A ja bym chciał Ennio Morricone
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Wyczyść

Mówi się, że ślub jest dla państwa młodych, a wesele dla rodziny. I coś w tym jest. Ale organizacja przyjęcia weselnego to także lekcja rodzinnego dialogu, kompromisu i dogadywania się.

Katarzyna Kolska: Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że młodzi, nim przyjdą zamówić mszę ślubną w kościele, pójdą zarezerwować salę, w której będą mieli wesele. Czy ta kolejność o czymś świadczy, czy to jest po prostu znak czasów?

Maciej Soszyński OP : Nie ma w tym nic złego, że się myśli najpierw o sali, bo statystycznie rzecz biorąc, o wiele trudniej znaleźć salę niż kościół. A troska o wesele mówi też coś o głębi tego wydarzenia, o tym, że chcemy mu nadać wyjątkowy, uroczysty charakter. Jeśli prześledzimy historię różnych cywilizacji i społeczeństw, to zobaczymy, że moment zaślubin był zawsze bardzo ważny, że człowiek temu momentowi połączenia mężczyzny i kobiety nadaje wyjątkową rangę. Ale trzeba być ostrożnym, bo wyjątkowa ranga nie jest równoznaczna z rangą religijną.

Z jednej strony można podziwiać troskę młodych o dopięcie każdego szczegółu, o to, żeby było pięknie, elegancko, inaczej, wyjątkowo, ale czasem można odnieść wrażenie, że troska o rzeczy zewnętrzne jest dużo większa niż o duchowe przygotowanie do przyjęcia tego sakramentu.

Nie byłbym taki rygorystyczny i nie potępiałbym w czambuł tego, co się dzieje na zewnątrz, pod warunkiem że jest to próba wykrzyczenia całemu światu, iż coś bardzo ważnego zachodzi w naszym życiu. Sakrament małżeństwa to przeżycie głęboko religijne, łączy się z nim ogromna radość, że oto razem rozpoczynamy nowe życie. Problem pojawia się wtedy, kiedy dekoracje są na najwyższym poziomie, a świadomość sakramentalna na poziomie przedszkola albo wcale jej nie ma. Wtedy zostaje forma bez treści. Dlatego trzeba umieć wypośrodkować.

Znam pary, które mówią: nam nie zależy na weselu. I kiedy słyszę takie deklaracje, to muszę przyznać, że jestem trochę nieufny. Jeśli minimalizm wynika z tego, że ktoś w cichości serca chce przeżyć te niezwykle ważne dla niego chwile, to w porządku. Ale czasami jest on pewną formą snobizmu: my tak w cztery osoby na uboczu zrobimy sobie ślub, ale wszyscy o tym uboczu będą wiedzieli.

Może narzeczonym trzeba uświadomić, że kiedy zawierają związek małżeński, to nie tylko w ich życiu coś się zmienia, ale zmienia się też coś w życiu ich najbliższych – rodziców, rodzeństwa, które ma prawo do tego, żeby tak uroczysty dzień przeżyć razem.

Mówi się, że ślub jest dla państwa młodych, a wesele dla rodziny. I coś w tym jest. Ale organizacja przyjęcia weselnego to także lekcja rodzinnego dialogu, kompromisu i dogadywania się. Być może w tej rodzinie nigdy wcześniej nie było wydarzenia, które musiałoby zmobilizować takie siły. Być może ta rodzina w ogóle się nie spotykała. I nagle trzeba zrobić jakiś event, pozbierać wszystkich ludzi…

Których czasem nie widziało się nigdy na oczy…

I co do których mamy różne emocje, różne uczucia. To wcale nie jest łatwe. Czasami ślub i wesele dotykają jakiejś rany, bo na przykład trzeba pozbierać rozbite małżeństwo rodziców pana czy pani młodej.

Nie jestem specjalistą od organizacji wesel, ale wydaje mi się, że jest to zadanie dla dwóch stron. I nie warto kruszyć kopii o drobiazgi. Młodzi powinni zrozumieć, że rodzice nie robią tego ze złej woli, że oni chcą jak najlepiej dla swoich dzieci, że to wesele jest również wyrazem ich miłości. Być może ojciec panny młodej przez całe życie nie był obecny w tym domu i nie miał w nim za wiele do powiedzenia, ale stwierdza: skoro to jest ślub mojej córki, to ja się naprawdę postawię. Wie, że nie był najlepszym ojcem, ale na ślubie swojej córki będzie najlepszym organizatorem, wszystko zrobi na najwyższym poziomie. Córkę to może oczywiście wkurzać, ma prawo powiedzieć: „Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?”, ale wydaje mi się, że to nie jest najlepszy moment na egzekwowanie niedoborów wychowawczych. Wesele to jest też ogromna lekcja dla rodziców: żeby umieli uszanować zdanie swoich dzieci. Niech zaproszą gości nie tylko z klucza rodzinnego, ale też przyjacielskiego, tych, którzy dla młodych są ważni, z którymi będą się dobrze bawili. Najlepsze są wesela, których uczestnicy się znają i cieszą z radości młodych.

O alkoholu na weselu też ojciec rozmawia z narzeczonymi przygotowującymi się do ślubu?

Nie, bo ja nie demonizuję kwestii alkoholu. Może dlatego, że na weselach, na których się bawiłem, nie widziałem nikogo pijanego do nieprzytomności. Choć wiem, że w różnych miejscach te wesela mogą różnie wyglądać. Myślę, że im mniej jest wewnętrznej radości, tym więcej musi być zewnętrznych stymulatorów tej radości. I to jest oczywiste. Im mniej ktoś wie, co się dzieje w jego sercu, tym bardziej się troszczy o to, co jest na zewnątrz. Natomiast jeżeli ktoś przeżywa głęboko swój sakrament małżeństwa jako radość zjednoczenia ze swoją żoną czy mężem i wejścia na nową drogę życia, to wesele będzie tego odbiciem.

Wróćmy jeszcze na chwilę z wesela do kościoła. Młodzi chcą mieć nie tylko wpływ na to, jak będzie wyglądało przyjęcie, gdzie ono się odbędzie, ale też na to, jak będą udekorowane ławki, jakie będą kwiaty na ołtarzu, ale również na to, co się będzie przy tym ołtarzu działo. Co warto uzgodnić z kapłanem przed mszą ślubną?

Przygotowując liturgię sakramentu małżeństwa, spotykam się z narzeczonymi, by omówić z nimi różne kwestie techniczne, ale nie tylko. Zaczynamy od tego, co jest najważniejsze, czyli od liturgii sakramentu. Pokazuję im, na co mogą i na co powinni mieć wpływ, i wyznaczam dosyć konkretne zadanie. Pytam na przykład: A jak ma wyglądać wasze wejście do kościoła? Bo każde wejście coś symbolizuje. Pannę młodą może wprowadzić tato. Jednak zazwyczaj młodzi chcą, żeby po nich wyjść. Liturgicznie jest to bardzo głębokie, ponieważ tak jak przy sakramencie chrztu staje się na progu świątyni i czeka na kapłana, który wprowadzi dziecko do kościoła, tak samo oni są na progu sakramentu. Podążają za kapłanem nie po to, żeby zaprezentować suknię ślubną i garnitur, ale po to, żeby pokazać zgromadzonym w kościele ludziom: zobaczcie, to my jesteśmy, ta liturgia jest naszą liturgią, a my was wszystkich zapraszamy do udziału w niej.

Kładę też nacisk na to, by wybrali sobie czytania, bo to jest ich liturgia słowa. Za chwilę przecież powiem do nich: „Wysłuchaliście Słowa Bożego, przypomnieliście sobie znaczenie ludzkiej miłości. W związku z tym pytam was, jakie są wasze postanowienia?”. Jeżeli oni mają sobie coś przypomnieć, jeżeli mają czegoś wysłuchać, to niech się do tego przygotują. Zaznaczam tylko, żeby to były czytania z Pisma Świętego, bo zdarzyło mi się, że ktoś chciał zamienić je na ładny miłosny tekst. A to oznacza tylko, że ktoś w ogóle nie rozumie, co się w czasie tej liturgii dzieje. Jestem przeciwnikiem wszelkich fanaberii liturgicznych.

A co dla ojca jest przejawem takiej fanaberii?

Na przykład zastąpienie psalmu jakimś utworem muzycznym. Psalm to nie jest przerywnik, lecz odpowiedź na usłyszane Słowo, i trudno, żeby odpowiedzią na opis stworzenia mężczyzny i kobiety w Księdze Rodzaju był na przykład fragment z Misji Ennio Morricone.

Które fragmenty Pisma Świętego młodzi najczęściej wybierają?

Zazwyczaj jest to Hymn o miłości z 13 rozdziału Listu św. Pawła do Koryntian. Czasami mówią: A to nie będzie głupio, bo wszyscy to mają na ślubie? No i co z tego? Dla każdego ten list ma inny wydźwięk. To można ten List do Koryntian? Można! Ludzie się nie znudzą? Nie znudzą się.

Liturgia słowa to okazja do tego, żeby w te czytania włączyć najbliższych. Tu jestem nieubłagany – macie sobie znaleźć ludzi, ja nie będę czytał. To może być rodzeństwo, znajomi, rodzice, świadkowie.

Zawsze proszę też młodych, by przygotowali modlitwę wiernych, bo ona nie ma być z rozdzielnika, tylko ma być za nich i za ich najbliższych. Mówię: pomyślcie o swoich rodzicach, o tym, kto był dla was ważny w czasie waszej drogi do ołtarza. I znajdźcie kogoś, kto te wezwania przeczyta.

Czy są jeszcze inne elementy liturgii, w które młodzi mogą zaingerować, coś podpowiedzieć księdzu albo ksiądz może im podpowiedzieć, żeby ta liturgia była inna, bardziej uroczysta?

Inna to nie jest dobre słowo. Ważne, żeby była angażująca i aktywizująca nasze życie religijne. Myślę tu między innymi o przysiędze małżeńskiej. Warto się jej nauczyć na pamięć, nie po to, żeby ją wyrecytować na ślubie, ale żeby ją znać i żeby ona w przyszłości towarzyszyła na przykład w codziennej modlitwie, była jednocześnie rachunkiem sumienia z miłości, wierności, uczciwości małżeńskiej.

Warto się również zatroszczyć o oprawę muzyczną, bez udziwnień i fanaberii. Niech to nie będzie koncert, bierne słuchanie. Zaprośmy jakąś scholę, która poprowadzi śpiewy.

No ale nie każdy jest zaprzyjaźniony z jakąś scholą. Organista nie wystarczy?

Ależ oczywiście, może być organista, pod warunkiem że będzie grał utwory przewidziane na taką okazję. Nie jestem policjantem liturgicznym i wiele toleruję, ale nie można skupiać się wyłącznie na tym, by było ładnie – przede wszystkim powinno być liturgicznie. Czy na wyjście musi być Marsz Mendelssohna? Większość powie: Tak, musi.

Wcale nie. Można przecież zaproponować inne śpiewy.

Ale to też jest związane z pewną tradycją, a nie ukrywajmy, tradycje w naszym życiu są bardzo ważne.

Tak, tylko gorzej, jeśli ślub staje się tradycją i my z tradycji się pobieramy.

I bierzemy ślub kościelny, bo tak chce mama, babcia, bo tak wypada…?

Czasami, niestety, tak. Jest jeszcze inny powód – głębszy. Potrzeba sakralizacji związku. Jednak sakralizacja nie równa się sakramentowi, bo sakralizacja jest to odwołanie się do siły wyższej. Ślub cywilny zawierany w obecności urzędnika państwowego jest wyrazem tej sakralizacji, ale nie jest tak ładny jak ślub kościelny.

Do Urzędu Stanu Cywilnego raczej nikt nie idzie w białej sukni i długim welonie, a kościół jest do tego miejscem idealnym.

Dlatego parę lat temu ukułem sobie w głowie taką tezę, że może warto byłoby mieć w każdym mieście budynek, który by przypominał barokowy kościół, z wysokimi schodami i z oryginalnie ubranym urzędnikiem. Nie chcę nikogo obrazić, ale niektórym ludziom by to naprawdę wystarczyło.

Trywializuje ojciec teraz trochę?

Jeśli dla kogoś najważniejsze są schody, dywany i dekoracje, a do spowiedzi i pierwszej, i drugiej idzie w dzień swojego ślubu, no to coś jest trochę nie po kolei.

O spowiedzi porozmawiamy innym razem, a teraz chciałabym zapytać o pieniądze. Niektórzy mówią, że nie mogą iść do ślubu, bo nie mają pieniędzy.

Zawsze wtedy pytam: na co nie macie pieniędzy? Bo ja was mogę pobłogosławić za darmo. To nie problem. – Nie mamy na wesele – mówią wtedy.

Krążą legendy o tym, ile trzeba zapłacić za ślub w kościele.

Legendy krążą dlatego, że nikt o tym nie rozmawia. To jest trochę jak z trupem w szafie. Wszyscy wiedzą, że on tam jest, ale nikt do niej nie zajrzał. A to nie jest żaden trup, tylko mała myszka. Zatem jeśli chodzi o pieniądze, to trzeba sobie zadać pytanie, jakich pieniędzy Kościół się domaga albo jakich oczekuje? Zacznijmy od tego, że sakrament małżeństwa jest zawierany w czasie mszy świętej, którą sprawuje kapłan. Z przepisów prawa kanonicznego wiemy, że do mszy świętej może być dołączona intencja, w której sprawowana jest ta msza. Msza ślubna jest sprawowana w intencji młodych. Ksiądz żyje z intencji i z ofiar, które mu zostawią wierni. Jeżeli ponownie zajrzymy do przepisów prawa kanonicznego, to zobaczymy, że taca, która jest zbierana w trakcie różnego rodzaju mszy świętych, nie idzie na utrzymanie księdza. Ona idzie na utrzymanie parafii. I ksiądz nie ma do tych pieniędzy dostępu. To jest takie minimum, o którym warto wiedzieć, kiedy się myśli o pieniądzach w Kościele.

Często ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.

No właśnie, i nie zastanawiają się, że kościół trzeba ogrzać i oświetlić, że trzeba zapłacić organiście, kościelnemu, komuś, kto w tym kościele sprząta, że trzeba kupić komunikanty, wino mszalne, kwiaty. Myślenie, że u Pana Boga wszystko jest za darmo, to błąd. Oczywiście, ktoś może to wyliczyć i powiedzieć, no chwileczkę, to przecież nie są takie pieniądze! To prawda.

No to ile młodzi powinni dać na mszę ślubną?

Mam znajomego księdza we Wrocławiu, i kiedy młodzi pytają go, jaką powinni złożyć ofiarę za ślub, mówi: taką, żebyście wy poczuli i żebym ja poczuł. Uważam, że to jest bardzo dobra miara. Jeśli młodzi są gotowi wydać pieniądze na tyle różnych detali związanych z ich ślubem i weselem, dlaczego sprawa ofiary w kościele budzi tyle emocji? Dlaczego nikt nie protestuje, że tyle trzeba zapłacić firmie dekorującej kościół czy wypożyczającej ślubne limuzyny?

Zupełnie inna jest sytuacja, kiedy młodzi przychodzą do księdza i uczciwie mówią: nie stać nas, żeby złożyć ofiarę. Albo ktoś powie: proszę księdza, jestem w stanie tylko tyle złożyć na ofiarę. Ksiądz ma wówczas obowiązek taki ślub pobłogosławić.

Przemysł okołoślubny rozwija się z niesłychanym rozmachem. Ale wielką popularnością w ostatnim czasie cieszą się też organizowane w różnych klubach wieczory kawalerskie i panieńskie. I nie jest to już tylko miłe spotkanie w towarzystwie kolegów czy koleżanek…

Można powiedzieć tak: jacy narzeczeni, taki wieczór panieński czy kawalerski. I choć wieczory te są tradycją, to w tej tradycji coś dziwnego zaczęło się dziać. Moment pożegnania stanu wolnego stał się momentem traumatycznym. „Opłakujemy” ten odchodzący stan wolności, jakby to już był koniec wszystkiego. I pojawia się pytanie: Jeżeli tak bardzo opłakuję stan wolności i niezależności, to może nie jestem jeszcze gotowy/a, żeby wejść w związek? Bo przecież powinno być odwrotnie: ja się cieszę, że wreszcie przestanę być singlem, że w końcu będę mógł czy będę mogła być w dialogu i w jedności z osobą, którą kocham, że w końcu będę mogła z radością pójść do łóżka z moim mężem, że będę mógł to zrobić z moją żoną i będziemy mogli przeżywać zjednoczenie cielesne. To jest powód do radości, a nie do opłakiwania tego wydarzenia i topienia go w alkoholu.

Ale może oni się z tego nie cieszą, bo już to załatwili dawno przed ślubem?

I wtedy trzeba sobie z tą sytuacją jakoś inaczej poradzić.

Tego wieczoru często się zdradza swoją przyszłą żonę czy męża.

To jest cios poniżej pasa. Coś, co uwłacza ludzkiej godności i temu związkowi.

A koledzy pana młodego, którzy organizują zwykle ten wieczór, czy koleżanki dla panny młodej, są przekonani, że to świetny i oryginalny pomysł.

Dlatego na spotkaniach przygotowujących do sakramentu małżeństwa podkreślam, że narzeczony czy narzeczona mają prawo powiedzieć: ja nie chcę brać w tym udziału. Dziękuję za taki prezent, z którym nie wiadomo, co zrobić. Naprawdę, niczym zdrożnym nie jest wyjście, i podziękowanie. Niech się zepsuje atmosfera, niech będzie trochę kwasu, może nie wypijemy tej kupionej wódki, ale zachowamy coś więcej, zachowamy swoją spójność, swoją wrażliwość i nie dokonamy na sobie żadnego nadużycia, bo to jest nadużycie.

Ale skoro o tym rozmawiamy, chcę powiedzieć jeszcze o jednej rzeczy, z którą się czasami spotykam – o wzajemnym przyzwoleniu. Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe, że narzeczona godzi się na to, by jej narzeczony brał udział w jakichś ekscesach seksualnych. Pytam w tym momencie, jaką relację ma narzeczona do swojego narzeczonego i do swojej seksualności, do seksualności tego związku. W normalnej sytuacji jest nie do pomyślenia, żeby mąż czy żona poszli do agencji towarzyskiej czy do klubu go-go. To jest nadużycie więzi małżeńskiej.

Może to skutek tego, że zapominamy, czemu ma służyć wieczór kawalerski czy panieński, że nie jest to wieczór płaczu i rozpaczy, tylko że zaczynamy nowe życie, czyli – drodzy panowie, ja już nie będę miał dla was tyle czasu, ile miałem do tej pory, teraz, drogie koleżanki, najważniejszą osobą dla mnie będzie mój mąż i moja rodzina, i nie będę miała tyle czasu, żeby się z wami spotykać pięć razy w tygodniu na kawce i herbatce. Tym wieczorem się z wami żegnam.

Żegnam się i chcę wam powiedzieć, że od tej chwili będziemy się musieli nauczyć na nowo naszych relacji.

Nie powiedzieliśmy jeszcze nic o podziękowaniach dla rodziców…

To bardzo piękny i bardzo ważny moment, który warto dobrze przemyśleć i przygotować. Zazwyczaj młodzi chcą podziękować rodzicom podczas wesela. I oczywiście można się tego trzymać. Mnie jednak przyszło kiedyś do głowy, żeby te podziękowania odbyły w kościele, na przykład przed błogosławieństwem. Z bukietem kwiatów, bez wielkich słów. Wystarczy podejść do nich i ich uścisnąć. Niektóre pary podchwytują ten pomysł, a dla rodziców jest to wydarzenie, które zapamiętają do końca życia. Bo zostali zauważeni, zaproszeni do liturgii, do radości swoich dzieci. Lubię przypominać, że sakrament małżeństwa jest oczywiście przede wszystkim sakramentem dla państwa młodych, ale w jakimś sensie też dla rodziców. Bo rodzice przez ten sakrament małżeństwa muszą zaczerpnąć nową siłę do przeżywania relacji ze swoimi dziećmi.

Skąd ojcu przychodzą do głowy takie pomysły? Może to jest sposób na to, by się nie nudzić przy celebrowaniu kolejnego sakramentu małżeństwa? Nie ma ojciec poczucia znużenia?

Sam się dziwię. Robię to już od 11 lat. Każda para jest inna, przynosi ze sobą inną historię, rodzinę, znajomych. Jednych znam bardzo dobrze, są moimi przyjaciółmi, z innymi spotykam się tylko przy tej okazji. Wszyscy są zawsze bardzo przejęci, zarówno przygotowaniami, jak i samą liturgią. A ja, najlepiej jak potrafię, staram się potraktować ich indywidualnie i bardzo osobiście. To zawsze przynosi dobry skutek.

Czy ma ojciec jakąś złotą radę dla narzeczonych?

Hmm… to trudne pytanie. Ale mam. Wszystkich zachęcam, aby myśląc o przygotowaniu ślubu i wesela, nie skupiali się na tym, by było ono oryginalne i niepowtarzalne. Bo uzyskanie tego dzisiaj jest bardzo trudne. Namawiam natomiast, by myśleli przede wszystkim o sobie, o tym, co jest im najbliższe, co ich wyraża. Wtedy mogą być pewni, że wszyscy będą się dobrze bawić, a oni przede wszystkim.

A ja bym chciał Ennio Morricone
Maciej Soszyński OP

urodzony w 1972 r. w Krakowie – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, przez lata duszpasterz narzeczonych. Od młodości związany z krakowskimi dominikanami: jako licealista należał do duszpasterstwa młodzieży Przystań,...

A ja bym chciał Ennio Morricone
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze