia w nich przekonania, że z księdzem z Polski można poważnie porozmawiać. W Stanach Zjednoczonych występuje bowiem zjawisko, które można nazwać „zagranicznym księdzem”. Wielu duchownych przyjeżdża do Ameryki na studia, nauczyć się języka albo zebrać pieniądze na jakiś cel. Czasem pojawiają się, by zastąpić na jakiś czas miejscowego proboszcza albo kapelana, ale wierni wiedzą, że nie można od nich zbyt wiele wymagać. Mszę odprawią, wyspowiadają, ale nie będą się zbytnio angażowali, bo niedługo i tak wyjadą. – Bardzo dużo pracy wymaga przejście do sytuacji, w której Amerykanie zaczynają obdarzać cię zaufaniem, a towarzyska rozmowa przekształca się w rozmowę duszpasterską – tłumaczą bracia. – Dlatego też staraliśmy się niczego nie przyspieszać, tylko proponować i pozwolić, by to nauczyciele sformułowali swoje oczekiwania i potraktowali spotkanie jako dobrowolne. W tej szkole bowiem łatwo coś zorganizować. Gdyby ogłosić obowiązkowe spotkanie nauczycieli z kapelanem, to dyscyplina jest taka, że wszyscy byliby obecni.

Innym sposobem budowania relacji z nauczycielami jest zapraszanie ich do „klasztoru” na nieformalne wieczory gier czy rozmów. Kilka dni przed moim przyjazdem odbyło się spotkanie z nauczycielkami, a podczas mojego pobytu bracia przygotowywali się do spotkania męskiego, które organizowali, by obejrzeć z nimi Super Bowl, czyli finał rozgrywek footballu amerykańskiego. Z tej okazji kupiliśmy z Maciejem beherovkę. Kasjerka poprosiła mojego współbrata o prawo jazdy, by sprawdzić, czy ma już 21 lat, by skorzystać z prawa zakupu alkoholu.

Ważne miejsce w życiu amerykańskiej szkoły zajmuje sport. Wszyscy uprawiają jakąś dyscyplinę, a specyfiką tutejszej edukacji jest system rozgrywek międzyszkolnych. Maciej i Jacek starają się kibicować na meczach. Na rozgrywki chodzą w białych bluzach z nazwą szkoły na piersiach i napisem „Chaplain” (kapelan) na plecach. – Zimą oglądamy hokeja chłopaków i koszykówkę dziewczyn. Jesienią chodziliśmy na football, soccer, siatkówkę. Trybuny to miejsce, gdzie można z ludźmi swobodnie porozmawiać – opowiada Maciej. Stara się wspierać zawodników, więc przed meczem idzie do szatni chłopaków, by się z nimi pomodlić. Na początku każdego meczu zawodnicy i kibice zwracają się do flagi amerykańskiej i wysłuchują hymnu. Potem modlitwa i zaczyna się mecz. W szkolnej sali gimnastycznej Jacek każe mi zwrócić uwagę na nazwy drużyn grających w lidze: Bethany, New Life, Trinity, Maranatha. – Sami chrześcijanie – stwierdza. W przerwie meczu pytam go, jak to jest, że młodzież, która nie ma na nic czasu, pozwala sobie na treningi i grę w lidze szkolnej. – Nie ma czasu między innymi dlatego, że trenuje. Poza tym gra o studia. Być może wygrane w meczach koszykówki czy hokeja spowodują, że któryś z uczniów dostanie się do college’u albo uzyska stypendium – odpowiada. Gdy mecz się kończy, ludzie dziękują kapelanom, że byli z nimi, że kibicowali szkolnej drużynie.

Rozdźwięk

Wkrótce po tym, jak w Providence Academy pojawili się polscy dominikanie, w Stanach Zjednoczonych zaczął narastać kryzys finansowy i dynamiczne plany budowy ośrodka duszpasterskiego schowano do szuflady. Jednak uczyniono tak nie tylko z powodu kryzysu. Okazało się, że ci, którzy zapraszali naszych braci, niezbyt byli świadomi, co to jest dominikańskie duszpasterstwo, a duszpasterze z Polski stwierdzili, że trudno im się odnaleźć w modelu proponowanym przez szkołę. Uczniowie w ciągu roku szkolnego są tak zajęci i zmęczeni nauką i treningami sportowymi, że na zajęcia duszpasterskie nie mają ani czasu, ani siły. Początkowo obie strony miały nadzieję, że w praktyce uda się pogodzić obie wizje, ale w miarę upływu czasu narastało wzajemne rozczarowanie.

Od początku rozgorzała debata o miejsce mszy św. i przystępowanie do sakramentów. Założyciele szkoły bowiem traktują mszę, modlitwę i sakramenty jako czynniki wychowujące i dyscyplinujące młodzież, a przez to obowiązkowe dla wszystkich, niezależnie od wyznania. Nawet do komunii świętej podchodzą wszyscy, z tym, że katolicy przyjmują Pana Jezusa, a protestanci, którzy stanowią około 30 proc. uczniów, oraz katolicy, którzy nie mogą tego uczynić, składają ręce na piersiach, a kapłan czyni im znak krzyża na czole i wypowiada słowa błogosławieństwa. Część uczniów nie chce być na mszy, ale musi. W gestach i postawie wyrażają swój bunt. Ci, którzy chcą uczestniczyć we mszy, są skrępowani obecnością zbuntowanych. – Oni są na wierzchu grzeczni i poukładani, bo zależy im na skończeniu szkoły, ale widać, że są wewnętrznie w opozycji – mówi Jacek. – Ojcowie Kościoła mówili o dyscyplinie sakramentów, aby do Eucharystii dopuszczać tylko tych, którzy chcą i mogą być dopuszczeni. Przymuszanie ich to rzucanie pereł przed wieprze, które może zniechęcić do wiary – dodaje Maciej.

Brian Trexel, duszpasterski współpracownik Jacka i Macieja twierdzi, że mało w tej szkole jest uczniów zainspirowanych chrześcijaństwem, a dużo nim zmęczonych. Dyrektor szkoły, a jednocześnie katecheta, dr Todd R. Flanders, choć jest zwolennikiem obowiązkowych praktyk religijnych, zauważa, iż młodzież na lekcjach religii nie zadaje pytań, nie wykazuje zainteresowania. – Bo wtedy będzie więcej na egzaminie, a my i tak mamy dużo pracy – tłumaczą licealiści.

Nasi bracia próbują w związku z tym wyprowadzić duszpasterstwo poza strukturę narzuconą przez szkołę, oddzielić kwestię opanowania wiadomości teologicznych i biblijnych od budowania relacji z Bogiem, która powinna odbywać się według nich w absolutnej wolności. Niezbyt podoba się to dyrekcji, która dominikanów oczekuje, by byli prefektami szkoły: odprawiali mszę i spowiadali. Wprowadzanie przez braci alternatywnej wizji duszpasterstwa okazuje się trudne, bo do głosu dochodzą negatywne skojarzenia konserwatywnych Amerykanów. Luźna, niedyscyplinująca forma duszpasterstwa kojarzy się im z rozprężeniem lat 70. i 80. XX wieku, które boleśnie poharatały Kościół amerykański. – Jeśli odżegnujesz się od dyscypliny, to jesteś hipis, a my nie chcemy wracać do rozluźnienia moralności i niewierności doktrynie katolickiej – rozumują.

Jacek Buda replikuje: – Jestem zwolennikiem jak największej dyscypliny akademickiej, która umożliwia studiowanie i rozwój intelektualny, oraz jak najmniejszej dyscypliny religijnej. Żeby nauczyciele mogli być wymagającymi nauczycielami w klasie, a ludźmi modlącymi się w kościele. Dziś pilnują uczniów na lekcjach i na mszy św. W miejsce dyscypliny kładłbym nacisk na stworzenie jak największej oferty religijnej. Nauczanie religii musi przypominać przedmioty artystyczne. Trzeba dać minimum wiedzy i jak najbardziej rozbudzić indywidualną pasję religijną – dzieli się swoją wizją. Bracia mają świadomość, że dopiero poszukują takiej formy duszpasterstwa, która będzie spotkaniem oczekiwań dyrekcji i tego, co chcą zaproponować. – Z duszpasterstwem jest jak z gitarą – wyjaśnia Jacek. – Nie wiem, o ile stopni trzeba przekręcić klucz, by gitara była dobrze nastrojona. Wiem jednak, jak powinna brzmieć. Podobnie jak, strojąc gitarę, będziesz tak długo przekręcał kołki, aż usłyszysz właściwy dźwięk, tak długo w duszpasterstwie będziesz testował różne propozycje, aż się przekonasz, że znalazłeś formę adekwatną do sytuacji ludzi, z którymi pracujesz – wyjaśnia. Przetłumaczenie takiej wizji na język instytucji czy struktury jest prawie niemożliwe, a Amerykanie chcieliby wszystko wpisać w grafik, jasno określić cel i środki do niego prowadzące. W Stanach Zjednoczonych, w których wielu kapelanów ma swoje biuro i godziny urzędowania, trudno jest zrozumieć, że duszpasterz młodzieży musi mieć duszę artysty.

Przestrzenią, w której polscy dominikanie mogą w większej wolności prowadzić ludzi do Pana Boga, są rozmowy indywidualne oraz wyjazdy poza szkołę zarówno mające charakter rozrywkowy, jak i rekolekcyjny. – Kiedyś byliśmy na dwudniowych rekolekcjach z uczniami naszej szkoły – opowiada Jacek Buda. – Pierwszego dnia na mszy byli wszyscy. Drugiego dnia podjąłem ryzyko i powiedziałem, żeby nikt się nie czuł zobowiązany do uczestniczenia we mszy, żeby przyszli tylko ci, którzy naprawdę chcą. Przyszła połowa uczniów i nauczycieli. Odprawiliśmy bardzo piękną liturgię, która przeszła w adorację ze śpiewami. Uczestnicy byli tak poruszeni emocjonalnie i duchowo, że nie chcieli opuścić kaplicy. Usłyszałem od kilku z nich, że to była pierwsza msza w ich życiu, na której wszyscy byli z własnej woli. Szkoła, narzucając obowiązek uczestnictwa we mszy świętej, sprawia, że niektórzy maturzyści nigdy jeszcze samodzielnie na nią nie poszli.

Bracia stwierdzają, że nacisk na wymuszanie mszy czy modlitwy nie jest tylko domeną szkoły. Konserwatywni rodzice, których zaangażowanie w szkołę i kontrola jej działań są znacznie większe niż w Polsce, zakładają często, że młodzi nie są w stanie podejmować właściwych decyzji i trzeba na nich pewne rzeczy wymóc.

Nauczyciele podstawówki

Maciej przestrzega, by nie generalizować powyższego obrazu szkoły, bo w ramach Providence Academy pod jednym dachem funkcjonują trzy poziomy. Im młodsze klasy, tym trudniej zarzucić coś koncepcji oraz praktyce katechetycznej i duszpasterskiej. Trudno przecież dzieciom zostawiać wolność wyboru. Jacek się z tym zgadza, stwierdzając, że wolny wybór praktyk religijnych wprowadziłby od dziewiątej klasy, czyli od początku liceum.

Miałem okazję przypatrywać się spotkaniu Macieja z grupą kilkudziesięciorga dzieci z zerówki. Mali uczniowie zaprzeczali stereotypowi amerykańskiego wyluzowania: siedzieli przez cały czas bardzo grzecznie, żaden nie wstał, żaden nie odezwał się poza głównym nurtem rozmowy. Zgłaszali się dopiero wtedy, gdy dominikanin dopuszczał ich do głosu. Pełna dyscyplina. Podobne wrażenie miałem, uczestnicząc z większą grupą uczniów zerówki i pierwszej klasy we mszy św. Dzieciaki nieco się nudziły i wierciły, ale ich zdyscyplinowanie i tak budziło mój podziw. Tym jednak, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło, były wypowiedzi dzieci. Ciekawe, pełne zaangażowania, nad wiek dojrzałe. Po lekcji powiedziałem Maciejowi, że rówieśnicy tych dzieci w Polsce są znacznie gorzej zorientowani w kwestiach wiary. Mój współbrat wyjaśnił, że w szkole jest wielu nauczycieli, którzy pragną się dzielić wiarą z uczniami. Należą do pokolenia, które bardzo mocno odczuło zamieszanie w tutejszym Kościele na początku lat 70. i dlatego tęsknią do klarownej hierarchii wartości. Co ciekawe, niektórzy z nich przeszli na katolicyzm, bo poczuli się zdradzeni przez zliberalizowane Kościoły protestanckie, w których się urodzili i wychowali. Wbrew tendencjom liberalnym starają się dać klarowny przekaz wiary swoim uczniom. W nauczaniu początkowym, aż do klasy piątej, jest jeden nauczyciel od wszystkich przedmiotów. Gdy zatem jest on osobą głęboko wierzącą, a co więcej, ma on ukończone studia teologiczne, przekaz wiary, który dociera do dzieciaków, jest bardzo żywy i owocny. Co ważne, nie prowadzi to wcale do klerykalizacji nauczania. Świeccy doskonale rozumieją rolę księdza. Wielu miało łzy w oczach, gdy dominikanie udzielali pierwszych sakramentów.

Stare koleiny

Zastanawiam się, czy w podobnym duchu nie można prowadzić tej szkoły na wszystkich poziomach. Moi bracia wyjaśniają, że na początku założyciele szkoły mieli taki właśnie pomysł. Chcieli, by formowała ona do dojrzałej relacji z Bogiem. Tak było, gdy szkołę tworzyło grono nauczycieli pasjonatów, a uczniów było niewielu. Z biegiem czasu, wraz ze wzrostem liczby uczniów i koniecznością zapanowania nad nimi, rozrastały się struktury instytucjonalne i następowała degradacja początkowej wizji. Dyscyplina zewnętrzna i wymaganie praktyk religijnych, niestety, coraz bardziej dominowały nad troską o osobiste przekazywanie wiary. – Ta szkoła miała ambicję przełamywania schematu rygorystycznej szkoły katolickiej, ale wydaje się, że się to nie udało – komentuje Jacek.

Któregoś dnia idziemy korytarzem, z klasy wyskakuje nauczycielka chemii: – Maciej, chodź poprowadzić modlitwę. Jesteś profesjonalistą w tej dziedzinie, a ja jestem już zmęczona modlitwą przed i po każdej lekcji! – woła za nami. – Come on! – odpowiada Maciej – na pewno sobie doskonale poradzisz. Takie żarty – jak twierdzi dominikanin – nie są jednak na porządku dziennym wśród nauczycieli. W osobistych rozmowach niektórzy mówią, że nie podoba im się dyscyplinowanie licealistów na płaszczyźnie religijnej. Woleliby tego nie robić, ale głośno o tym nie mówią, tylko wpasowują się w model panujący w szkole. Nie ma szczerej rozmowy na ten temat. Maciej twierdzi, że milczące podporządkowywanie się dyrektywom, konieczność pewnej dwulicowości, bardzo psuje atmosferę szkoły. – To jest kwas, który może zniszczyć szkołę – twierdzi. – Jeśli tak dalej pójdzie, szkoła zmarnuje swój potencjał. Nauczyciele już patrzą na siebie z podejrzliwością. Nie wiadomo, co kto myśli, a co robi pod przymusem.

Dopytuję moich braci, czy rozejście między duszpasterską propozycją Polaków a oczekiwaniami Amerykanów nie wynika z faktu, że przyjechały Polaczki, którzy mają poczucie, że wszystkie rozumy pojadły i próbują narzucić swoją wizję tubylcom, nie rozumiejąc ich świata. – Zadawaliśmy sobie to pytanie – odpowiadają Jacek i Maciej – ale problem polega na tym, że tu nie ma alternatywy dla naszej formy duszpasterstwa młodzieży. Istnieje model prefekta szkoły katolickiej albo duszpasterza, który jest fajny, nic nie wymaga i rozdaje młodzieży pizzę. O modelu księdza młodzieżowca luzaka lepiej nie wspominać. Trzeba sobie jednocześnie zdać sprawę, że model prefekta już istniał. W pierwszej połowie XX wieku funkcjonowały szkoły katolickie podobne do tej, w której uczymy. Z tych szkół wyszło pokolenie, które swoim liberalnym podejściem do rzeczywistości rozmontowało w latach 70. i 80. Kościół amerykański. Paradoks polega na tym, że obecna szkoła powstała w opozycji do liberałów, ale lansuje model, który ich wyprodukował. Ta koncepcja została już przetestowana i nie sprostała wymaganiom współczesnego świata. Mimo to założyciele szkoły wchodzą w stare koleiny. Tymczasem odpowiedzią na dzisiejsze czasy nie jest powrót do któregokolwiek momentu z przeszłości Kościoła, ale żywa wiara w Jezusa działającego dzisiaj – tłumaczą moi bracia.

Dominikanie zgadzają się, że trzeba budować dobre nawyki w młodych ludziach, jednak twierdzą, że dzieło to nie może polegać na wymuszaniu czegokolwiek, ale na prowokowaniu kolejnych wyborów. – Zgadzam się z Bobem, że ważny jest powrót po zejściu na manowce, ale przyczyną powrotu, czyli nawrócenia, nie może być kanon wartości, tylko tęsknota za Bogiem – tłumaczy Jacek.

Efekty wychowania

Pytam moich braci, czy wiadomo, co się dzieje z uczniami, którzy opuszczają szkołę. Czy są żołnierzami konserwatyzmu i praktykującymi chrześcijanami, czy też po liceum – wyzwoleni z gorsetu chrześcijańskiej poprawności – uciekają jak najdalej od moralnych wymagań stawianych przez szkołę. Odpowiadają, że są i tacy, i tacy, ale charakterystyczne jest, że uczniowie wychodzący ze szkoły czują się nieprzygotowani do konfrontacji z inaczej myślącymi rówieśnikami. Absolwenci twierdzą, że z jednej strony książki, które czytali, dają im ogromną wolność na wykładach, ale z drugiej strony czują, że żyli do tej pory w tak jednorodnym środowisku, iż teraz są zaskoczeni spotkaniem z ludźmi mówiącymi innym językiem. Nie znają argumentów drugiej strony i nie wiedzą, jak bronić obrazu świata, który wynieśli ze szkoły.

Jacek uogólnia stwierdzenia dotyczące miejsca religii w szkole i odnosi je do całych Stanów Zjednoczonych. Jeśli w kraju demokratycznym wiara przestaje być tajemnicą targającą człowiekiem, dotykającą jego najbardziej wewnętrznych warstw, to zostaje zredukowana do instrumentu służącego tworzeniu struktur społecznych. Taka sytuacja sprawia, że ludzie dają sobie prawo poprawiania Pana Boga. Stany Zjednoczone bowiem są bardzo praktycznym krajem. Wielu ludzi myśli: „Jeśli religia spełnia dobrze swoją rolę, to należy być człowiekiem religijnym. Jeśli nie spełnia pokładanej w niej nadziei, to należy ją poprawić”. Tylko że wtedy następuje koniec wiary, a religia staje się drogą samorozwoju wiodącą do sukcesu społecznego i zawodowego. Modelowy Amerykanin zawsze musi widzieć przed sobą cel, do którego dąży, oraz móc zmierzyć ilość włożonej energii w stosunku do przewidywanych efektów. Również na religię patrzy jako na program rozwoju. W tej optyce spowiedź jest dobra, bo pomaga stawać się lepszym i człowiek lepiej się po niej czuje. Prowadzi to do horyzontalnego, moralistycznego podejścia do religii, a studenci college’u są zszokowani, gdy się przekonują, że Jezus Chrystus nigdy nikomu nie powiedział, by był dobrym człowiekiem. Paradoks polega na tym, że wielu ludzi jednocześnie tęskni za Tajemnicą, którą wyczuwa w wierze, i chciałoby zaplanować swoją drogę religijną w szczegółach.

Czy warto?

Opuszczam Plymouth w trudnym dla polskich dominikanów momencie. Po okresie początkowego entuzjazmu przekonują się, że nie wprowadzą w życie planu duszpasterskiego, z którym przychodzili do Minnesoty. Szkoła chce mieć kapelanów do odprawiania mszy św. i prowadzenia katechezy, dominikanie chcieliby być duszpasterzami prowadzącymi młodzież do Boga. – Jeżeli tu zostaniemy, to pod tym warunkiem, że będziemy prowadzić duszpasterstwo, które wyssaliśmy z mlekiem matki… – przekonuje Maciej.

Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że warto ten moment przetrwać. Paradoksalnie, różnica oczekiwań założycieli szkoły i propozycji dominikanów świadczy o sensowności obecności duszpasterzy z Polski w Stanach Zjednoczonych. Mają oni tutejszemu Kościołowi do zaproponowania coś, czego Amerykanie w tym momencie nie znają. Duszpasterstwo w stylu Wojtyły – ksiądz, który jedzie z młodzieżą na kajaki, odprawia dla niej mszę św. w górach, modli się na obozie wędkarskim, jest zjawiskiem nieznanym. Wielu biskupów chciałoby wprowadzić duszpasterstwo studenckie w college’ach, ale księża nie wiedzą, jak to robić. Próbują przenieść strukturę parafialną na uniwersytety, ale to nie przynosi efektów. Duszpasterstwo w formie, którą znamy z naszych klasztorów, z oaz i różnego rodzaju wspólnot obecnych w Kościele polskim i europejskim, może temu zaradzić. Bracia nie są zagranicznymi księżmi w obcym kraju, do których należy wykonanie cudzych planów. Przynoszą nieznaną formę duszpasterstwa i nic dziwnego, że nie zostaje ona zaakceptowana, skoro sprzeciwia się duchowi amerykańskiemu, bazującemu na tradycji protestanckiej i dążeniu do wymiernego sukcesu. A im nie chodzi przecież o to, by cokolwiek niszczyć, ale by zastaną rzeczywistość przekształcać, a wiarę naszych braci Amerykanów pogłębiać.

Gdy Jacek rysuje wizje współpracy polskich i amerykańskich dominikanów na tutejszych uniwersytetach, gdy przekonuje, że istnieje tu wielka luka w misji Kościoła, którą wraz z amerykańskimi braćmi możemy zapełnić, gdy twierdzi, że czekają miejsca dla duszpasterzy akademickich, to brzmi to nieco fantastycznie, zwłaszcza po doświadczeniach takich jak Providence Academy. Jednak głoszenie Ewangelii nie opiera się na kalkulacji szans na sukces, ale na powołaniu, by iść na krańce świata i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie. Jedynym uzasadnieniem dominikańskiej aktywności jest wierność Ewangelii, bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie. Nie wiem, czy uda się zaszczepić na gruncie amerykańskim formułę duszpasterstw dominikańskich, ale jestem przekonany, że warto próbować.

Akademia Opatrzności
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze