10:15 do Torunia
fot. andres gomez uBT / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 34,90 PLN
Wyczyść

Kontemplatyk to nie ktoś, kto zabierze cię na Bukowe Berdo i wpadnie w zachwyt, lecz ktoś, kto zabierze cię w zwykłe miejsce i pokaże ci jego niezwykłość.

Czy wie ojciec, że morze ma codziennie inny kolor? – usłyszałem niespodziewanie od dziewczyny zajmującej się sztuką. Oczywiście nie wiedziałem. Bo niby skąd? Pochodzę z rejonu, który nazywa się bramą do Bieszczad, a tam, wiadomo, morza nie ma, a lasy wciąż takie same. A niebo? Niebo jak niebo. Niebieskie lub ciemne – gdy idzie burza.

Od dwóch lat mieszkam w Łodzi, do najbliższego lasu kilka kilometrów, pisząc ten tekst, spoglądam na odrapaną kamienicę widoczną z okna mojej klasztornej celi. Odpadający ze ścian tynk, czerwone cegły, pamiętające pewnie czasy wojny. Można by pisać sporo o tym, w jak brudnym miejscu przyszło mi żyć. Ale można spróbować spojrzeć inaczej. Za znudzenie nie odpowiada bowiem rzeczywistość, lecz to, że się jej uważnie nie przyjrzeliśmy.

Pamiętam historię opowiedzianą przez ojca Stanisława Gurgula OP. Kiedy polski dominikanin pracował w Kamerunie, w latach 80. zatrzymał się u niego Ryszard Kapuściński. Był właśnie w trakcie pisania książki Heban. Któregoś dnia jechali samochodem przez kameruński step. Dookoła monotonny krajobraz, co jakiś czas kilka drzew, trochę trawy, szara ziemia, piasek. Nic szczególnego. Nagle, ku zaskoczeniu zakonnika, Kapuściński poprosił, aby zatrzymać samochód. „Patrzyliśmy w to samo miejsce – wspominał ojciec Stanisław – ja nie widziałem nic szczególnego, ale Kapuściński robił świetne zdjęcia”.

Tradycja monastyczna uczy, by jak najlepiej smakować życie. Każdą chwilę, każdy moment. Kontemplatyk to nie ktoś, kto zabierze cię na Bukowe Berdo (według mnie najpiękniejsze bieszczadzkie pasmo) i wpadnie w zachwyt, lecz ktoś, kto zabierze cię w zwykłe miejsce i pokaże ci jego niezwykłość. Szkoła dla wyselekcjonowanych jednostek? Bzdura. Wystarczy wyłączyć telefon, posmakować chwilę i uważnie patrzeć. Wówczas nawet podróż osobowym pociągiem z Łodzi do Torunia może być interesującym przeżyciem i świetną szkołą kontemplacji. Mistycy powtarzają od wieków: nie zaczyna się od zmiany otoczenia, lecz od zmiany perspektywy.

Rozmowy straganowe

Na skrzyżowaniu ulic Zielonej i Żeromskiego ustawiam się w kolejce przed szarozieloną budką kiosku Ruchu. Za kilka minut odjeżdża mój tramwaj z dwunastym numerem, jadący na dworzec Łódź Kaliska. Przede mną ryneczek pełen straganów z warzywami, owocami i kwiatami. Miejsce okolicznych plotek i zupełnie niemiejskiej atmosfery. To najczęściej tu robimy z braćmi zakupy, gdy mamy obiadowy dyżur w klasztorze.

Sprzedawcy, inaczej niż w dużych marketach, zawsze coś doradzą, pochwalą, wypytają o pracę, rodzinę. I jeszcze te ich zdrobnienia: „już pakuję ogóreczki”, „znakomita rzodkieweczka”, „specjalnie wybrane pomidorki dla pana”, „dać paragonik?”, „dzisiaj tylko dwie rybeczki?”, „mamy dziś wyjątkowo smaczne fileciki”. Człowiek zawsze odchodzi dowartościowany: „Doskonały wybór, gratuluję wyczucia najlepszych rzeczy!”.

Tymczasem ćwiczę cierpliwość w kolejce po tramwajowe bilety. Spoglądam na trzech chłopaków idących rozkołysanym krokiem w poprzek jezdni, zmierzających w kierunku ulicy Piotrkowskiej. Ten charakterystyczny chód znany jest we wszystkich częściach świata, ale tylko w niektórych łódzkich dzielnicach został doprowadzony do perfekcji: mocno rozstawione nogi, lekceważący krok, nadanie barkom ruchu kołyszącego i wzrok pewny siebie. Ktoś potyka się o krawężnik, wypowiadając to cudowne lapidarne polskie słowo wyrażające przecież tak wiele uczuć: zdziwienie, fascynację, satysfakcję, rozczarowanie. Językoznawcy twierdzą, że także tym samym słowem można nawet podkreślić znaczenie drugiego, nadając mu głębszy sens. Bogactwo treści i formy.

Stojąca przede mną kobieta w bordowej kurtce, z włosami spiętymi w kok, prosi o papierosy i kolorową plotkarską gazetę. Mężczyzna około sześćdziesiątki, w szarej rybackiej kamizelce z kieszeniami, oprócz gazet i tytoniu sprzedaje także życiowe motta. Wsłuchuję się uważniej, wiedząc już z doświadczenia, że właśnie w takich miejscach ludzie sprzedają prawdziwe perełki. Mówią rzeczy nieskomplikowane, ale wynikające z codziennego rozumienia świata. Zresztą nigdy nie wiadomo, od kogo usłyszy się najważniejsze zdanie swego życia. Muszę być czujny.

– Widzi pani, ja jestem na emeryturze i wciąż pracuję! – mówi z dumą mężczyzna, podając paczkę papierosów.
– A mnie to już nikt nie zatrudni – żali się kobieta.

Kioskarz spogląda uważniej:

– No tak, nikt – zamyśla się, po czym wskazuje na mnie. – Ten pan to będzie miał dopiero trudno…
– Spokojnie, jestem raczej dobrej myśli – mówię nieco zakłopotany i proszę o dwa bilety na tramwaj.
– Mówię panu – kontynuuje mężczyzna, wyrywając z dużego pliku bilety – trzeba zrobić rewolucję, jak Lenin!
– Ale nawet jemu się nie udało – wtrącam.
– Niech pan spojrzy na tych ludzi – podnosi rękę i wskazuje na osoby stojące na przystanku autobusowym przy placu Barlickiego. – Po co oni tu stoją? – i nie czekając na odpowiedź, kontynuuje: – Ludzie czekający na coś w życiu dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, którzy tego nie wiedzą, tylko czekają.
– Panie, ja już na nic nie czekam! – wtrąca z rezygnacją kobieta, biorąc plotkarską gazetę.

Kim jest gruba ryba?

Grupa kilkudziesięciu osób ładuje rowery do wagonu. Znajduję wolne miejsce i usadawiam się na siedzeniach z charakterystycznej bordowej sztucznej skóry.

– Wolne? – pyta mężczyzna, wieszając kurtkę na wieszaku przy oknie. Z czarnego plecaka wyciąga książkę. Zakładka to stary kupon lotto. „Loteria mistrzów. Wygraj 100 000 w nowej loterii lotto, dodatkowo w finale czeka renault Clio – zgłaszaj swoje losy i zwyciężaj. Przewidywana pula na wtorkowe losowanie 50 000 000 zł”.

Spoglądam na tytuł książki, którą z uwagą czyta: Zamek z piasku, który runął. Niestety, chyba mój sąsiad nic nie wygrał.

Wagon bezprzedziałowy osobowego pociągu, wciąż słychać rozmowy, dźwięki telefonów, co chwila ktoś przechodzi. Przez kilka najbliższych godzin tworzymy wspólnotę. Dziewczyna w niebieskiej koszulce z napisem: „I am lovely gift” trzyma na kolanach laptop. Wciska słuchawki do uszu, z uwagą wpatrując się w ekran. Z szeleszczącego opakowania wyjmuje kolejne ciastka. Mężczyzna o zmęczonej twarzy popija piwo z butelki, po czym wyciąga ogórki kiszone z przeźroczystego woreczka i zagryza je chlebem.

Kilkuletni chłopczyk trzyma książkę z kolorowymi obrazkami i głośno na cały wagon mówi:

– Możesz mi, tato, powiedzieć, co to znaczy gruba ryba?

Trzydziestokilkuletni brunet o ciemnych oczach i latynoskiej urodzie nie reaguje.

– Halo, ziemia, słyszycie mnie? – nalega chłopczyk. – Powiedzcie! Proszę.
– Gruba ryba to ważna osoba… – zaczyna ojciec. – Bardzo znacząca w pewnych kręgach.

Chłopak słucha uważnie.

– W naszym domu grubą rybą jest mama.

Kobieta w spiętych wsuwkami kasztanowych włosach śmieje się na głos. Padają kolejne pytania:

– A biały kruk? Biegać na skrzydłach? Budować zamek na lodzie? Być kozłem ofiarnym?
– Może lepiej spytaj grubą rybę – mówi mężczyzna, całując kobietę.

Kilkulatkowi coraz bardziej zaczyna podobać się zabawa, więc niezrażony pyta dalej:

– A co znaczy rzucić okiem?

Tata zastanawia się przez chwilę, po czym mówi mentorskim tonem:

– To proste, bierzesz oko, wyjmujesz i rzucasz!

Kilku pasażerów uśmiecha się do siebie.

– Siedzieć komuś na karku? Słomiany zapał?

Mąż z nadzieją w oczach patrzy na małżonkę. Kobieta poprawia na głowie słoneczne okulary i tłumaczy cierpliwie, zdanie po zdaniu.

Pneumatyczne drzwi rozsuwają się z charakterystycznym sykiem. Wchodzą kolejne osoby, szukając wolnych miejsc, w wagonie robi się tłoczno. Naprzeciw chłopak w starannie wypielęgnowanych dredach kładzie pomarańczowy plecak na siedzenie, wyciągając stary numer „Fantastyki”. Pożółkłe kartki wskazują na wizytę w antykwariacie.

Pociąg rusza.

Ciekawy świata chłopczyk zadaje rodzicom kolejne zagadki: „strzelić byka”, „strzyc uszami”, „upaść na głowę”, „w gorącej wodzie kąpany”. W końcu mama zabiera lekturę i zaczyna szeptem czytać. Spoglądam ukradkiem na tytuł książki: Co to znaczy? Niespodziewanie ojciec łaskocze siedzącego obok malca, a ten śmieje się wniebogłosy. Następnie tarmosi go po włosach, mówiąc:

– A teraz pobawimy się w świetną zabawę, „chwilę ciszy”.

Pociąg przejeżdża przez las. Kilku rowerzystów stoi przed rampą, z zainteresowaniem spoglądając w naszym kierunku, ktoś macha do nas ręką.

Wsłuchuję się w rytmiczny stukot kół.

Jesteś księdzem?

Schemat połączeń kolejowych w województwie łódzkim: czerwone, zielone i niebieskie linie symbolizujące trasy. Przekreślony papieros, nad oknem dwie naklejki zakazujące wyrzucania przez nie butelek i wychylający się czarny kontur człowieczka w środku czerwonego kółka. Hamulec bezpieczeństwa i ogrzewanie, które najczęściej działa bez względu na pozycję regulatora temperatury.

Idę przez wagony w poszukiwaniu wolnej toalety. Czytam kolejne naklejki i plakaty. Nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, że jest ich aż tyle. I niemal same ostrzeżenia: „Uwaga! Po sygnale odjazdu wysiadanie zabronione”, „Kolej w niebezpieczeństwie”, komiks pokazujący sytuacyjne scenki z morałami: „Nie kuś złodzieja, nie pokazuj zawartości portfela i cennych przedmiotów, bądź ostrożny, nie każdy jest godzien zaufania”. Pasażer w czerwonej bluzie częstuje siedzących w przedziale ludzi napojem. Kolejne obrazki: „Nie wsiadaj do pustego przedziału”, „Reaguj – jeśli widzisz coś niepokojącego”.

Czekam na swoją kolej do toalety, która w pociągach ma zawsze charakterystyczny zapach mydła i kostki z odświeżacza powietrza. Trzech mężczyzn w biało-czerwonych koszulkach, jeden z butelką żołądkowej gorzkiej w ręce, rozmawia o zbliżających się rozgrywkach Polaków. Jutro pierwszy mecz Polska – Grecja. Polewają złocisty płyn, delektując się jazdą.

Wysoki brunet w sportowych sandałach bierze plastikowy kubek z wódką i wolno popija łyk za łykiem.

– To jest drogi płyn, nie wolno go pić jak wodę. Wszystko dzisiaj kosztuje – wzdycha, wygładzając palcami kubek. – Ja na co dzień mam w firmie trening pośpiesznego upychania jak największej liczby zajęć w każdą godzinę. Tu mogę odpuścić. Słyszałem, że wódkę powinno się pić nie częściej niż co godzinę. Wówczas wątroba może ją dobrze przetrawić – poucza z miną znawcy.

– Długo tak, Marek, możesz siorbać? – przerywa zniecierpliwiony kolega.

Marek nie reaguje. Siorbanie trwa nadal.

– Od tego wiele zależy…
– Co na przykład?
– Czy jutro wygramy z Grecją, czy też nie – odpowiada spokojnie.

Z coraz większym zainteresowaniem przysłuchuję się rozmowie.

– Daleko jedziecie? – zagaduję.
– Do Warszawy do strefy kibica. A ty? – mężczyzna z plastikowym kubkiem w ręku spogląda na mnie z ciekawością.
– Do Szczytna, przesiadkę mam w Toruniu.
– Co w Szczytnie jest takiego ciekawego?
– Ślub kolegi.
– No to będzie weselisko – z uznaniem kiwają głowami. – Pewnie kumpel ze studiów?
– Z zakonu – wyrywa mi się. – On odszedł, ja zostałem. Mam błogosławić ślub i powiedzieć kazanie.

Zapada kilkusekundowa cisza.

– Naprawdę jesteś księdzem? – Mężczyźni patrzą na mnie nieco zdezorientowani. – Jeszcze nigdy nie rozmawiałem z żadnym księdzem w pociągu.

W tym momencie, jak to najczęściej w podobnych przypadkach bywa, rozmowa zaczyna schodzić na tematy egzystencjalno-społeczne.

– Nie zazdroszczę wam, księżom, macie przechlapane z tym swoim pijarem – pada pełne empatii i współczucia stwierdzenie, połączone z próbą diagnozy współczesnej sytuacji kleru w mediach.
– Ja to szanuję zakonników – wtrąca drugi – cisza, kontemplacja, wewnętrzna harmonia. To podstawa, bez tego daleko człowiek nie pociągnie. Nie mam racji?
– Mówisz o ideale, spokój i cisza nawet w klasztorach bywają rzadkością.
– Ja myślę, że tu, poza plebanią, życie jest prawdziwsze, ale i bardziej bolesne – słyszę od kolejnego mężczyzny. – Może to nawet lepiej, gdy nie jest pięknie, bo wówczas człowiek nie żyje w izolacji i w oderwaniu od świata. Dobrze jest poczuć niepokój, trochę się pomęczyć. W dobrobycie się wysycha.

Drzwi otwierają się z sykiem, mężczyzna kontynuuje:

– Byłem niedawno w Szwajcarii. Tak smutnego kraju w życiu nie widziałem. Ludzie żyją wygodnie, ale smutek zieje na ulicach.
– Źle im nie jest – wtrąca kolega trzymający butelkę żołądkowej.
– Współpracowałem z jednym takim menadżerem. Bankieciki, odczyty, konferencje. W przerwach słuchał pochwał i tego, jaki to jest świetny i wspaniały. Miałem mdłości od tego wszystkiego. Bez wyzwań życiowych każdy człowiek gaśnie, nie chciałbym się kierować w podobną stronę.

Koledzy patrzą na mężczyznę z uznaniem.

– Marek, nie mówiłeś nam nigdy, że pracujesz jako introligator. Mówisz tak mądrze jak z książek.

Cała trójka wybucha śmiechem, po czym żołądkowa gorzka ponownie wypełnia plastikowy kubek.

– To co, zdrowie polskiego duchowieństwa? – słyszę.
– Wypijcie za nas, nie mam głowy do alkoholu, a już szczególnie do wódki.

Na szczęście pojawia się konduktor, więc nie muszę wdawać się w kolejne tłumaczenia.

– Tu były już sprawdzane bilety? Ktoś się dosiadał? – szczupła twarz, poważny wąsik, granatowa kamizelka i identyfikator z napisem: „Przewozy regionalne”. Pasażerowie stojący przy rozsuwanych drzwiach podają na przemian zadrukowane kartki. Konduktor przejeżdża po nich skanerem.
– Panie kierowniku, o której dojeżdża do Torunia ten kombinat przeżyć?
– Będziemy za czterdzieści minut. I proponuję schować alkohol, jeśli nie chcecie dostać mandatu.
– Po co te nerwy, kierowniku? Jutro Euro się rozpoczyna, a i dzisiaj przecież wielka uroczystość.

Konduktor robi zdziwioną minę, jakby ktoś nagle kazał mu rozwiązać skomplikowane zadanie matematyczne z użyciem logarytmów i pierwiastków.– Przecież jest Boże Ciało.

Twarz konduktora z wąsem zaczyna robić się coraz bardziej zdziwiona.

– Naprawdę, panie kierowniku – dodaje drugi kibic biało-czerwonych, wskazując na mnie – ksiądz może poświadczyć.

W takich momentach mam niemal zawsze tak samo. Trafne riposty przychodzą do głowy, ale dopiero po czasie.

– To ja może skorzystam z toalety. Nareszcie jest wolna.

Ucieczka

Stoję na korytarzu ostatniego wagonu, wpatrując się w uciekające tory. Zbliża się stacja Toruń Główny, stamtąd rodzice Michała mają mnie zawieźć samochodem pod Szczytno, do miejsca gdzie jutro odbędzie się ślub.

Marek, mężczyzna w biało-czerwonej koszulce i sportowych sandałach, stawia walizkę obok mojego plecaka. Przez kilkanaście sekund spogląda w okno, po czym mówi półgłosem:

– Za każdym razem, gdy sprawy, którymi się zajmuję, wydają się większe ode mnie, wyjeżdżam, aby spojrzeć na to wszystko z dystansu.
– Zawsze działa? – pytam.
– Najczęściej tak. Wówczas wraca mi chęć do patrzenia i przyjmowania świata.

Marek przerywa, wyciąga z paczki camela, milczy, jakby zbierał myśli.

– Jesteś księdzem, więc ci się do czegoś przyznam – mówi, obracając w palcach papierosa. – Zauważyłem, że czasami można się tak bardzo skupić na smutku i problemach, że poza nimi nie widać już nic, nawet Pana Boga. Pielęgnowanie tego może zatruć całą rzeczywistość. A przecież to od nas zależy, na co chcemy patrzeć.

10:15 do Torunia
Krzysztof Pałys OP

urodzony w 1979 r. – dominikanin, rekolekcjonista, magister nowicjatu, prowadzi blog Światła Miasta, mieszka w Warszawie. Nakłade...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze