A jednak emocje…
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Jaka może istnieć realna wspólnota między propagującymi aborcję anglikanami, walczącymi o „małżeństwa gejowskie” szwedzkimi luteranami, propagującymi eutanazję amerykańskimi kongregacjonalistami a prawosławnymi i katolikami?

Mój tekst o Taizé wywołał skrajnie emocjonalne reakcje. Pojawiły się zarzuty niewiedzy, braku zrozumienia, przeintelektualizowania, zamknięcia na innych, strachu, a nawet umysłowej ciasnoty, której dowodem ma być to, że jestem związany z „Frondą”. Wytknięto mi brak jakiegokolwiek wyważenia tematu. Można się ze mną nie zgadzać – nie ma w tym nic złego, można podawać w wątpliwość pomysł dominikanów, by teksty na temat wspólnoty dawać na kilka tygodni przed kolejnym 32. Europejskim Spotkaniem Młodych. Ale sugerowanie, że z powodu jednego tekstu czy tytułu pismo spadło na dno, to już lekka przesada. To pokazuje, niestety, jak trudno jest dyskutować w polskim Kościele. Tu ma obowiązywać jedna linia – nawet w kwestiach, w których Kościół dopuszcza różnorodność. Taizé ma się podobać i koniec! Jakiekolwiek słowa krytyki to już atak, dowód nieczystych intencji albo strach. Na wątpliwości, krytyczną refleksję (nawet jeśli nie we wszystkim trafną) nie ma miejsca. Każda jest traktowana jak atak na jedynie słuszne ekumeniczne i otwarte poglądy.

Przypomina to model stosowany przez dyskutantów w Radiu Maryja, którzy każde słowo wątpliwości odczytują jako działanie sił zła i ciemności. Pewien jestem, że od takiego modelu mocno odcinaliby się dyskutujący nad moim tekstem. Uniemożliwia to przecież jakąkolwiek rozmowę czy poważniejszą debatę. Polemiści pozostają bowiem ślepi nie tylko na argumenty, ale nawet na to, co zostało napisane.

W tekście wielokrotnie powraca podziw i szacunek nie tylko dla brata Rogera (do którego odnoszę słowa „męczennik” i „szczególnie umiłowany przez Boga”), ale i dla braci. „Tak on jak i oni pokazują bowiem młodym ludziom Chrystusa i pomagają im odnaleźć przestrzeń (…) dla swojej wiary, a także pozwalają się spotkać i poznać z innymi chrześcijanami”. Te słowa (podobnie jak wprowadzająca laudacja na cześć Europejskich Spotkań Młodzieży) jednak nie zostały zauważone, tylko dlatego że w dalszej części pojawiają się zastrzeżenia i wątpliwości. Na nie bowiem w myśleniu moich polemistów nie ma miejsca. Oni uznają, że w kwestii Taizé można być tylko albo całkowicie za, albo całkowicie przeciw, a wtedy można już kogoś (co w moim przypadku całkowicie absurdalne) wepchnąć do worka z napisem tradycjonalizm i tridentina. Drogi pośrednie, w których ceni się osoby i ich dzieła, ale niekoniecznie uznaje się je za doskonałe, nie istnieją. Rozumiem uwielbienie dla brata Rogera i dla pozostałych członków jego wspólnoty, ale emocje uniemożliwiają rozmowę i jedyne, co wówczas można zrobić, to powiedzieć rozmówcy, że jest płytki, nie zna tematu i nie rozumie charyzmatu.

I byłoby pięknie, tyle że od tego wcale nie znikają problemy związane z tymczasowym statusem Wspólnoty czy pytania związane z jej stylem duszpasterstwa. A pytania te trzeba stawiać, choćby po to, by wszystko było jasne. Postawmy je więc jeszcze raz, na spokojnie, po lekturze polemicznych tekstów.

Pytanie pierwsze: Czy wizja ekumenizmu wspólnoty z Taizé jest wizją katolicką?

Mimo całej mojej sympatii dla tego, co robią bracia, i świadomości roli, jaką odgrywają w głoszeniu Chrystusa młodym ludziom (tu pełna zgoda z uwagami licznych komentatorów), moja odpowiedź jest negatywna. Celem ekumenizmu, w rozumieniu katolików, nie jest bowiem tworzenie jakichś tymczasowych wspólnot, czy pogłębianie własnego chrześcijaństwa, ale budowanie widzialnej wspólnoty Kościoła pod zwierzchnictwem biskupa Rzymu. Jedność nie jest bowiem osiągalna w emocjach, działaniach, w spotkaniu czy nawet we wspólnej (do czasu Eucharystii) modlitwie, ale w Prawdzie i Eucharystii, w widzialnej wspólnocie Kościoła. Odradzanie konwersji tym braciom, którzy do niej dojrzeli (a nie ma co ukrywać, i wielu protestantów to zauważa, uznając Taizé za zakamuflowanych katolików, że droga wspólnoty często prowadzi w tym kierunku) sprzeciwia się temu fundamentalnemu celowi. Przyznanie prawa do przyjmowania Eucharystii to jeszcze nie wszystko. Tylko pełna obecność w Kościele (przez nikogo z nas niezasłużona) pozwala na całkowity dostęp do życia sakramentalnego.

Pytanie drugie: czy można stworzyć spójną mieszankę ponad wyznaniowej teologii?

Wiem (wbrew sugestiom czytuję książki, także o Wspólnocie), że wielu braci tworzy głęboką teologię. Ale i na to pytanie muszę opowiedzieć przecząco. Fundamentem każdej teologii jest oczywiście Chrystus. Jednak to, jak rozumiemy Jego relację z Matką, jak rozumiemy naturę Jej Boskiego Macierzyństwa, jak pojmujemy Eucharystię, którą nam pozostawił (czy jest ona Ofiarą czy nie jest, czy On jest w Niej realnie czy jedynie duchowo dostępny) – ma ogromne znaczenie. I to nie tylko dla pisania książek, ale dla duchowości, ascetyki, moralności i codziennego życia. Teologia dogmatyczna nie jest nudną dziedziną, którą muszą zgłębiać duchowni, ale fundamentem naszej wiary, z którego wyrasta rozumienie innych prawd wiary i moralności. A te teologie są sprzeczne. I dlatego nie da się łagodnie wprowadzić ikony (w jej pełnym prawosławnym rozumieniu) do liturgii katolickiej (w której odgrywa ona jednak w znaczącym stopniu rolę obrazu) ani tym bardziej do protestanckiego nabożeństwa (przy wszystkich różnicach między reformowanymi a luteranami).

Podobnie jest z maryjnością: katolik, wymawiając pewne słowa czy oddając cześć Maryi, ma coś bardzo konkretnego na myśli i nie sposób tego pogodzić z luterską pobożnością maryjną (a trzeba pamiętać, że taka również istnieje). Czasem mówiąc to samo, mamy bowiem zupełnie co innego na myśli. Sugestię, że w wiosce aktywna jest maryjność, przyjmuję: podobnie jest w niektórych zborach luterańskich, szczególnie tych wiernych Lutrowi. Ale nie sposób nie zadać tu pytania o to, jaka to maryjność? Rozumienie roli Matki Pana jest bowiem różne w różnych Kościołach i wspólnotach.

Pytanie trzecie: czy w pewnych sytuacjach realna wspólnota chrześcijańska jest jeszcze możliwa?

Mam świadomość, że tak postawione pytanie brzmi okropnie. Ale patrząc na to, co dzieje się w części wspólnot protestanckich (choćby w zachodnich Kościołach anglikańskich czy luterańskich), trudno go nie postawić. Jaka bowiem może istnieć realna wspólnota między propagującymi aborcję anglikanami, walczącymi o „małżeństwa gejowskie” szwedzkimi luteranami, propagującymi eutanazję amerykańskimi kongregacjonalistami a prawosławnymi i katolikami? Czy możemy mówić jeszcze o realnej podstawie wiary, gdy część protestanckich wyznań zwyczajnie odrzuca już nie tyle Tradycję, ile autorytet Biblii? Oczywiście mam świadomość, że do wspólnoty przybywają ludzie – katolicy i ewangelicy, ale jeśli się im proponuje pozostanie we własnych wspólnotach wiary, to powstaje pytanie, czy nie skazuje się ich na życie w fałszu?

Pytanie to zresztą pokazuje, jak mocno zmieniło się chrześcijaństwo i świat, od czasów, gdy powstawała wspólnota. To, co wydawało się oczywiste (przy wszystkich różnicach doktrynalnych), czyli bliskość w dziedzinie moralnej, teraz już nie istnieje. A i w kwestiach dogmatycznych (tyle, że najgłębszych), jak się zdaje, mimo licznych sukcesów jest nam raczej dalej, niż bliżej. Przykładem jest choćby stosunek do ordynacji kobiet, która nie jest problemem tylko organizacyjnym czy administracyjnym, ale w najgłębszym tego słowa znaczeniu antropologicznym…

* * *

Zadając wszystkie te pytania, powtarzam: nie zamierzam dyskredytować tego, co dzieje się we Wspólnocie. Ludzie odnajdują tam Chrystusa, nawracają się i odczytują swoje powołania. Ważne jednak, by mieli świadomość, że Taizé nie jest i nie może być dla nich stacją końcową. Zresztą sami bracia tego nie chcą. Tą bowiem – jak głęboko wierzę, i tu zapewne różnię się ze wspólnotą – powinien być zawsze Kościół Jezusa Chrystusa, który w pełni i w widzialny sposób trwa w Kościele katolickim. Tylko on może się stać domem dla każdego, o wiele bardziej niż – skądinąd wspaniałe – Taizé.

A jednak emocje…
Tomasz Terlikowski

urodzony 10 września 1974 r. w Warszawie – doktor filozofii, dziennikarz, publicysta, tłumacz, działacz katolicki, przewodnik, pasjonat religioznawstwa (szczególnie bliskie są mu Kościoły wschodnie). W 2003 roku obronił do...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze